MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

sobota, 21 kwietnia 2018

Oszustwo - czyli prawda.


Serwis YouTube jest świetnym źródłem informacji, także niejako jest ostoją pamięci - gdy chodzi na przykład o wydarzenia kulturalne, przeboje, wykonawców, piosenkarzy - naszych idoli obecnych lub tych sprzed lat... Muzyka - ta słuchana na co dzień, była przecież bardzo ważnym elementem naszego życia za „żelazną kurtyną”, w „obozie socjalistycznym” w czasach „zimnej wojny” gdy Polska była otoczona przez przyjaciół. W czasach „przed-internetowych” czyli całkiem niedawno w skali życia i skali rozwoju technicznego, podobną rolę spełniała rozgłośnia „Radio Luxemburg” na falach średnich, skąd docierał do nas odżywczy powiew „zachodu”, powiew wolności poprzez najnowsze, a przede wszystkim aktualne, autentyczne - listy przebojów... Obecny YouTube ma jednak pewną własność której radio mieć nie mogło; otóż agreguje on muzykę, czy może raczej krótkie filmy muzyczne pod względem osób wykonawców - w oderwaniu od czasu, od chronologii zdarzeń. Ma to niesamowite konsekwencje, które syntetycznie ująłem w tytule tego felietonu; ostatnio wielokrotnie właśnie poczułem się oszukany, zakręcony, skołowany, nabrany, czyli nabity w butelkę... i to właściwie przez... samego siebie.

Na przykład – Bob Dylan.
W czasach mojego dzieciństwa – idol nastolatków takich jak ja. Nie pamiętam oczywiście pierwszych jego występów, początków jego „kariery”, (Dylan pewnie obraziłby się za takie określenie, skoro wahał się niedawno nawet przyjąć Nagrodę Nobla), był starszy ode mnie, ale już na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych był dla nas, dla mojego pokolenia nastolatków, kimś bardzo ważnym. Weźmy dla przykładu jego przebój „Blowing in the wind” grany na dziesiątkach koncertów, wydawany w rekordowych nakładach płyt. Dla przykładu – film nagrany na koncercie w Saint Paul w Minnesocie - wraz z Joan Baez. To nie był jakiś „pierwszy-lepszy” utworek, ale przebój zakwalifikowany na czternastym miejscu na liście pięciuset przebojów wszech czasów magazynu „Rolling Stone”.

https://www.youtube.com/watch?v=l19MJbo7a3Y


Dylan jest tu już bardzo charakterystyczny; zarost, chusta na głowie, gitara akustyczna z metalowymi strunami... Bob Dylan śpiewał tu bardzo dynamicznie z zaproszoną Joan Baez, ale widać tu też kolosalną różnicę. Widzimy tam jeden wspólny mikrofon dynamiczny dla wokalu i jakiś dodatkowy niski mikrofon dla instrumentów, ale czy był on źle „ustawiony”, czy może z jakiegoś innego powodu Dylan chyba nie był zadowolony z efektu brzmienia gitar – w tym właśnie utworze bardzo istotnego, dlatego gra - uderzając w struny prawdopodobnie nawet nie oryginalną tzw. „kostką” gitarową do tego przeznaczoną, ale czymś większym, kawałkiem plastiku o wielkości połowy karty kredytowej. Witając się z publicznością, zapowiadając, przedstawiając Joan Baez – jednocześnie jakby "w tle" cały czas próbuje gitarę, jej ustawienie w stosunku do mikrofonów - jak to prawdziwy profesjonalista. Dlatego w efekcie stara się wykorzystać dla swojej gitary akustycznej także i mikrofon „do wokalu” - kiedy tylko można przybliżając maksymalnie swój instrument także do tego mikrofonu. Joan Baez grała na swojej gitarze używając tzw. „pazurka” na kciuk dla strun basowych no i... oczywiście swoich własnych „pazurków”... ale używa tu gitary elektroakustycznej, podłączonej kablem bezpośrednio do wzmacniaczy, co daje możność dowolnej regulacji głośności a zresztą dla niej - nie było to wykonanie typowe; najwyraźniej dostosowuje się tu do interpretacji Boba Dylana, no i zachowała tam „pozycję gościa”, niejako towarzyszy mu – w pełnym znaczeniu tego słowa; najwyraźniej - korzysta z możliwości pokazania się publiczności przedstawiona jej przez Dylana jako fenomen i ktoś "wielki", działając jakby na rzecz swojej własnej przyszłej kariery muzycznej. Sama Baez miała bardzo dźwięczny naturalnie wibrujący, piękny głos, będąc przeciwieństwem Dylana pod tym względem, zresztą - zachował się na YouTube film z 1972 roku, gdy - śpiewając prywatnie i towarzysko w swoim domu – bardzo trafnie i sympatycznie w pewnej chwili sparodiowała „późniejszego” Boba Dylana z jego diametralnie innym sposobem śpiewu. Trzeba tu uwzględnić i fakt, że mowa o muzyce ludowej, folkowej mającej własne charakterystyczne wzorce i kanony.

