MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

wtorek, 3 stycznia 2012

Proboszcz – księgowy, czy Księgowy – proboszcz…?

Koniec roku, dzień 31 grudnia, to - ostatnio - dzień "sprawozdawczy" w Kościele. Przyznam, że tak jakoś moje sprawy układają się od lat, że nie bywałem w tym dniu w moim ulubionym kościele, ani na balach czy "baletach" zresztą także nie… Nie rejestruję więc w swojej świadomości zmian bieżących, ciągłych zmian, jakie mają tam miejsce. Mówi się, że Kościół Katolicki obrządku rzymskiego jest podobno najbardziej konserwatywną ze znanych nam „organizacją”, gdzie bardzo trudno o zmiany w ogóle, ale one jednak następują. Czy w wystarczająco szybkim tempie, we "właściwym" społecznie kierunku, to znaczy kierunku mającym istotne społecznie znaczenie – to odrębne, ważne zagadnienie.
Lecz w takich sytuacjach „kontrastowych”, właśnie wówczas, gdy nie mamy ciągłości kontaktu z danym otoczeniem, które przy codziennym kontakcie stopniowo akceptujemy niejako mimo woli – wówczas widzimy zmiany, jako jaskrawe, – mimo iż w rzeczywistości są one bardzo w czasie rozłożone.
Jest to po prostu efekt kontrastu; tego, co mamy w pamięci z tym, co nagle dostrzegamy w otoczeniu.

Tym razem, to znaczy w minioną sobotę, 31 grudnia wracając do domu by się skryć przed absurdalną kanonadą, szaleństwem zdziczałych, pijanych lub naćpanych współobywateli, czczących (?) w ten sposób Nowy Rok – wstąpiłem do kościoła, do którego zawsze wstępuję.
I trafiłem – na sprawozdanie finansowo-księgowe za rok 2011 z gospodarki tegoż kościoła, połączone z promocją, "usług", zwalczaniem konkurencji i napomnieniem niesfornej „klienteli”.

Przedstawiam to świadomie w sposób nieco uszczypliwy, choć zacny i mądry człowiek, jakim jest niewątpliwie Ksiądz Proboszcz tego kościoła, może po prostu wykonuje polecenia swoich przełożonych, instrukcje Watykanu dotyczące organizacji struktury kościelnej, albo polecenia naszego Biskupa Andrzeja – nomen-omen – Dzięgi. (*dzięgi – to po rosyjsku pieniądze, stąd skojarzenie fonetyczne).
A kościół to nie jest zwyczajny; to bazylika tzw. mniejsza, niejako druga po katedrze a poza tym na dodatek kościół farny. Wspominam o tym, gdyż ma to znaczenie praktyczne w sprawie, o której piszę. Przepisy Kościelne wyraźnie bowiem określają, jaki kościół może być bazyliką katedralną, albo może odwrotnie: jakim kościołem musi być bazylika; ile ma mieć ołtarzy, jakie ma mieć wyposażenie liturgiczne, ile obrazów… Odzwierciedla to poniekąd nastawienie materialne charakterystyczne dla Kościoła Rzymskiego, a odrzucone niegdyś przez Kościół Protestancki.
Lubię to miejsce, choć przyglądam mu się z rosnącą obawą; lubię też i zacnego Proboszcza, któremu także jednak z rosnącą obawą się przysłuchuję…

Dotychczasowa bieda – po prostu maskowała tę różnicę podejścia, wynikającą z odmiennego rozumienia sedna wiary, istoty Ewangelii. Chodzi o to, że Kościół Rzymsko – Katolicki na wzór Rzymskiej Stolicy Biskupiej – preferuje najwspanialsze wystroje; złoto, marmury, freski, zdobienia architektoniczne, rzeźby Świętych, obrazy religijne i liturgiczne, klejnoty, dary wotywne itp. i na stworzenie i utrzymanie tego ściąga ogromne datki z biednych i biedniejących parafian, natomiast Kościół Protestancki – neguje to wszystko, opierając swoje działania na tekście Ewangelii, może nawet na (większej części) Biblii i nie uznaje w zasadzie wizerunków, obrazów, rzeźb, złoceń itp. preferując bardziej surowy i minimalistyczny wystrój kościoła, przy - stosunkowo dużo bardziej zamożnych parafianach. Wynika to z istoty samego „protestu” Martina Lutra, jego słynnych postulatów i wielu następujących po tym jego traktatów, rozwoju tej myśli i tej drogi religijnej.

Wracając jednak do rozpoczętej myśli; dotychczasowa bieda niwelowała tę różnicę, gdyż kościoły parafii Rzymsko-Katolickich bywały równie skromne i surowe jak protestanckie, tyle że te pierwsze – z biedy, a te drugie – z zasady, z wyboru i z przekonania.

