MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

niedziela, 29 stycznia 2012

Szymonie, synu Jonasza; miłujesz mnie?


Jest w Ewangelii Apostoła Jana - i tylko w tej - fragment, który frapował mnie od bardzo dawna. To jej zakończenie. Rozdział - 21 ze sceną ukazania się Jezusa uczniom, po raz trzeci od jego „powstania z martwych”, co wydarzyło się nad Morzem Tyberiadzkim. Scena ta ma szczególne znaczenie; tak mamy prawo domniemywać właśnie dlatego, że jest na końcu opisu, na końcu relacji Jana – ucznia "którego Jezus szczególnie miłował" - jak to powtarzają wielokrotnie Ewangeliści.

Wielka szkoda i strata dla nas, że prof. Zygmunt Kubiak – powziąwszy zamiar przetłumaczenia Ewangelii „na nowo” bezpośrednio z języków zachowanych źródeł – zdążył zrealizować jedynie tłumaczenie z oryginału greckiego Ewangelii wg Św. Łukasza, ukończone w styczniu 2003 roku, tuż przed nagłym swoim odejściem. Ogromną i trudną do przecenienia wartością tego tłumaczenia jest to, że tłumacz tak przeniknięty kulturą świata i języka greckiego, był doskonale predysponowany do dokonania tłumaczenia niezależnego, odbiegającego od bardzo częstych schematów i tradycji tłumaczeniowej, narastających niewątpliwie pod wpływem nacisku hierarchii kościelnej i zniekształcających oryginał przekazu. Dla prof. Kubiaka tłumaczenie Ewangelii było jak „… wspinanie się na bezmierną górę, noce rozmyślań nad wyborem jednego nieraz słowa albo kolejności słów w zdaniu…”
Dlatego właśnie szczególnie ważne mogło być tak dokonane tłumaczenie Ewangelii Św. Jana – dającej najwięcej informacji teologicznych, wyjaśniających sens a nie tylko relacjonujących zdarzenia. Lecz trudno; tłumaczenia Ewangelii Janowej przez tak znakomity autorytet – już nie przeczytamy… 

Na temat ukończonego przez Profesora tłumaczenia Ewangelii Św. Łukasza – chciałbym wkrótce napisać oddzielnie.

Jestem przeciętnym człowiekiem, nie mającym szczególnej wiedzy ani wykształcenia w tym kierunku ale… być może właśnie dzięki temu intuicja podpowiada mi od dawna, że wspomniana ostatnia scena spotkania Jezusa z uczniami – jest kluczowa dla Ewangelii a być może i dla wiary chrześcijańskiej w ogóle.
Wypada jednak przedstawić tu to - o czym piszę, gdyż nie wszyscy przecież znają wspomniany fragment. Wielu ludzi nie miało okazji albo chęci do czytania Ewangelii, a może odrzucili taki pomysł świadomie – koncentrując się na sprawach uważanych przez siebie za ważniejsze… Szanuję to, jako realizację prawa wyboru, objaw światopoglądu czy własną decyzję do której każdy ma prawo. Wiara nie neguje tego prawa. Raczej bazuje właśnie na nim. Mam nadzieje, że uda mi się zaciekawić wszystkich moimi przemyśleniami, nie urażając nikogo.

Jezus ukazuje się uczniom nad Morzem Tyberiadzkim.
Morze Tyberiadzkie, zwane też Jeziorem Tyberiadzkim – znane jest też pod nazwą Morza Galilejskiego oraz Jeziora Genezaret - o którym wspomina inna z wersji Ewangelii. Tyberiada to miasteczko rybackie nad brzegiem owego Jeziora Genezaret, ogromnego słodkowodnego akwenu otoczonego górami. Prawdopodobne jest, że scena ta rozgrywała się w okolicach Kafarnaum, gdzie mieszkał z żoną i rodziną Szymon Piotr – rybak. Minęło już wiele dni od ukrzyżowania Jezusa w Jerozolimie i jego ukazania się uczniom w pierwszy dzień tygodnia po Szabacie, przed którym został pośpiesznie ukrzyżowany i pochowany, gdyż w czasie Szabatu nie wolno było Żydom nic czynić. Rozumiem więc, że uczniowie wyjechali z Jerozolimy do swoich rodzin, krewnych, a Szymon Piotr powrócił wraz z kilkoma innymi uczniami do Kafarnaum. Zresztą – stało się to dokładnie tak, jak Jezus wcześniej zapowiedział: "Oto nadchodzi godzina, owszem, już nadeszła, że się rozproszycie każdy do swoich i mnie samego zostawicie; lecz nie jestem sam, bo Ojciec jest ze mną". (Jana16,32).

