MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

piątek, 25 października 2013

„… Za to, żeście nadzy, za to żeśmy winni, obojeście umrzeć powinni…”

Dotarło do mojej świadomości zadziwiające zjawisko, z tych które da się dostrzec i zrozumieć jedynie z pozycji osoby bezpośrednio zaangażowanej…
Ostatecznie to naturalne, że rozwijamy się poprzez doświadczenia życiowe i ten proces rozwoju, jak wznoszenie się w górę, poszerza nasze pole widzenia czy przestrzeń odczucia, jakby coraz odleglejszy horyzont. Nie dość jednak, że są ludzie na to odporni, to jeszcze na dodatek wcale nie działa to tak automatycznie; rozwój często nie jest dość równomierny, by umożliwił efekt wznoszenia się na wyższy poziom, poszerzenia granic, doskonalenia człowieczeństwa. Mam na myśli równowagę bądź jej brak – pomiędzy rozwojem wiedzy a rozwojem człowieczeństwa. Bo wbrew temu co głoszą skrajni materialiści – wiedza (w znaczeniu oficjalnie naukowym) nie jest człowieczeństwem. Podobnie i uczucie, intuicja, współczucie – bez wiedzy są jedynie częścią tego, co nazywamy człowieczeństwem.

Niestety wiele wskazuje na to, a w szczególności obserwacja własnego życia, że człowiek może w pełni zrozumieć jedynie to – co leży z obszarze jego bezpośredniego doświadczenia. Doświadczenie daje wiedzę a jednocześnie może otwierać człowieka w pełni na współczucie – dając w wyniku cechę zwaną empatią.
Uważam, że jedynie wzrost empatii – jest rozwojem człowieczeństwa.
Sama wiedza – nie wystarczy. Empatia to umiejętność zrozumienia uczuć innego człowieka, jego odczuć, motywacji, postaw, decyzji – które nigdy przecież w praktyce nie wynikają wyłącznie z obiektywnej wiedzy naukowej. Często nie są obiektywne ani optymalne, ale nie mogą być inne, bo są kształtowane także przez jego przeżycia, własne doświadczenia i wyciągnięte z nich niegdyś wnioski, poziom samooceny, stopień ambicji i stopień ich realizacji, charakter, cechy charakterologiczne związane z płcią, doraźną sytuacją materialną i rodzinną i tak dalej.

Empatia – to w rzeczywistości miłość.
Miłość do człowieka, do ludzi. I nie tylko do ludzi. Oczywiście nie mam na myśli miłości „erotycznej” a raczej to, co kierowało czynami wielu dobroczyńców posługujących innym ludziom potrzebującym pomocy – z humanistycznej miłości, przy okazji często i nieprzypadkowo nacechowanej wartościami chrześcijańskimi.
Przykład – Matka Teresa z Kalkuty opiekująca się trędowatymi, przekonana że w ten sposób „pomaga Jezusowi” i namawiająca wszystkich spotykanych ludzi do tego samego. Potrafiła dość przypadkowych ludzi, przyjezdnych, naukowców ekspertów od epidemii przybyłych z USA i rozmawiających ze sobą o sposobach pomocy potrzebującym – zaangażować do pędzla i wapna, mówiąc: możecie gadać, ale jednocześnie pobielcie mi wapnem tę izbę dla trędowatych, pomóżcie Jezusowi…
Można zrozumieć drugiego człowieka tylko przez miłość, posługującą się także sprawdzoną wiedzą. To spostrzeżenie bardzo ogólne…

W praktyce człowiek rozumie to, co sam przeżył. I poprzez odwrócenie tego twierdzenia – nie jest w stanie zrozumieć tego, czego nie przeżył, z czym się osobiście i bezpośrednio wprost nie zetknął.
Tak tylko chyba można wyjaśnić wspomniane na wstępie, zadziwiające zjawisko jakie stało się udziałem wielu ludzi w tym kraju: NIENAWIŚĆ DO BIEDNYCH.
Nienawiść, zniecierpliwienie, wyższość, lęk…
Szukając źródła tego, rozważałem historię PRL; bezrobocie było marginalne, bo praca była obowiązkiem każdego obywatela zdolnego do pracy. Osoby uchylające się od podjęcia pracy były napiętnowane jako wrogowie ideowi, ale i wrogowie porządku publicznego. Osoba nie posiadająca w Dowodzie Osobistym adnotacji o miejscu pracy lub meldunku była automatycznie podejrzana w sensie kryminalnym. Bezrobotni, zwłaszcza długotrwale bezrobotni – wywodzili się z tzw. marginesu społecznego, alkoholików, kombinatorów wszelkiej maści albo ze środowiska skonfliktowanego z prawem lub z władzą (np. opozycji politycznej) – gdyż pozbawienie pracy było formą represji politycznej. W obu przypadkach – osoby bezrobotne były napiętnowane przez propagandę we wszelki możliwy sposób i to nie mogło pozostać bez wpływu na dzisiejszy stosunek ludzi do bezrobotnych. Kilkadziesiąt lat indoktrynacji społeczeństwa, wmawiania że bezrobotny to wróg publiczny, nierób, pijak i potencjalny przestępca – może się i dziś odzywać w formie negatywnego stereotypu powtarzanego ze „świętym przekonaniem” przez osoby prymitywne, niesamodzielnie umysłowo, prostackie, mało dociekliwe, skłonne do przyjmowania stereotypów albo nawet nie zdające sobie sprawy z tego, że ich „poglądy” są jedynie powtarzaniem narzuconych im stereotypów.
Czy to mogłoby być wystarczającym wyjaśnieniem wspomnianej postawy?

