MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

środa, 25 stycznia 2012

Wigilijna herbatka…

Znajoma, pewna cudowna blondyna, podarowała mi na Święta paczuszkę herbaty. Herbaty zakupionej w sklepiku pod wszystko mówiącą nazwą „Świat herbat”; więc jest to sklepik specjalistyczny, w którym można kupić tylko herbatę w najróżniejszych jej odmianach i ich mieszankach...

Bardzo mnie ucieszył prezencik jako fakt - niezależny od pozornie prozaicznej i praktycznej zawartości. Fakt intencji, gest – jak dla mnie zupełnie niecodzienny. Sam się zdziwiłem swojemu zaskoczeniu; przecież to nic takiego dostać coś, drobny prezencik, upominek, dostać go od kogokolwiek. Ale dla mnie od najwcześniejszego dzieciństwa było to niepojęte; to dla mnie? Niemożliwe… to jakaś pomyłka, nieporozumienie; to przecież ja – Pawełek, ja nigdy nic nie dostaję, nie zasługuję, nie należy mi się – to przecież wiadomo… Przecież to normalne, że niczego się nie dostaje od innych. Nawet wręcz przeciwnie;... byle raczej niczego mi nie zabrali. I tak nie będę protestował, ale jeśli już coś mam; jakiś ważny papierek, bardzo ciekawą śrubkę albo pudełeczko, to chciałbym utrzymać ten stan posiadania... Wiec do dziś fakt dostania czegoś wprawia mnie w zdumienie, zadziwienie, niedowierzanie…

Herbata:... nazywa się „Świąteczna” – świetnie; akurat idą Święta więc nawet pasuje dziwnie… Obejrzałem dokładnie z zainteresowaniem: torebeczka z dobrej przeźroczystej folii, sprytnie zamknięta za pomocą zwinięcia na podłużnym paseczku złotej metalowej blaszki, której końce po zwinięciu na niej górnej części torebki zostały zagięte, przytrzymując całość w pewny choć genialnie prosty sposób. Skoro folia nie została zgrzana w sposób maszynowy, trwały – znaczy to, że herbatę rozważano dopiero w sklepiku… a może kupuje się ją na wagę, a sprzedawca ma do dyspozycji różnej wielkości torebeczki z taką samą naklejką, etykietą a dobierane zależnie od kupowanej ilości. Opakowanie dobre; pozbawione przemysłowej „surowości” ale i nie udziwnione, nie zaprojektowane dla oszukania kupującego albo olśnienia go pretensjonalną, prowincjonalną elegancją na wyrost. Wewnątrz – czarna, liściasta choć drobna herbata zawierająca domieszkę drobniutko pokrojonych dodatków aromatycznych. Przez folię rozpoznać się dało skórkę pomarańczy, jakieś nieokreślone inne owoce, jakieś płatki suszonych kwiatów oraz naturalne goździki…

Wreszcie zdecydowałem: otwieram. Po widzialnej zawartości już można było spodziewać się efektu otwarcia opakowania, ale mimo to efekt zaskoczył mnie. To niesamowity, intensywny aromat, dokładniej mieszanka aromatów. Wspaniały, choć… zbyt intensywny… być może nastawiony na częściową utratę intensywności przed zużyciem całej ilości herbaty… no i spadku intensywności w procesie zaparzania. Miałem na szczęście w domu dużą paczkę mojej ulubionej indyjskiej herbaty Madras, więc postanowiłem zrobić z tego dwukrotnie większą ilość mieszanki a przy okazji niejako doprowadzić do proporcjonalnego zmniejszenia intensywności jej aromatu. Wsypałem więc to wszystko razem do większego słoika, wymieszałem dobrze i pozostawiłem dla zharmonizowania zapachów.
Późnym wigilijnym wieczorem, po zaparzeniu herbaty, pomysł okazał się dobry; utrzymała ona swój aromat ale niewypierający do końca aromatu herbaty jako takiej.
W ciszy tego specjalnego wieczoru, w cichym pokoiku rozświetlonym lampą stołową z ozdobnym abażurem oraz niebieskawym światłem monitora komputerowego, z wielkim spokojem w sercu jaki odczuwam czasem po powrocie z mojego ulubionego kościoła, siedziałem rozkoszując się niesamowitym aromatem świeżo właśnie zaparzonej herbaty świątecznej. Taki bukiet smakowy porusza właściwie w sercu, w pamięci wszystkie dobre wspomnienia dawnych Świąt, dzieciństwa, ma coś wspólnego ze smakiem tradycyjnego kompotu z suszonych owoców jaki dawniej był nieodzownym dodatkiem do makowca lub świątecznego ciasta drożdżowego.
Inne skojarzenie to niemieckie wino grzane z podobnymi przyprawami, "Glühwein", tradycyjne w czasie jarmarku na Boże Narodzenie, jaki odwiedzałem wielokrotnie w Lubece. Tamtejszy Weihnachtsmarkt jest bardzo znany w Europie i ma ogromną tradycję, choć Lubeka nie jest dużym miastem, ale za to bardzo starym grodem hanzeatyckim i jednocześnie - sławnym poprzez nazwiska swoich noblistów... No i jest miastem, niejako stolicą - marcepanu. Tamtejszy Weihnachtsmarkt pachnie właśnie tak; aromatycznymi przyprawami, pomarańczą i goździkami, marcepanem i gorącym aromatycznym winem kupowanym na ulicy…

Tak więc racząc się doskonałym herbacianym naparem, wspominając miejsca i zdarzenia – myślałem o Dzieciątku jakie się narodziło w Betlejem, no i ma się rozumieć – o cudownej, kilkanaście lat ode mnie młodszej mojej przyjaciółce Elżbiecie, fundatorce wspomnianego prezentu, który dał mi tak wiele radości… Zastanawiam się, choć minęło już wiele dni od Wigilii Bożego Narodzenia, czy to przypadek?
Czy można kogoś aż tak dobrze znać, by móc przewidzieć reakcje, ich korelację z sytuacją doraźną, z charakterem, ze stanem ducha… Na poziomie znajomości – raczej nie, chyba że mamy za znajomą - doskonałego psychologa…?; Nie; to też raczej nie wystarczy… przypadek, ... imaginacja… prezent doskonały. Prezent niosący w sobie okruszek dobra jako wartości bezwzględnej. Więc może dobro zstąpiło od Ojca wraz z Synem lecz ono pozostaje nadal wśród nas...?

Takie rozmyślania, obracające się w zasadzie siłą skojarzenia wokół wspomnień Lubeki, przeszłości, ale głównie wokół osoby znajomej cudownej blondyny, no i oczywiście - Dzieciątka; ... blondyna i Dzieciątko… dzieciątko i blondyna... dały w końcu, gdy już znużony położyłem się i zasnąłem – efekt dość zaskakujący. Podświadomość, która nigdy nie zasypia, zawsze jakoś przetwarza na swój sposób informacje płynące ze świadomości oraz z otoczenia, nawet te informacje których nie odbieramy naszymi zmysłami i zwraca je do świadomości np. we śnie w zadziwiającej, przekornej lub przewrotnej nieraz formie, w sposób niemożliwy do przewidzenia.
Dzieciątko… Boże Dzieciątko, Dobro które stało się ciałem. Blondyna i... dzieciątko? Jaki to może mieć związek mimo iż pozornie trudno się go tu dopatrzeć...
Nigdy nie mówię przez sen, ale wtedy - z płytkiego jeszcze snu wybudził mnie mój własny, słyszany przez sen głos, mówiący:

- Elu, moja milutka… córeczko…