Teraz, na fali przemian po roku 1989 – Kościół Rzymsko-Katolicki zyskał możliwość by się wreszcie „ubogacić” – jak to dowcipnie określają Biskupi, więc różnice te zaczęły objawiać się już nawet w stopniu uderzającym. Tenże „mój” kościół także przeszedł ogromną przemianę, od odbudowy (odtworzenia) zniszczonej podczas wojny wieży, poprzez remont kapitalny i modernizację, połączoną z rekonstrukcją elementów historycznych, do rozbudowy i restauracji wyposażenia ozdobnego i liturgicznego – by sprostać wymogom przepisów obowiązujących dla statusu Bazyliki Mniejszej.

Wracając więc do dnia 31 grudnia, przyszło mi wysłuchać w Domu Bożym długiego sprawozdania: ile zebrano w darach, w ofiarach i z jakich źródeł, ile zapłacono za poszczególne pozycje „kosztowe”, jak ogrzewanie, witraże, nowe ołtarze i wielkie obrazy malowane współcześnie „na zamówienie”…
Szanowny Proboszcz uzupełniał te dane o własne apele, nagany, upomnienia i prośby. Zapamiętałem z wymienianych tam liczb, że w parafii liczącej około 11300 osób ochrzczonych – zgodnie ze statystykami sporządzanymi w tej parafii – na msze niedzielne przychodzi ok. 9% (dziewięć procent) ogólnej liczby parafian. Gdzie jest ta reszta! – grzmiał już w tym momencie Proboszcz, z palcem groźnie uniesionym do góry. Dlaczego nie przychodzą; przecież są to ludzie ochrzczeni?!

Nie wiem - dlaczego; są na to różne wyjaśnienia, niestety przeważnie stronnicze i tendencyjne. Ale nie wszystkie. Chcę tylko zauważyć, jak bardzo statystyka ta godzi w prawdziwość mniemania, że Polska jest w 90% katolicka. A tu raczej widać wyraźnie – że odwrotnie: w 90% nie jest katolicka. O ile uznać, że zewnętrznym a wystarczającym objawem katolicyzmu jest chodzenie w niedzielę do kościoła. Kwestia definicji...
Ilościowo – pod względem chrztów – być może tak, ale chrzty niemowląt nie odzwierciedlają przecież ich późniejszej postawy… A jeśli ta proporcja (9% aktywnych) odzwierciedla podobną tendencję narastającą w całym Kraju…

Po raz drugi nasz zacny Proboszcz zagrzmiał, gdy wspomniał o słabiutkim rozchodzeniu się nakładu prasy katolickiej w tym naszym, jak wspomniałem – „nie byle jakim” – kościele. To oczywiście w ramach rozliczenia dochodów. Jak to możliwe – grzmiał – że w parafii o ponad jedenastu tysiącach „wiernych” – rozchodzi się łącznie przez rok nie więcej jak 100 (sto) egzemplarzy spośród kilku tytułów prasy stale dostępnych w kościele. Co ci ludzie czytają? – pytał retorycznie choć z uniesieniem nasz kochany Proboszcz.
Prawdopodobnie – nic; słuchają muzyki pop albo rock, oglądają program telewizyjny Trwam i słuchają odpowiedniego Radia z którego czerpią wiedzę o wszystkim co ich powinno interesować, jeśli już czytają – to nadchodzące rachunki do zapłacenia i lokalny dziennik informacyjny… Kurier... ale to już tylko niektórzy, bo "lokalny dziennik informacyjny" także bardzo narzeka na słabą „sprzedawalność”. No może niektórzy jeszcze - Harrego Pottera... a dzieci - lektury (bo muszą).

Gdy natomiast po raz trzeci zagrzmiał nasz Proboszcz – poczułem się już wręcz zażenowany. A doszedł był on wówczas do pogrzebów. Przyznał ze - szczerą chyba jednak - radością, że po raz pierwszy od lat liczba urodzeń w Parafii przewyższyła liczbę zgonów. Że więcej się ludzi rodzi niż umiera. Świetnie.
Przepraszam, ale to także jest sprzeczne z oficjalnie przez Rząd PO podawanymi danymi statystycznymi. Jakaś „nietypowa” , "nienormalna" parafia? – czy może ktoś tymi oficjalnymi ogólnopolskimi danymi manipuluje w sobie znanych celach politycznych, usprawiedliwiając tym na przykład manipulacje przy Ustawie Emerytalnej albo innych przepisach prawa…

Co do pogrzebów jednak – bardzo się rozsierdził nasz Proboszcz, znów gromił parafian z palcem uniesionym wysoko w górę, że z tych co umierają, niewiele więcej jak połowa pogrzebów odbywa się w naszej Bazylice. Oczywiście – religijnych obrzędów pogrzebowych. Tu poczułem się zażenowany, choć jestem niewinny, bo przez miniony rok ani się nie rodziłem ani też cudem jeszcze nie umarłem...
Proboszcz grzmiał na rodziny, nie na zmarłych: ci ludzie żyli w naszej wspólnocie, byli tu w tym kościele, nieraz codziennie i mają prawo do chrześcijańskiego pogrzebu w Bazylice. Dlaczego tylko połowa miała odpowiedni pogrzeb a pozostali odeszli nie zaopatrzeni po chrześcijańsku na tę ostatnią drogę. Kto za nich teraz weźmie odpowiedzialność, gdy rodziny nie chciały a Kościół - nie miał możności. Ja i nasi kapłani jesteśmy do dyspozycji całą dobę, jeszcze nigdy nie odmówiliśmy udania się do chorego czy umierającego…

