MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

sobota, 12 kwietnia 2014

Gdzie ci politycy, prawdziwi tacy…

W wyborach prezydenckich jakie odbędą się w Ukrainie w maju, obywatele mają w sposób demokratyczny wybrać przywódcę, który „na fali Majdanu” uporządkuje państwo i wprowadzi je na drogę zasadniczych reform, mających zbliżyć Ukrainę do europejskich standardów.
Nie jest wykluczone, że część obywateli zupełnie inaczej widzi tam rolę prezydenta i kierunek zmian.
Chodzi mi jednak o to, że do wyborów stanęło tam 46 kandydatów na prezydenta, zarejestrowanych przez Komisję Wyborczą. Trzeba przyznać, że jak na polskie warunki jest to liczba szokująco wysoka. Jeszcze bardziej szokuje ona, gdy wziąć pod uwagę, że aby zostać oficjalnym kandydatem na prezydenta, trzeba w odpowiednim terminie dostarczyć do Komisji Wyborczej komplet wymaganych dokumentów a także wpłacić na konto Komisji odpowiednią kaucję pieniężną, wynoszącą obecnie dwa miliony (2.000.000,00) hrywien, co obecnie odpowiada mniej więcej 250.000 USD. Nie sądzę, by mogły to w tym akurat przypadku być tzw. „brudne” pieniądze, a więc każdy z rejestrujących się kandydatów musiał być zdolny do wykazania legalnego źródła pochodzenia tej kwoty. W Ukrainie nastąpiło zresztą coś w rodzaju „weryfikacji” czy „lustracji” osób bogatych, oligarchów i np. obecnie kandydujący Petro Poroszenko czy Julia Tymoszenko – przeszli ją pozytywnie.

Nasuwa się tu samoczynnie refleksja dotycząca wielu kandydatów do naszego Sejmu, Senatu czy nawet Parlamentu Europejskiego, dla których „pensja” parlamentarzysty PE wynosząca kilka tysięcy euro miesięcznie przez kadencję trwającą pięć lat – jest wystarczającym i jedynym tak naprawdę celem, jedyną motywacją pchającą ich do tego kandydowania. Mamy tam do czynienia jak się wydaje zbyt często ze specyficznym negatywnym kluczem wyboru kandydatów; mają się nie wtrącać, nie znać na polityce, głosować jak każe klub i „zajmować miejsce” – stąd praktyka desygnowania celebrytów, aktorów, ludzi kompletnie spoza polityki, ekonomii i administracji, których prestiż i pensja parlamentarzysty sama w sobie w pełni zadowala, więc by to uzyskać – politykom „nie przeszkadzają”.

Oczywiście wcale nie uważam, że dobrym systemem jest taki system wyborczy który preferuje głównie osoby majętne, bogaczy; może na stanowisko prezydenta kraju – tak, ale w parlamencie nie byłoby to korzystne. Skład Parlamentu powinien chyba odpowiadać przekrojowi społeczeństwa, jeśli poważnie traktować służebną rolę posła wobec środowiska jego wyborców ale i wobec całości; oczywiście służebną co do idei, postawy politycznej i społecznej, a nie – rozumianą dosłownie i bezpośrednio – jak to było za tzw. „słusznie minionych” czasów. Poseł nie ma być przecież jakimś „super-urzędnikiem” – załatwiającym konkretne, jednostkowe i banalne w skali kraju problemy obywatela, zamiast odpowiedzialnych za to urzędów i urzędników. Przypomina mi się zapamiętana w dzieciństwie opowieść, jak to towarzysz Lenin załatwił raz jednym telefonem – wóz węgla na zimę pewnemu biednemu a dzieciatemu kolejarzowi, który go prosił o pomoc, gdyż urzędnicy od aprowizacji odsyłali go ciągle z „kwitkiem”. Niestety wielu polskich polityków prezentuje podobną mentalność, choć urodzili się w czasach, gdy takich „bajek” dzieciom już nie opowiadano…

Gdy pomyśleć o polskim politycznym podwórku – od lat nasuwa to nam bardzo niedobry obraz. Wielu ludzi, zbyt wielu ludzi w Polsce musiałoby przyznać, że tak naprawdę nikt ich nigdy nie reprezentował w Parlamencie i odwrotnie; że sami nigdy nie mogli się w pełni utożsamić z żadną z istniejących sił politycznych a co za tym idzie – nie mieli na kogo głosować w wyborach powszechnych. Jeśli nawet czasem głosowali – to przeciw tym których uważali za skrajnych przeciwników swoich poglądów politycznych czy wręcz interesów a nie – by poprzeć w pełni akceptowaną kandydaturę, opcję, linię programową, ideologię itp.
Zastanawia mnie – gdzie się podziewają coroczni absolwenci politologii w tym kraju. Wiadomo, że w ubiegłym roku nieco ponad 3700 z nich zarejestrowanych było jako bezrobotni, w Powiatowych Urzędach Pracy. Wykształcenie wyższe w kierunku politologii jest dziś skrajnie „odległe” od tak zwanego „rynku pracy”, który żadnym rynkiem przecież nie jest. Jednocześnie bezpośrednio w naszym „życiu politycznym” widzimy w zasadzie stały, stosunkowo niewielki jak na prawie czterdziestomilionowy naród „zestaw” przewijających się przed kamerami ludzi, przynajmniej wyglądem nieraz jedynie zbliżonych do homo sapiens. Tak jak i w PRL, za rządów PO polityka jako zajęcie objęta jest jakimś odium nieuczciwości, cynizmu, chciwości, zakłamania, draństwa, sprzedajności i sobiepaństwa. Dlaczego wykształceni politolodzy często bywają bezrobotni lub jeśli pracują – to w sklepach warzywnych lub na zmywakach w KFC – natomiast komentowaniem wydarzeń politycznych w „mediach” czyli działalnością opiniotwórczą zajmują się bardzo młodzi ludzie o „dziwnie znanych” nazwiskach, czasem po policealnym studium dziennikarstwa a czasem i nie, dla których największy problem w pracy, to nie – zrozumieć i wyjaśnić czytelnikom i słuchaczom zawiłości, przyczyny i skutki wydarzeń politycznych a – trzymać się faktów i zmieścić się w ramach podstawowej poprawności gramatycznej i ortograficznej.