Nie sposób nie zauważyć, że okoliczności bezrobocia diametralnie się dziś zmieniły. Bogu ducha winni starsi ludzie są nagle zwalniani z wieloletniej pracy po czym latami odmawia im się jakiegokolwiek zatrudnienia, bez jakiegokolwiek wyjaśnienia powodu. Tym powodem jest ich wiek a dokładniej jakiś stereotyp panujący wśród pracodawców na temat znaczenia wieku pracownika, idiotyczna moda na „młode, dynamiczne zespoły”; stereotyp któremu nie przeszkadza nawet to, że prowadzi bezpośrednio do bezprawia (łamania prawa pracy a w nim – zakazu nierównego traktowania kandydatów do pracy i pracowników pod jakimkolwiek względem).
Dziś bezrobotny nie pochodzi z „marginesu społecznego” a raczej to właśnie długotrwałe bezrobocie spycha go na tenże margines. Bezrobotny to ofiara kulawego „rynku pracy”,ofiara idiotycznego eksperymentu "liberalnego", nieudanej akcji szkoleń – przekwalifikowań, która zaowocowała marnotrawstwem miliardów euro pomocy unijnej a dała marginalny efekt pomocowy dla bezrobotnych (za to wielu przedsiębiorców bardzo się wzbogaciło).

Nadal jednak, jeśli ktoś sam nie znalazł się w takiej sytuacji, nie był bezrobotny, jeśli choć nie otarł się o realne zagrożenie całkowitą utratą środków niezbędnych do życia – widzi w bezrobotnych jak za PRL – ludzi którzy pracować nie chcą. Może efekt ten; efekt kilkudziesięcioletniej propagandy – dałoby się złagodzić odpowiednimi działaniami władzy, lecz władza przeważnie milczy, albo przedstawia bezrobocie jako coś nad czym nie ma kontroli, z powodu tak zwanego „kryzysu” oraz z przyczyn ideologicznych Platformy Obywatelskiej.

Powiem szczerze: wydaje się, że ta wersja z PRL – to znaczy traktowanie bezrobotnych jak marginesu społecznego – jest wygodna, bo daje oceniającym samousprawiedliwienie.
Tu nasuwa mi się jeszcze inne wyjaśnienie wspomnianego zjawiska: ludzie nienawidzą bezrobotnych z powodu… własnej bezradności.
W rzeczywistości nie mogą im pomóc – sami nie biedniejąc lub nie wchodząc w konflikt z władzą, ale przecież jakoś to muszą sklasyfikować na potrzeby swojej równowagi wewnętrznej; uczuciowej, emocjonalnej… Muszą nadać temu jakieś wyjaśnienie, usprawiedliwienie – by nie tkwić w psychicznym rozdarciu, ale tego się wyjaśnić ani usprawiedliwić nie da. Stąd efekt niechęci czy wręcz nienawiści do OFIAR, nie do sprawców – staje się jedynym psychologicznie dostępnym wyjściem. Efekt chyba podobny, jaki dotyczy ofiar gwałtu, ofiar przemocy domowej itp. To niechęć do nierozwiązywalnego dla nich problemu, który ich niepokoi, wprawia w dyskomfort, rozterkę.
Mam na myśli oczywiście osoby postronne, bo aparat urzędniczy związany z bezrobociem – od ministra pracy do pośrednika pracy w powiatowym urzędzie, uodpornił się na ten dylemat moralny w sposób doskonały, chowając się jak za tarczą – za przepisami, językiem (żargonem) urzędniczym, procedurami, swoim poczuciem wyższości oraz… zainteresowaniem jak najwyższą stopą bezrobocia, dającą im pracę (interesem).
Wydaje się oczywiste, że państwo Tuska nie spełnia tu swojej zasadniczej roli, roli pośrednika pomiędzy interesem społecznym a interesem biznesu. Wręcz – państwo to biznes. Władza – to syndykat biznesowo-polityczny ponad społeczeństwem czy może obok niego….

Taka „ucieczka w nienawiść” jest także bez wątpienia skrajnie niekatolicka w tym podobno katolickim społeczeństwie, co dowodzi pozorności tej wiary.

___________________________________________________
Tytuł – to fragment przejmującego wiersza Władysława Broniewskiego „Ballady i romanse”. Wiersz dotyczy wojny i holokaustu, ale czy nie ma tu pewnej analogii?