MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

sobota, 27 października 2012

Czy życie jest po to, aby żyć… ?

Zastanawiam się: Po co jest życie.
Dokładniej – po co jest nasze, indywidualne życie.
Konkretnie – nasze; moje, twoje… życie indywidualne każdego z nas. Rozpatrywane indywidualnie, mimo że odbywa się ono w pewnej zbiorowości.
Po co istniejemy w takiej formie i takim środowisku.
Jaki jest cel życia.
Oto pytania, od których się zazwyczaj ucieka, o ile ktoś je w ogóle dostrzega gdzieś – na horyzoncie swojej świadomości. Mają one sens, o ile mamy tu na myśli życie materialne, rozumiane materialistycznie. Ograniczone materialistycznie.
Pomijam tu z niesmakiem zarówno tych, którzy takie pytania z góry odrzucają (bagatelizują, ośmieszają), w ogóle ich nie dostrzegają, jak i tych, którzy są przekonani, że znają jedyną prawdziwą i wyczerpującą odpowiedź na nie. 


Pytanie zadane w tytule rozumiem dosłownie. Czy nasze życie jest po to, byśmy byli, trwali? Tylko istnieli?
Nie. Ale jednocześnie i w pewnym sensie – tak. 

Sprawa nie jest prosta ani jednoznaczna. Dostrzeganie problemu i sposoby jego wyjaśniania zależały w historii człowieka od poziomu cywilizacji, długości jej rozwoju i osiągnięć widzianych lokalnie, bo ludzkość nigdy nie rozwijała się i nadal nie rozwija równomiernie i całościowo.

Kultura czy raczej filozofia Indii ma bardziej niż Europa zaawansowane spojrzenie na ten problem. Tam jest to tak oczywiste, że aż banalne. Człowiek a dokładniej i ogólniej – żywa istota, jest Bożą iskierką, jest „duchem”, czyli świadomą istotą nie mającą nic wspólnego z materią, prawami fizyki i ich ograniczeniami, z czasem. Ta żywa istota jest wieczna, niezmienna i niezniszczalna, każda indywidualna żywa istota jest taka sama a różni się od innych jedynie świadomością. Ciało jest jedynie rodzajem „opakowania” żywej istoty, związanym z jej stadium rozwoju świadomości, odpowiadającym jej aktualnym potrzebom. Wejście w kontakt bezpośredni z materią jest obiektywnie czymś w rodzaju klęski, choć subiektywnie jest spełnieniem pragnienia. Jednakże prawa materii są bardzo restrykcyjne. Materia podzielona jest na wiele „poziomów” świadomości, którym odpowiada właściwe otoczenie i właściwe dla niego ciało, najlepiej służące żywej istocie w jej stadium realizacji swojej koncepcji życia na tym poziomie. Są wiec światy „niższe” od naszego a także światy „wyższe”, coraz mniej uwarunkowane materialnie, także świat „anielski” zwany przez Hindusów „światem Półbogów”, dużo bliższym warunkom istniejącym w „Domu Ojca” w Indii zwanym „Goloka Vrindavana”. I tu ujawnia się rzeczywisty cel życia: awans, wspinanie się na wyższy poziom, doskonalenie po to by przechodząc do coraz wyższych form istnienia mentalnego i odpowiadających mu „ciał” – w końcu powrócić do swojej oryginalnej formy duchowej. Mamy tu do czynienia z koncepcją tzw. „koła żywota” dotyczącego zmiany rodzaju ciała w procesie awansu lub degradacji, poprzez narodziny i śmierć. Celem życia jest awans poprzez doskonalenie, każde narodziny w cyklu reinkarnacji tej samej żywej istoty odzwierciedlają wartość jej „niezneutralizowanych” uczynków w poprzednim „życiu”, zawierając w sobie nagrodę odpowiadającą awansowi na tej drodze, wsparcie w dalszym rozwoju, lub odpłatę powodującą degradację, cofnięcie do niższych form życia, form także i zwierzęcych, roślinnych… Absolutnie nie chodzi tu o jakąś "karę" a wręcz przeciwnie; o pomoc w realizacji wybranej koncepcji życia.