Tu zacny nasz Proboszcz postanowił rozprawić się z „konkurencją”: ja wiem, że chodzą tacy i rozpowiadają plotki, że pogrzeb w Bazylice kosztuje (?) 10.000 zł, ale to nie jest prawda! Tu podniesionym głosem wymienił podstawowe pozycje ze swoistego „cennika usług duchowych” tej Parafii, padały kwoty 150 zł, 350 zł… poszczególnych pozycji „cennika”…
Pogrzeb w Bazylice wcale nie jest droższy, niż w Zakładzie Usług Komunalnych (tzn. miejskiej firmie pogrzebowej). Nie jest drogo, więc róbcie pogrzeby w naszym kościele, a jak czegoś nie wiecie, to zapytajcie mnie osobiście… wszystko jest jawne i dostępne, na jedno "kliknięcie" w komputer...

Niestety - co zaniepokoiło mnie najbardziej, w tym swoistym wystąpieniu naszego proboszcza nie zabrakło na koniec akcentów wyraźnie anty-protestanckich. Jeśli tak - ciekawe, bo może to wskazywać na jakieś konkretne a jeszcze nie ujawniane opinii publicznej zmiany "ilościowe" w liczbie członków Kościoła... Na dodatek, ten akurat kościół nigdy nie był protestancki; od powstania ponad 200 lat temu, w dawnym pomorskim Stettinie była to świątynia i parafia rzymsko-katolicka, skupiająca niewielką grupkę żyjących tu Polaków.
Może z krótkim okresem nazistowskim, po aresztowaniu i zamordowaniu błogosławionego dziś Księdza Lamperta i pozostałych tutejszych księży... Tak więc - skąd dziś aluzje anty-protestanckie...?

Patrzyłem na wielki ołtarz – wspaniały tryptyk cały w złoceniach, na sprowadzoną specjalnie wierną kopię „Całunu Turyńskiego”, na bezrobotnych stoczniowców z byłej Stoczni Szczecińskiej, papierników z upadłej Papierni Szczecin, cukrowników z lokalnej byłej Cukrowni, hutników z naszej zlikwidowanej „Huty Szczecin”, chemików z pod-szczecińskiego „Wiskordu”, rybaków ze zniszczonego Przedsiębiorstwa Połowów Dalekomorskich… Patrzyłem też na figurę Ukrzyżowanego ponad ołtarzem, na Krzyż…
Jakiś Ksiądz w sutannie i komży, który w najważniejszym momencie Mszy, pomiędzy drugą a trzecią modlitwą eucharystyczną, gdy cytowane są znamienne słowa Jezusa wypowiedziane podczas Ostatniej Wieczerzy - biegał po kościele z „tacą” – zbyt długo machał mi nią przed nosem, nim zrozumiał, że nie mam co tam wrzucić lub też – nie mam takiego zamiaru, chcąc być wiernym pouczeniu Pańskiemu… Wiernym Ewangelii.

Po mszy nie minęła nawet i minuta od zakończenia pieśni "na wyjście kapłana", gdy rozpoczął się swoisty "spektakl na wyjście" dla ludzi w mszy uczestniczących; specyficzne stopniowe wygaszanie świateł w kościele poczynając od strony ołtarza - w kierunku wyjścia (exit), jednoznacznie dający do zrozumienia ludziom, że stali się tu już "zbędni", że powinni już wyjść, a przy wyjściu jeszcze coś wrzucić do skarbony "na remont kościoła", cała ta krzątanina osób usługujących jednoznacznie oznaczająca: czekamy aż wyjdziesz! Pospiesz się! Czas naszej "pracy" skończył się i czekamy tylko na ciebie... Bo stanem normalnym dla kościoła, jest "stan zamknięty".
Prawie jak w teatrze - po spektaklu. Popatrzeć, pomodlić się - możesz przez kratkę z przedsionka pomiędzy drzwiami zewnętrznymi a wewnętrznymi.

Mam ciągle w pamięci inny Kościół. Kościół mojego dzieciństwa będący oazą Jezusowego pokoju dla każdego przez cały dzień. Kościół otwarty przez całą niemalże dobę, od świtu do 21, gdzie można było wejść każdej chwili w potrzebie zebrania myśli, ochłonięcia, uspokojenia, zastanowienia. Pamiętam Kościół, gdy był bardziej Domem Bożym niż "przedsiębiorstwem usługowym" a księża – osobami duchownymi, sługami Pana i ludzi – a nie księgowymi na etacie zwanym dziś "zawód - ksiądz".
Faktycznie: zawód...