Papież to
funkcja w sensie organizacyjnym – przywódcy konkretnego kościoła, a to
zobowiązuje do dbałości o ten kościół, jako całość. To zrozumiałe.
Rozpatruję to w konwencji nastawienia na pozytywne odbieranie przekazu
płynącego do papieża, choć przy nastawieniu krytycznym należałoby
uwzględnić i taką możliwość, że jego wypowiedzi są po prostu głosem
strony zainteresowanej, głosem przedstawiciela „grupy interesu”, za
jaką można uznać generalnie wszystkich kapłanów w stosunku do „ludu”,
albo na przykład tylko kapłanów „wyższego szczebla” (od biskupa w górę)
hierarchii, dla których kościół jako „instytucja” jest środowiskiem
warunkującym ich władzę, znaczenie, przywileje, dochody itp. w tym samym
znaczeniu, co armia dla oficerów zawodowych.
Jak jest w rzeczywistości? Prawdopodobnie bywa różnie i należy to rozpatrywać indywidualnie, analitycznie. Sam Papież przecież publicznie krytykował i księdza Prałata Jankowskiego - że mu odstąpi swoją lektykę która stoi nieużywana, i jednego z kardynałów - który odmówił zamieszkania w 120-metrowym mieszkaniu w Domu Świętej Marty - bo uważał je za zbyt małe i mało reprezentacyjne.
Wreszcie reakcja zależy od indywidualnych możliwości, podatności, wrażliwości itp. Uwierzyć można jedynie indywidualnie, nie zbiorowo i dopiero wówczas można poczuć się członkiem pewnej wtórnej zbiorowości „tych, co uwierzyli”, choć ma to charakter pewnej projekcji, bo nie wiemy i nigdy się nie dowiemy, co tak na prawdę czuje i myśli inny człowiek. Czasem, choć i to nie jest regułą, sami jedynie możemy z trudnością uzmysłowić sobie, co czujemy lub myślimy „w duchu”.
Zbór – to skutek działania i decyzji indywidualnych, skutek poniekąd przypadkowy. Uważam, że jest to twór wtórny w stosunku do jednostki, osoby wierzącej. Jeśli jest miejsce uważane za szczególne, zwane Domem Bożym, do którego przychodzą ludzie wierzący w Boga niejako na spotkanie z nim – to siłą rzeczy spotykają się tam oni także ze sobą nawzajem i o tyle jest to „zbór”.
Papież Franciszek mówił o kościele, jako zbiorowości w czasie ostatniej przed wakacjami audiencji ogólnej na placu Św. Piotra, której wysłuchało około 33 tysiące zgromadzonych tam osób. Mówił o znaczeniu kościoła, jako zboru, wspólnoty.
Przede wszystkim jedna uwaga: jeśli Papież porusza jakąś sprawę podczas audiencji ogólnej – to dowód, że jest to sprawa szczególnie istotna, ważna ze względu na zasadnicze priorytety kościoła Katolickiego. Nie jest więc dobrze w Kościele, gdy zabrał on głos w sprawie roli wspólnoty w wierze, znaczenia jakie ma dla ludzi już sama przynależność do kościoła. Papież zdecydowanie przeciwstawił się ” indywidualnej wierze bez kościoła”. Kościół przeżywa narastający kryzys swojej roli integrującej wierzących, skłaniającej do uczestnictwa we wspólnocie. Widocznie staje się to w kościele światowym dużym problemem, że wierzący odchodzą od kontaktu z instytucją kościoła, pozostając wierzącymi.
Papież postawił kilka tez, które są dla mnie bardzo dyskusyjne. Oczywiście ktoś nastawiony dogmatycznie powie natychmiast, że tezy Papieża z zasady nie mogą być dyskusyjne, ponieważ ma on absolutnie dominującą pozycję w kościele i jest niejako "z zasady" (z dogmatu) - nieomylny. To jeden z dogmatów przyjętych i stworzonych w kościele przez ludzi (nie przez Jezusa). Bo Jezus traktował ten problem inaczej - o czym pisałem w innym tekście. Sprawa nie jest jednak tak prosta.