https://www.youtube.com/watch?v=rxzJRZI8100


Ale tu - na tym koncercie - Bob Dylan śpiewa bardzo dynamicznie, melodyjnie i płynnie, choć dla Baez - to raczej bardziej melodeklamacja, niż śpiew. Kiedy tylko może – Bob przysuwa maksymalnie otwór rezonansowy swojej gitary do głównego mikrofonu, unosząc instrument możliwie jak najwyżej, jakby prezentował jakiś sztandar; bo to przecież dla niego i dla słuchaczy jest sztandar!; "sztandar" wszystkich co walczą o wolność i pokój. Wygląda niesamowicie - z tułowiem odgiętym w tył i lewą ręką na gryfie gitary - wzniesioną do góry, maksymalnie wyprostowaną, na ile oczywiście pozwalała na to konieczność naciskania jednak w tym samym czasie strun i zmiany chwytów, dla wydobycia właściwych akordów, dźwięków... Wszystko – dla osiągnięcia celu; utwór brzmi doskonale i bardzo przekonująco a przecież nie zapominajmy – że chodzi o prawdziwy, wzorcowy wręcz protest-song; pieśń przeciwko wojnie, przeciw agresji, przeciw brakowi wolności, biedzie, niesprawiedliwości, skrajnym nierównościom społecznym... To jest prawdziwy protest song; to przekonuje. Nawet i dziś jeszcze to autentycznie porywa, chciałoby się wstać i iść – natychmiast ulepszać ten świat, pomagać wszystkim ludziom, rozdzielić walczących, ratować ludzkość... iść nawet choćby z plastrem przeciwbólowym naklejonym "na korzonki" i laską w ręku...

Taki dla mnie jest Bob Dylan - taki jak z tego koncertu; takiego właśnie Boba Dylana zapamiętałem na zawsze... jest jakby częścią mnie.

Cóż: protest songi... mówi się, że „Kto w młodości nie był socjalistą, ten na starość będzie świnią!”. Coś w tym jest...

Lecz tu właśnie pojawia się wspomniany problem.

Człowiek ma taką naturę, że nie rejestruje zmian na bieżąco, także i tych jego samego dotyczących; w szczególności dotyczy to upływu czasu i skutków tego. Napisałem wcześniej, że YouTube grupuje filmy jakby nie biorąc pod uwagę chronologii, ale chronologia przecież istnieje. Czas działa. On po prostu banalnie upływa. Nie dostrzegamy tego na co dzień szczególnie wobec samych siebie. Od chwili osiągnięcia dojrzałości jesteśmy dla siebie zawsze „tacy sami”, tylko czasem spojrzenie w lustro nas zaskakuje na chwilę. Opisałem powyżej, jaki Bob Dylan tkwi w mojej pamięci i powstaje tu podświadome, nie do końca uświadomione wrażenie, że to trwa, że on jest przez cały czas taki. Możemy to zresztą każdej chwili sprawdzić, wejść na YouTube i spotkać się z tym „naszym” Dylanem - jakby z naszą własną młodością, no bo sami dla siebie też przecież jesteśmy zawsze tacy - jak wtedy. Niestety właśnie serwis ten okazuje tu swoje "oszustwo", bo równie łatwo jak z czasów młodości możemy tam znaleźć tego naszego idola - „podtatusiałego” czterdziestolatka a nawet po prostu – człowieka starego, z wszystkimi „atrybutami” tego stanu... Daliśmy się oszukać, że wszystko jest – jak było, ale YouTube niemiłosiernie pozbawia nas tego złudzenia, co rodzi w nas natychmiast naiwne pytanie:... a ja...? Co ze mną... ?

Podobnie i Joan Baez, ta „nasza” dziecięca miłość - przepiękna, czarująca, czarnowłosa dziewczyna z czasów młodości – jest obecna na YouTube też i jako mama, jako czterdziestolatka i jako sześćdziesięciolatka i jako ponad siedemdziesięcioletnia „starsza pani” - zawsze z gitarą i na estradzie... Na przykład tu - na "własnych" koncertowo celebrowanych siedemdziesiątych piątych urodzinach:

https://www.youtube.com/watch?v=CvxdtlG3Q9g


Jest wspaniała, jeśli dopuścić do siebie i przyjąć do wiadomości tę myśl, że to jest "ta sama" Joan Baez. Nie chodzi tu przecież o to, że czas upływa; o zgodę na to nikt nas przecież nie prosił. To wspomniana specyfika serwisu YouTube sprawia że to wszystko współistnieje w jednym miejscu, tuż obok siebie, kompletnie nienaturalnie. Tak samo przeżyłem - podobne „rozczarowanie” w przypadku uwielbianego w młodości Dona McLeana i wielu innych. Wywołuje w nas to jakiś irracjonalny sprzeciw, dopatrujemy się w tym jakiegoś oszustwa i to... jest „oszustwo”, ale i jednocześnie – prawda. A McLean także pisał protest-songi i to nawet "mocniejsze" niż Dylan, jak na przykład "Orphans of Wealth" z 1970 roku, gdzie posłużył się także "manewrem Dylana" z mikrofonami i bardzo prostym ale dynamicznym stylem uderzania w struny. Mówi się że to przykład utworu który się pisze i wykonuje publicznie na zakończenie kariery, ale Don dopiero ją rozpoczynał...

https://youtu.be/pyFEXgpp2VY

Dalej mamy tam także i dużo późniejsze "obrazy" jego koncertów, podobnie jak i pozostałych o których wspomniałem, których młodość przeminęła w zewnętrznym swoim wyrazie. Oszustwo i jednocześnie - prawda...

Jestem jednak pewien, że dla nich, dla tych naszych idoli – to też był "jakiś" problem i pewnie dlatego powstała też piosenka - napisana zresztą właśnie przez Boba Dylana a śpiewana przez Joan Baez; - „Forever Young”.

https://www.youtube.com/watch?v=-4UoJ47SzjA


Na zawsze młodzi. Młodzi - na zawsze.