Byli więc tam Szymon nazwany Petrus (Kefas), Tomasz zwany Bliźniakiem, Natanael z Kany, synowie Zebedeusza - Jakub i Jan oraz dwaj inni uczniowie, których Jan nie wymienia z imion. Lecz wiadomo, że jednym ze świadków tego był z pewnością właśnie sam Jan, który opisuje to - jako bezpośredni świadek. Wszyscy wraz z Szymonem wsiedli do łodzi, by udać się na połów, lecz przez całą noc nic nie złowili i o świcie wracali strudzeni i zniechęceni do brzegu. Gdy już byli bardzo blisko, na brzegu Jeziora stanął Jezus. 

Zobaczyli go, ale go nie poznali. Jezus głośno zapytał ich: Dzieci! A macie co do zjedzenia? Odpowiedzieli mu, że nie mają. Więc nakazał im teraz zapuścić sieci po prawej stronie łodzi, a złowią. Rzeczywiście sieci zapełniły się natychmiast rybami, tak że nie mogli ich już wyciągnąć. Holowali więc pełne sieci do brzegu, by tam je wyciągnąć na piaszczysty brzeg. Jan jednak w pewnej chwili poznał Jezusa i powiedział o tym Szymonowi, który natychmiast przepasał się szatą i rzucił do wody, by wpław, możliwie jak najszybciej dotrzeć do brzegu na którym Jezus stał. Gdy dopłynęli do brzegu pozostali uczniowie holujący pełną sieć, ujrzeli tam rozpalone już ognisko i piekącą się na nim rybę. Jezus zaprosił ich na posiłek, podawał im chleb i pieczoną rybę dzielił ją między nimi i sam jadł. Jak pisze Jan – nie śmieli pytać kim jest ich dobrodziej tak niespodziewanie dający im pożywienie, ale wszyscy wiedzieli, czuli to - że to Pan.

Fakt spożywania posiłku ma tu istotne znaczenie; otóż powszechne było wówczas przekonanie, że „duchy nie jedzą” a posilają się jedynie żywi. Spożywanie więc posiłku było niejako dla uczniów dowodem na to, iż Jezus nie jest zjawą, duchem – a żyje. Z drugiej strony mamy przecież w pamięci scenę przy studni w Samarii, gdzie Jezus rozmawiał z Samarytanką. Uczniowie przybyli z miasta z zakupioną żywnością bardzo dziwili się, że Jezus - czekający dość długo na ich powrót – nie łaknie pożywienia, nie chce jeść, mimo, że z troską namawiają go usilnie. Lecz Jezus im wówczas odpowiedział: ja mam pokarm do jedzenia o którym wy nie wiecie… Jezus nie był więc uzależniony od konieczności jedzenia, posilania się pożywieniem.
Lecz tam, na brzegu wielkiego jeziora, ogromnej jak morze tafli wody migoczącej świetlistymi odblaskami wschodzącego, skrytego jeszcze za górami słońca, w świetle poranka – jadł z nimi, jak wcześniej dzieląc pożywienie, łamiąc chleb i rybę i rozdając im. Widocznie jadł bardziej "dla nich" niż dla siebie; był to sposób służenia im, oraz zwrócenia ich uwagi na swoją obecność, ośmielenia ich, nawiązania kontaktu w związku z tym co miało się za chwilę dokonać.