Nie rozpatruję tego na zasadzie dogmatów a raczej analizy opartej na Ewangelii, przekazującej naukę Jezusa. Pozycja Papieża powinna być dominująca przez wzgląd na wierność nauce Jezusa. Dominować ma ten, kto jest najbardziej wierny Jezusowi. A więc – wierność słowom Ewangelii. Jednym z zasadniczych filarów nauki Jezusa jest natomiast miłość, miłość wzajemna ludzi do siebie nawzajem, czyli do „bliźniego”, do Boga i do jego Syna. To wzajemna miłość, życzliwość, współczucie, solidarność – powinna być tym, co przyciąga ludzi wierzących do wspólnoty, do zboru, czyli do innych podobnie zastawionych jednostek. Nie nakazy organizacyjne, polecenia Papieża, biskupa albo proboszcza. Sens zboru (kościoła) wynika z autentyczności wiary jednostek a nie odwrotnie. To autentycznie wierzące jednostki – przez tę wiarę tworzą kościół (zbór), a nie odwrotnie. Tu uwidacznia się zasadniczy problem; kościół to jest dobrowolne zgromadzenie wierzących jednostek a nie instytucja, bez której owo zgromadzenie a nawet wiara nie jest możliwa – jak twierdzą kapłani, poświadczając tym, iż są po prostu "stroną zainteresowaną" w sprawie.
Papież Franciszek powiedział:
Nie zapominajmy jednak, że Papież mówi tu o starym przymierzu.Nie jesteśmy od siebie odizolowani i nie jesteśmy chrześcijanami jako jednostki, każdy z osobna: naszą tożsamością chrześcijańską jest przynależność! Jesteśmy chrześcijanami, ponieważ należymy do Kościoła. To jak nazwisko: jeśli imię brzmi „jestem chrześcijaninem”, to nazwisko – „należę do Kościoła”. Jakże to pięknie, gdy dostrzegamy, że przynależność ta wyraża się także w imieniu, jakie Bóg przypisuje sobie samemu. Odpowiadając Mojżeszowi we wspaniałym wydarzeniu „płonącego krzewu” (por. Wj 3,15), określa siebie jako Boga ojców – nie przedstawia się jako Wszechmogący – ale jako Bóg Abrahama, Bóg Izaaka, Bóg Jakuba. W ten sposób objawia się jako Bóg, który zawarł przymierze z ojcami i pozostaje zawsze wierny swemu przymierzu, wzywając nas do wejścia w tę relację, uprzednią wobec nas. Dlatego też nasza myśl biegnie z wdzięcznością przede wszystkim ku tym, którzy nas poprzedzili i przyjęli w Kościele.
Nikt sam nie staje się chrześcijaninem! Czy to jest jasne? Nikt sam nie staje się chrześcijaninem! Chrześcijan nie wytwarza się w laboratorium. Chrześcijanin należy do ludu, który przybywa z daleka. Chrześcijanin należy do ludu, który nazywa się Kościołem. Ten Kościół czyni go chrześcijaninem w dniu Chrztu św. a następnie w trakcie katechezy i wielu innych działań. Ale nikt, żadna osoba nie staje się chrześcijaninem sama z siebie. Jeśli wierzymy, jeśli umiemy się modlić, jeśli znamy Pana i możemy słuchać Jego Słowa, jeśli czujemy, że jest On blisko nas i rozpoznajemy Go w braciach, to dlatego, że inni przed nami żyli wiarą, a następnie ją przekazali. Wiarę otrzymaliśmy, od naszych ojców, od naszych przodków a oni jej nas nauczyli. Jeśli dobrze się zastanowimy, któż wie, ile w tej chwili drogich twarzy przychodzi nam na myśl: może to być oblicze naszych rodziców, którzy w naszym imieniu prosili o chrzest; naszych dziadków lub któregoś z krewnych, którzy nauczyli nas czynienia znaku krzyża i odmawiania pierwszych modlitw. Zawsze pamiętam twarz zakonnicy, która nauczyła mnie katechizmu. Z pewnością jest w niebie, bo była świętą kobietą, ale zawsze o niej pamiętam i dziękuję Bogu za tę siostrę. Może to też być twarz proboszcza, czy innego kapłana lub zakonnicy, katechety, którzy przekazali nam treści wiary i pomogli nam wzrastać jako chrześcijanie…
Otóż, taki jest Kościół, jest wielką rodziną, w której jesteśmy przyjmowani i uczymy się żyć, jako wierzący i jako uczniowie Pana Jezusa. Tę drogę możemy przebywać nie tylko dzięki innym osobom, ale także wraz z innymi osobami. W Kościele nie ma „zrób to sam”, nie ma „osób nie zrzeszonych”. Ileż razy papież Benedykt XVI określił Kościół, jako kościelne „my”! Czasami można usłyszeć, jak ktoś mówi: „Wierzę w Boga, wierzą w Jezusa, ale Kościół mnie nie obchodzi…”. Ileż razy to słyszymy; to nieprawda. Są ludzie, którzy twierdzą, że mogą mieć osobistą, bezpośrednią, bliską relację z Jezusem Chrystusem poza komunią i pośrednictwem Kościoła. Są to pokusy niebezpieczne i szkodliwe, jak mawiał wielki Paweł VI – dychotomie absurdalne.
