MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

środa, 1 listopada 2017

Pamięć i wyrozumiałość.

Dzień 2 listopada jest w tradycji religijnej szczególnym dniem modlitwy i zadumy poświęconej zmarłym.
Nie zmarłym – tak ogólnie, ale jak najbardziej konkretnie; naszym bliskim zmarłym. W sferze „oficjalnej” mówi się w Kościele o "wszystkich świętych" albo o „wszystkich duszach w czyśćcu cierpiących”, ale to pozostaje raczej w sferze oficjalnej, w rzeczywistości ludzie często „klepią” wyuczone na pamięć formułki, ale rzeczywiście związani czują się jedynie ze swoimi bliskimi, z pamięcią o nich. Wszystko to wiąże się z benedyktyńską koncepcją tak zwanego „czyśćca”, która jest jednak moim zdaniem mało istotna dla osób rozumiejących, co znaczy: „miłosierdzia chcę a nie ofiary”… A niestety nie zawsze to rozumieją nasi biskupi, to też i parafianie nie zawsze rozumieją, choć często rozumieją więcej…

To dzień w którym przeważnie już nie chodzi się na cmentarze z myślą o śmierci, grobach, pogrzebach a raczej w domu, w ciszy i spokoju wspólnie wspomina się zmarłych krewnych abstrahując niejako od faktu ich nieobecności i okoliczności jak do tego doszło. To czas właściwy, by spokojnie usiąść w ciepłym, przytulnym domu przy dobrej kawie lub aromatycznej herbacie, przeglądać albumy ze zdjęciami, pamiątki, listy, przywoływać w pamięci osoby, słowa i obrazy z przeszłości, wspominać zdarzenia koncentrując się oczywiście na tych dobrych, ważnych, zabawnych, miłych, pouczających. To czas dobroci, wybaczania, miłości. To pewien „rytuał” społeczny, nie wiem czy mający znaczenie dla zmarłych, ale z pewnością mający znaczenie dla nas, dla naszego poczucia tożsamości, poczucia godności, ciągłości pokoleń, tradycji, historii.

Dziś jak się wydaje wielu chciałoby to zniszczyć, mając w tym jakieś swoje interesy, ale tak bardzo nie trzeba się tym przejmować; po prostu kontynuujmy tradycję bo jest ona miła a przy okazji korzystna dla nas, być może nie tylko dla nas…
Wiele wskazuje na to, że może istnieć jakaś więź pomiędzy żywymi a zmarłymi, w pewnym sensie istniejącymi nadal w świecie niematerialnym. Wielu ludzi uważa, że posiada taki kontakt, a „nośnikiem informacji” jest tu prawdopodobnie myśl, natężone rzeczywiste uczucie, czyli coś równie niematerialnego. Uczucie może być „nośnikiem” informacji. Jest w istocie czymś niematerialnym więc swobodnie przekracza granice materii.
Nazywam to tak ogólnie i ostrożnie przez chęć unikania postaw konfrontacyjnych i twierdzeń skrajnie dyskusyjnych, choć sam nie mam wątpliwości, że to realnie istnieje, bo tego doświadczyłem. Nie ma to nic wspólnego z idiotycznym „spirytyzmem” – durną, mieszczańską, modną choć bardzo niebezpieczną zabawą „salonową”. Raczej bardziej – z miłością.

Opowieści rodzinne o bliskich są bardzo ważne. W mojej rodzinie opowiada się o Babci Broni, że miała taki kontakt ze swoim ojcem Józefem. Pracowała ciężko od roku 44 w Zakładach Tytoniowych, co powodowało konieczność bardzo wczesnego wstawania, by po wypełnieniu codziennych obowiązków zdążyć – pieszo oczywiście – dojść na czas do fabryki. O posiadaniu budzika wówczas nie było mowy… Babcia więc miała w zwyczaju prosić swojego nieżyjącego już wówczas ojca o obudzenie na czas; po odmówieniu wieczornej modlitwy mówiła; tato, proszę obudź mnie koniecznie za dziesięć piąta… Nie wiem jak to się odbywało, grunt że skutkowało, ale faktycznie nigdy się nie spóźniła do pracy a za wzorową postawę i wypełnianie zadań ponad normalne obowiązki została odznaczona Krzyżem Zasługi.

W Szczecinie żyją obecnie rodziny mniej lub bardziej zadomowione już na Pomorzu, ale o tradycjach wywodzących się ze wschodu; Lubelszczyzny, Zamojszczyzny, Ziemi Nadbużańskiej i tzw. „Kresów” (Polski po drugiej stronie Bugu), zagarniętych przez Związek Radziecki 17 września 1939 roku pod pozorem „wyzwolenia” (oswobożdienja) zachodniej Ukrainy i zachodniej Białorusi, co po wojnie zostało utrwalone przy ustalaniu linii granicy zachodniej Związku Radzieckiego w oparciu o zmodyfikowaną tzw. Linię Curzona. „Ziemie Zachodnie” są więc ciekawą mieszanką zwyczajów, tradycji, osadzoną na dodatek w otoczeniu dawnego Księstwa Pomorskiego a potem Niemiec (III Rzeszy), zdominowanego przez zupełnie obcą tradycję i religię…

Wojna a następnie długa i trudna (niebezpieczna) podróż przesiedleńców zwanych „repatriantami” na zachód też siała często spustoszenie w mieniu, w tym i dokumentach rodzinnych, pamiątkach i tym wszystkim co na co dzień daje poczucie łączności, ciągłości i tradycji – tak potrzebne każdemu człowiekowi.

Dlatego być może zwyczaj kultywowania „Dnia Zadusznego”, szczególnie w tym jego domowym, ludzkim aspekcie jest tu tak istotny.
Czasem zdarza się, że staje nam przed oczami twarz bliskiej zmarłej osoby, jej charakterystyczny gest, uśmiechnięte oczy, charakterystyczna mina, przypominamy sobie tembr głosu… i tak jest dobrze. Nie wiem, czy im jest potrzebna do czegoś nasza sympatia, pamięć czy współczucie, ale może to nam jest to wszystko potrzebne, by łatwiej znosić rozstanie. By nie hodować w sobie żalu, urazy, pretensji, a raczej pamiętać tylko to co dobre, sądzenie cedując na tego jedynego, nieomylnego i sprawiedliwego…
Tak czy inaczej warto raz w roku zanurzyć się w rzece życia, rzece czasu i popłynąć swobodnie do źródeł jak i do ujścia, by łatwiej było nam samym żyć.

Paweł Antoni Baranowski