Trzeba przyznać, że koncepcja życia jako szansy doskonalenia mającego u swojego celu powrót do „domu Ojca” jak do doskonałego źródła, porzucenie wadliwej i ograniczonej, choć pociągającej materii, by zamieszkać w duchowym Królestwie Bożym – jest bardzo podobna do wizji chrześcijańskiej. Nauki Jezusa zawierają wiele wzmianek na ten temat. Jezus także Królestwo Boże przedstawiał swoim uczniom jako świat duchowy niezwiązany z materią i jej ograniczeniami. Jego pouczenia wygłaszane wprost lub w postaci „podobieństw”, czyli uproszczonych przykładów z życia pomagających zrozumieć sens, prowadzą do procesu doskonalenia człowieka; doskonalenia oczywiście w ramach przyjętych „Bożych” kryteriów oceny.
Ogólnie można śmiało przyjąć, że nauki Jezusa zmierzały do odwrócenia uwagi człowieka od materii, wyjaśnienia mu jej ograniczoności funkcjonalnej i czasowej. Były one nastawione na doskonalenie człowieka określanego w kryteriach obowiązujących w miejscu docelowym, czyli w świecie duchowym, w Królestwie Bożym. Mówiąc, że „… królestwo Boże jest pośród was” – Jezus miał zapewne na myśli samodoskonalenie oparte na wiedzy o tym, co rzeczywiście ważne. Na przykład namawia on, by nie gromadzić majątku w tym świecie, gdzie wszystko wkrótce przeminie i ulegnie destrukcji a raczej starać się być doskonałym wewnętrznie, duchowo, by szykować sobie właściwe miejsce w świecie duchowym, gdzie „mól nie niszczy a złodziej się nie podkopuje i nie kradnie”. Namawia, by nauczyć się kochać każdego; nie tylko przyjaciół, ale i kogoś zachowującego się nieprzyjaźnie, by nie być zapatrzonym w wartości materialne, jak złoto czy pieniądze, które niebawem przestaną istnieć a raczej doskonalić samego siebie, chętnie dzielić się ze wszystkimi, nie przywiązywać zbyt dużej wartości do swojego życia w sensie materialnym a za wartości uważać skromność, prostotę, umiarkowanie, miłosierdzie, poświęcenie, sprawiedliwość, słowem to wszystko, co sam Jezus sobą reprezentował w sposób bezpośredni, nie tylko słowem, ale i codzienną postawą demonstrował nam - jako wzór.

Związane jest to z założeniem oczywistym – dalszego i świadomego istnienia po „przekroczeniu bramy śmierci”; śmierci co zrozumiałe widzianej wyłącznie z materialnego, fizycznego punktu widzenia, bo dotyczącej jedynie przezwyciężenia ograniczeń tego właśnie środowiska.

W informacjach zawartych w Ewangelii oraz szczególnie w objawieniu (apokalipsie) apostoła Jana dotyczącym chwili kresu istnienia świata materialnego jest zaskakujący element; wspomniane sprawdzenie stanu rozwoju, stopnia przydatności czy dopasowania do Królestwa duchowego ma dotyczyć zarówno istot ludzkich wówczas żywych jak i umarłych. Co do umarłych, istniejących już poza materią – to zdaje się oczywiste, ale zadziwia mnie tu fakt, że w tamtej przyszłej chwili mają istnieć i żywi. Przecież ludzie ci zostaną bezpośrednio dotknięci ogromnym cierpieniem psychicznym i fizycznym – jak to opisuje w swojej przerażającej wizji apostoł Jan. Ludzie będą wówczas szukać śmierci, ale ma być ona wówczas niedostępna, ma być „związana”, najwyraźniej właśnie po to, by nikt wówczas żyjący nie mógł uciec przed czekającym go cierpieniem i strachem nawet w śmierć. Oznaczałoby to ni mniej ni więcej, że bezpośrednie i materialne "dożycie" tamtej chwili końca i sądu jest bardzo niekorzystne, samo w sobie jest już rodzajem "kary", albo może raczej odpłaty i jest przeznaczone dla tych „najgorszych z rodzaju ludzkiego”…

Człowiek – utożsamiający się z materialną, fizyczną stroną istnienia – chce jednak koniecznie żyć w sensie materialnym, fizycznym. Żyć możliwie jak najdłużej. Robi wszystko by swoje życie „materialne” zachować, ocalić, przedłużyć, chronić.
Jezus jednak radzi: módlcie się, aby was ominęła ta chwila, która przyjdzie na całą Ziemię.