To prawda, że wspólne podążanie jest trudne, a czasami może okazać się męczące: może się zdarzyć, że jakiś brat lub siostra stwarza nam problem, albo nas gorszy… Ale Pan powierzył swe orędzie zbawienia ludziom, świadkom; to w naszych braciach i siostrach z ich darami i ograniczeniami wychodzi nam na spotkanie i pozwala się rozpoznać. Oznacza to przynależność do Kościoła. Zapamiętajcie dobrze: być chrześcijaninem to należeć do Kościoła. Imię brzmi chrześcijanin, a nazwisko – „należę do Kościoła”.
Drodzy przyjaciele, prośmy Pana, za wstawiennictwem Najświętszej Maryi Panny, Matki Kościoła o łaskę, byśmy nigdy nie popadli w pokusę myślenia, że możemy obyć się bez innych, bez Kościoła, że możemy się zbawić o własnych siłach, być chrześcijanami z laboratorium. Wręcz przeciwnie, nie można kochać Boga, nie kochając naszych braci, nie można kochać Boga poza Kościołem; nie można być w komunii z Bogiem, nie będąc w komunii z Kościołem i nie możemy być dobrymi chrześcijanami, jak tylko razem z tymi wszystkimi, którzy starają się naśladować Pana Jezusa, jako jeden lud, jedno ciało, a jest nim Kościół. Dziękuję.
Jezus zawarł z ludźmi w imieniu swego Ojca przymierze nowe, oparte na tym, co mówił, czego nauczał, czego dokonał a także na swojej ofierze, czyli ofierze z samego siebie, jako Baranka Bożego – znoszącego grzech świata. Cała „misja Chrystusa” jest planem Bożym a nie pomysłem Jezusa. Plan ten rozumiemy jednak przede wszystkim poprzez słowa Jezusa. Dlatego zasadnicze znaczenie ma jednak Ewangelia. Podstawą nowego przymierza z Bogiem jest to, co mówił Jezus, czyli będący w nim Ojciec. Nie ma wątpliwości, iż jest to odnowione na nowych warunkach – nowe przymierze z Bogiem, ponieważ Jezus jednoznacznie wyjaśnił, iż to co mówi – nie od siebie mówi, ale mówi przez niego Ojciec; to co robi – nie „sam z siebie” robi, ale to Ojciec, który jest w nim – w ten sposób wykonuje swoje dzieła. Wreszcie mówi do ucznia – Filipa: „Tyle czasu jestem z wami a nie poznałeś mnie – Filipie? Kto widział mnie – widział Ojca! Jakże teraz możesz mówić – „… pokaż nam ojca”…?
Wystąpienie Papieża nasuwa przypuszczenie, że w kościele rzymskim musi narastać już w stopniu znacznym proces odrzucenie wspólnoty na rzecz hedonizmu czy wręcz liberalizmu rozumianego lewicowo a co najmniej - skrajnego indywidualizmu, indywidualnej relacji z Bogiem. Papież przeciwstawia się temu wprost, co dowodzi iż zjawisko musi mieć charakter a przede wszystkim skalę niepokojącą hierarchów, kapłanów.
Proponuję zastanowić się, jakie to ma znaczenie, oraz jakie mogą być tego przyczyny.