Tu jednak zaczyna się najważniejszy moment.
Nie dziwi przecież nikogo, że to co najważniejsze – jest na końcu, stanowi epilog.
Powiedziałbym nawet inaczej w tym przypadku – odwracając celowo tok tego zdania: to co jest epilogiem, co jest na końcu – jest widocznie najważniejsze.
To ostatnie bezpośrednie spotkanie Jezusa z uczniami. Pożegnanie doczesne – do czasu zapowiedzianego Jego powrotu. Czy można dziwić się, gdyby znalazły tu miejsce słowa o szczególnej wymowie, znaczeniu. To tak, jak troskliwa matka, żegnając syna przed odjazdem – przypomina mu z naciskiem najważniejsze przykazania, stara się sprawić by syn zapamiętał je, zastanowił się nad ich znaczeniem.

Po wyżej opisanym posiłku, Jezus zadał Szymonowi Petrusowi pytanie: czy faktycznie mnie miłujesz, jako Pana i nauczyciela, a więc – czy będziesz wierny mojej nauce, poleceniom i przykazaniom.
Zadał trzykrotnie to samo pytanie. Musiało to być szokujące dla Żyda (Szymona Piotra).

Reakcja zapytanego jest oczywista i nie dziwi przecież nikogo; przy pierwszym pytaniu – odpowiadamy niemalże bez zastanowienia, jeśli odpowiedź jest dla nas oczywista.
Jezus zwrócił się do Szymona Piotra z pytaniem: Szymonie, synu Jonasza - czy mnie miłujesz bardziej niźli ci? (Bardziej niż pozostali tam obecni uczniowie)
Piotr odpowiada natychmiast, jakby bez zastanowienia gdyż chodzi o coś co mu się wydaje oczywiste: Tak, Panie. Ty wiesz, że Cię miłuję. Na to Jezus mu mówi: Paś owieczki moje.

Osoba pasterza, porównanie do pasterza i do jego czynności, zadania opieki nad owcami – było bardzo bliskie Jezusowi, bo było bliskie i zrozumiałe dla jego słuchaczy. W tym przypadku – za swoje owieczki Jezus uważał tych wszystkich którzy uwierzyli, że On jest Chrystusem, czyli odkupicielem ludzi z odpowiedzialności za ich winy, który był od wieków zapowiadany przez proroków. "Paś owieczki moje" – znaczy – opiekuj się tymi, którzy we mnie wierzą. Niejako – zastąp mnie tu na Ziemi, bo ja wracam do Ojca. Miejmy tu też w pamięci scenę wcześniejszą, gdy Jezus powiedział Szymonowi: a ja ci powiadam, że ty jesteś Petrus (co znaczy "skała" lub "kamień") i na tej opoce zbuduje kościół mój a bramy piekielne nie przemogą go… (Mat. 16, 18). Chciał więc Piotra uczynić Pasterzem Ludzi i najwyraźniej – właśnie teraz realizował się ten zamiar.

Drugie takie samo pytanie, zadane pomimo udzielenia już raz, przed chwilą odpowiedzi – musiało zastanowić Szymona. Czy Jezus nie dosłyszał, czy nie zrozumiał jego odpowiedzi?