Trudno mi sobie wyobrazić, by większość młodych ludzi wybierała studia politologiczne bez zamiaru zajęcia się działalnością polityczną w przyszłości, po prostu na tej zasadzie, że skoro stale brak reprezentacji pewnych opcji politycznych w życiu tego kraju – to należy je stworzyć dla siebie i obywateli i wyborców tego szukających; życie podobno nie zna próżni i jeśli powstaje wyraźna „luka” – powinna być zapełniona… Powinna. Któż miałby to zrobić jeśli nie politolodzy. Dlaczego więc nie robią tego a zostają bezrobotnymi…
W Polsce powinno tętnić intensywne życie polityczne, aktywizujące społeczeństwo i poszukujące najlepszych rozwiązań, ktoś powinien czegoś chcieć, do czegoś dążyć i proponować to innym… Tymczasem obserwujemy stale od lat tę samą menażerię stu czy dwustu obmierzłych gęb, drańskich mord, chłystków zgranych jak ruska talia kart, buców „niewyobrażalnie wprost chamskich”, oszustów uwikłanych w afery i aferki, nawzajem się obrażających i przepraszających, udających „niezależność” ale kurczowo trzymających się koryta. Przecież nie da się w pełni zaakceptować ani „Platformy Obywatelskiej” ani „Prawa I Sprawiedliwości”, normalność jest gdzieś pośrodku. Parafrazując ryżego „klasyka” można śmiało powiedzieć, że „polityka polska to jest dla nas jakaś narzucona nam nienormalność”.

Politycy polscy to najczęściej ludzie starsi, prezentujący też z tego powodu specyficzną i społecznie niebezpieczną „mentalność starucha”; młodzi – to durni gamonie, dorobkiewicze bez charakteru i poglądów, za to umiejący świetnie liczyć bez kalkulatora – jeszcze bardziej niebezpieczni bo nieobliczalni w swojej zachłannej głupocie; poza tym różne „dziwadła” w stylu „Sztukmistrza z Lublina”, albo cyniczni krętacze ogłupiający z natury skłonną do kontestacji wszystkiego młodzież swoimi „monarchistycznymi” teoryjkami i złotymi myślami no i całkiem nieźle z tego sobie żyjący (zamiast uczciwie pracować) – jak ten znany pajac z muszką i kapelusikiem, pozujący na „arystokrację herbową” … Ta cała cholerna ferajna; czasem współpracująca, albo „zakiwana na śmierć” we wzajemnych „dryblingach” i podchodach harcerskich, wygodnie sobie żyjąca na koszt społeczeństwa pomimo własnych, często niemałych już majątków – ulokowanych na wszelki wypadek za granicą.
Czy nie czas tę „stajnię Augiasza” przewietrzyć?!

Dziś wielu Polaków patrzy protekcjonalnie, z góry – na Ukraińców, co najwyżej jak na ubogich krewnych z prowincji. Obawiam się jednak, że gdy tak dalej będzie i nic się tu nie zmieni – że to oni właśnie pod przywództwem Prezydent Julii Tymoszenko i partii „Ojczyzna” bardzo szybko zreformują i unowocześnią swój kraj, korzystając efektywnie z pomocy UE i z własnych zasobów materialnych i ludzkich, także i z krytycznej analizy tych błędów jakie myśmy popełnili w czasie naszej „reformy ustrojowej” i później. Ukraina ma spory problem, jak wyjść z systemu oligarchicznego i z azjatyckiej kulturowości a my przecież dopiero ten „system oligarchiczny” tworzymy – dzięki „ideologii chciwości” Platformy Obywatelskiej, ze sporymi sukcesami dla jej „elity”. Ministrowie budują sobie pałace z organami w salonie, posiadłości na wielohektarowych działkach, choć do ukraińskich oligarchów im jeszcze dość daleko…

Polska powinna zacząć pilnie i rzetelnie w sposób świadomy kształcić swoich przyszłych polityków, kandydatów na przyszłych parlamentarzystów i wyższych urzędników państwa. Praktyka wskazuje, że kierunek politologii powinien zostać w tym celu zreformowany w ten sposób – by go połączyć z ekonomią (ekonomia polityczna) oraz z kierunkiem administracji państwa, by uczelnie takie kładły nacisk również na kulturę ogólną, na rzetelną znajomość historii i „głównych” języków obcych, oraz by wolność polityczna mogła być praktycznie realizowana. Nikt w tym kraju nie powinien móc twierdzić, że „nie ma na kogo głosować” – jak dziś mówi prawie połowa obywateli.

Jak to kiedyś śpiewała Danuta Rinn: „… gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy, … orły, sokoły, bażanty; gdzie ci mężczyźni, na miarę czasów: gdzie te franty – gdzie…”
Ja bym to dziś odniósł najbardziej do mężczyzn – polityków.