Jakże może ona kogokolwiek ominąć, jeśli nie poprzez wcześniejsze przejście do świata pozamaterialnego i oczekiwanie tam na nadejście Królestwa Bożego. Można pytać, czy szansa ustalenia swojego statusu moralnego, samodoskonalenia – istnieje jedynie w życiu materialnym, czy jest to możliwe także w dalszym istnieniu? Tu znowu przychodzi na myśl nauka duchowa Indii, traktująca życie materialne, jako wielką szansę (narzędzie), jako etap, ale i jako rodzaj niepowodzenia na drodze do doskonałości świata duchowego i tego „prawdziwego” życia w nim. Znalezienie się w świecie „wyższym” jest dowodem powodzenia w dotychczasowym dążeniu do doskonałości i wsparciem, bo daje jeszcze lepsze szanse dalszego rozwoju.
Dlatego - przez wzgląd na to co powyżej napisano - pytanie „czy życie jest po to by żyć” – można traktować dosłownie i poważnie. Wywód przedstawiony powyżej może nasuwać wniosek, że życie jest po to, aby… skorzystać z możliwości rozwoju duchowego i móc przestać żyć materialnie. Że w pewnym materialnym sensie „życie jest po to, by już nie musieć żyć”.

Tak wielu ludzi gubi się gdzieś w codziennym, absurdalnym kołowrocie zadań, obowiązków, planów; najczęściej zadań, obowiązków i planów, jakie sami sobie narzucili „bo tak się robi”, lata i dziesięciolecia przemijają nie wiedzieć kiedy i nie wiedzieć na czym, po czym nagle, patrząc wstecz – widzimy pustkę. Jakiś dom, „po którym nie zostanie i kamień na kamieniu, który by nie został rozwalony”, jakiś samochód błyskawicznie zamieniający się w kupę złomu, jakaś biblioteka pięknych i mądrych książek - pokrytych kurzem, nie posiadających już dla nikogo żadnej wartości, jakieś dzieci w innym mieście lub innym kraju, na innym kontynencie – które o nas zapomniały, albo nie mają dla nas czasu, ponieważ... naśladują nas właśnie w naszym niedawnym, zaślepionym pędzie ku…
No właśnie: ku czemu?
Pytanie: po co żyłeś; czy wypełniłeś to, co miałeś za – dla siebie – najważniejsze; czy uważasz że zrobiłeś to, co miałeś zrobić w życiu; czy stałeś się lepszy; czy uważasz że zrealizowałeś własną koncepcję życia; czy chciałbyś coś poprawić w swoim życiu… takie pytania nas zaskakują w momencie, gdy już w tym życiu nic zmienić, poprawić się nie da…(*)

Zdaję sobie sprawę, że pisząc to – idę „po prąd” wobec francusko-lewackich libertynów i ich polskich jawnych lub szemranych naśladowców, atakujących dziś Europę Wschodnią swoją pogardą, szokującą - jak niegdyś czynił to słynny „amerykański styl życia”. To siła której jednak można się przeciwstawić indywidualnie. Odporność na takie skrajnie materialistyczne, agresywne, niebezpieczne w swym prymitywizmie wpływy, wytrwałość w wierności uznawanym zasadom – to może być także rodzaj testu „na stopień rozwoju”. Podobnie jak odporność na „zgorszenie” i niebezpieczne wpływy płynące od osób uważających i podających się często za „duchowne”.

Ja jednak zdecydowanie namawiam do takiej chwili zastanowienia…



(*) Są to pytania z jakimi – zgodnie z relacjami jakie przytacza dr Moody w swojej książce pt. „Życie po życiu” i następnych – spotykały się osoby pozostające poza własnym ciałem materialnym podczas dotyczącego ich momentu „śmierci klinicznej” – po której powróciły jednak do życia (np. w związku z udaną choć długotrwałą reanimacją) i zgodziły się opowiedzieć o tym. 

Paweł Antoni Baranowski