Powtarza więc Szymon Piotr: Tak jest Panie, Ty wiesz że Cię miłuję…

Tu jednak – to samo pytanie Jezus zadaje mu jeszcze po raz trzeci. Jakby chciał powiedzieć: nie odpowiadaj tak pochopnie, automatycznie, bo to bardzo ważne. Zastanów się głęboko nad odpowiedzią, bo chodzi o bezpieczeństwo moich ukochanych owieczek. Były ze mną bezpieczne, ale teraz ja muszę odejść. Czy miłujesz mnie tak bardzo, by móc mnie zastąpić, wziąć moją odpowiedzialność, by mnie naśladować, by mnie nie zawieść, "chodzić za mną"? Dotychczas odpowiadałeś tak jak czułeś, z serca, emocjonalnie, ale teraz pytam Cię po raz trzeci: czy mnie miłujesz tak, by być wiernym mojej nauce do końca, lecz nie tylko sam; - by wziąć odpowiedzialność za innych, mniej roztropnych niż Ty. Tych którymi trzeba się opiekować tak jak pasterz owieczkami.
Czy jesteś pewien, że podołasz, gdy w odruchu ludzkiego leku o swoje życie już trzykroć wyparłeś się znajomości ze mną, mimo że deklarowałeś gotowość pójścia za mną do więzienia i na śmierć; uciekłeś, cofnąłeś się - by wraz ze mną nie zostać umęczony na krzyżu. Pomyśl więc i odpowiedz w sposób przemyślany.
Jak pisze Jan – zasmucił się Piotr, gdy się go Pan po raz trzeci zapytał, czy go miłuje. Zasmucił się, bo dostrzegł tę odrobinę wątpliwości. Zrozumiał dopiero wagę tego pytania. Wielkość odpowiedzialności. Pojął znaczenie, jakie jego odpowiedź ma dla Jezusa, gdy trzykrotnie pytając go o to samo – zmusił go do poważnego zastanowienia, spojrzenia w siebie. Ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że Jezus przecież wie wszystko co było, jest i będzie, wiec nie bez powodu pyta go z takim naciskiem po raz trzeci o to samo. Musi być jakiś powód w   p r z y s z ł o ś c i,  o której Piotr jeszcze nie wie, a Jezus zna ją, gdyż wie wszystko. Szymon Piotr pamięta przecież, że Jezus jeszcze przed pojmaniem wiedział o jego, Piotra "zaparciu się" ukryciu nawet znajomości z nim; wiedział zanim jeszcze ono nastąpiło. Wie, że Jezus zna go lepiej niż on sam siebie zna, że zna przyszłość. Musi więc istnieć jakiś powód takiego zachowania Jezusa…
Piotr odpowiedział: Panie! Ty wszystko wiesz! Ty wiesz że Cię miłuję. Myślę, że to ówczesna wersja odpowiedzi, która dziś mogłaby brzmieć: Panie, skoro "wszystko wiesz" - to czemu pytasz?

Reakcja Jezusa na tę odpowiedź wyjaśnia wszystko, gdy ją rozpatrywać w kontekście tego wszystkiego co powyżej napisano. Jezus powiedział wówczas: (werset 18)
„Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci; gdy byłeś młodszy sam się przepasywałeś i chodziłeś, dokąd chciałeś, lecz gdy się zestarzejesz wyciągniesz ręce swoje a kto inny cię przepasze i poprowadzi dokąd nie chcesz.”
W tłumaczeniu dużo starszej Biblii Gdańskiej - jest to jeszcze bardziej dobitne: "... a inny cię przepasze i poprowadzi, gdzie byś nie chciał."
Zdanie to jak się wydaje tłumaczy doskonale całą scenę, wyjaśnia sens tego trzykrotnego pytania. To jest właśnie to o czym zapewne myślał Piotr; ta wiedza o przyszłości, której Piotr jak każdy człowiek – nie znał, lecz dla Jezusa, tego Chrystusa który był, jest i będzie zawsze – była ona znana i oczywista. Cóż takiego powiedział tu Jezus. Z pewnością nie można rozumieć tego dosłownie i powierzchownie, jakby niektórzy sobie tego życzyli.
To wzmianka o przyszłej nieuniknionej utracie samodzielności, o utracie kontroli nad sobą. Nad sobą, a więc i nad "stadem". Nad "owieczkami" które mu powierzył Jezus. Jedynie takie rozumienie tłumaczy cała scenę i owe trzykrotnie powtórzone pytanie.

Językiem współczesnym trzeba to wytłumaczyć następująco: Faktycznie wiem wszystko, więc wiem, że w tej chwili rzeczywiście miłujesz mnie, jesteś szczery i żarliwy, masz wolę naśladowania mnie, głoszenia i praktykowania mojej nauki. Pytam cię, czy miłujesz mnie więcej niż pozostali uczniowie, bo jesteś najlepszym z nich, co nie znaczy, żebyś miał być wystarczająco dobrym. Komuś muszę powierzyć swoje owieczki a mam tylko was, takich jacy jesteście. Czas nauki skończył się jednak. Jesteś samodzielnym silnym mężczyzną, masz silną wolę, sam kierujesz swoim postępowaniem, mówisz i czynisz rzeczy słuszne, jako mój dobry uczeń. Ale nie zawsze tak będzie. Za jakiś czas, kiedy się zestarzejesz, utracisz siłę woli, stracisz kontrolę nad sobą, swoim ciałem i duchem. Staniesz się uzależniony od innych z powodu swojej starości a oni „poprowadzą cię tam gdzie nie chcesz”, tam gdzie ty sam byś nie poszedł nigdy, to znaczy - wypaczą moją naukę, zboczą z drogi którą ja wytyczyłem i pociągną za sobą w przepaść moje „owieczki”, a ty, mimo że miłujący i wierny – nie będziesz już w stanie im się przeciwstawić, z powodu swojej niesamodzielności, uzależnienia od innych, starości.

Takie wyjaśnienie, zrozumienie - nadaje sens tej scenie i co najważniejsze – odpowiada naszym dzisiejszym obserwacjom. Zgrzytem jest tu jedynie następujące po tym zdanie narracyjne - przypisane Janowi Ewangeliście ale… wyglądające moim zdaniem na dopisek znacznie późniejszy, będący w pewnym sensie fałszerstwem.
Chodzi o werset następny, czyli 19: „A to powiedział, dając znać jaką śmiercią [Piotr] uwielbi boga..”. To już jest narzucana nam przez jakiegoś narratora interpretacja.
Już samo pojęcie „wielbienia Boga śmiercią” – jest absurdalne w świetle nauk Jezusa. Jest to język, jakim Jezus się nie posługiwał. Odpowiada to raczej mentalności średniowiecza, kultu świętych i męczeństwa dla zostania świętym. Poza tym, wers ten całkowicie zmienia wymowę całej sceny, zakłóca jej logikę, wydźwięk. Słowem – wygląda na dopisek dużo późniejszy. Narzucane nam tu celowo, przypisane Janowi słowa, rozumienie słów Jezusa i całego wydarzenia jako zbędnej zupełnie wzmianki o przyszłych okolicznościach śmierci Piotra, zakrywa prawdziwy sens tej sceny, można więc przypuszczać - że po to zostały tam dodane. Opiera się zresztą na błędnym mniemaniu, że śmierć, kiedy nadejdzie, będzie czymś przerażającym dla Piotra. Tymczasem Piotr myślał już inaczej, wiemy to ze sceny w której Jezus uczył swoich uczniów pokory, umywając im nogi, posługując im i zachęcając do takiej postawy wzajemnej. Piotr nie bał się śmierci, jeśli była związana ze służbą dla Jezusa, z głoszeniem jego słowa, czego dowodzą "Dzieje Apostolskie" napisane jak się wydaje przez Łukasza, bardzo z Piotrem związanego. Tu jednak - raczej w ostatnich słowach Jezusa wypowiedzianych do Piotra widziałbym jakieś odniesienie do jego przyszłej śmierci gdy Jezus powiedział do niego: pójdź za mną. Nie myśl o tym, jakie są moje plany co do innych uczniów, ty idź za mną, czyli - naśladuj mnie we wszystkim. Pójdź za mną - to znaczy - rób to co ja (głoś to czego cię uczyłem) i przyjmij także mój los (ukrzyżowanie).

Czyżby więc była to próba sfałszowania Ewangelii, podszycia się pod autorstwo Jana?

Ktoś zapyta, - po co?
Łatwo możemy zrozumieć, jak niepokojąca mogła być dla kościelnych hierarchów, dla Papieży - wzmianka zapowiadająca wypaczenie, zboczenie z właściwej drogi nauk Jezusowych, utratę zdolności kierownictwa przez następcę Jezusa… wybranego przez niego na Pasterza.
Niestety, obserwacja praktyki życia Kościoła może nasuwać w wielu punktach poważne wątpliwości o zgodność tego co widzimy i słyszymy z tym, co mówił i czego nauczał Jezus, tak jak to przekazują opisy Ewangelii.
Nie jest to wniosek nowatorski, choć wynika on z moich osobistych przemyśleń i nie spotkałem się dotychczas z takim właśnie tłumaczeniem tej sceny. Dostrzeżenie zasadniczej rozbieżności pomiędzy Ewangelią a praktyką Kościoła, szczególnie jaskrawe w jego stolicy, w Rzymie, właśnie stało się niegdyś podstawą słynnych postulatów księdza Martina Lutra.


"Dzieci! A macie co do zjedzenia?"