MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Prawdziwe państwo, fałszywe państwo.

Niemcy – o ile można w ogóle cokolwiek tak bardzo uogólniać, by szukać jakichś wiodących cech „narodowych” - mają sporo wad. Jednak po wojnie podjęto tam zdecydowaną i nie posiadającą przecież jak się wydaje alternatywy decyzję; społeczeństwo zdeprawowane wojną, zarówno w czasie zwycięstw jak i w czasie późniejszych klęsk, wycofywania się, ucieczek i na koniec – kapitulacji, trzeba od nowa wychować, zresocjalizować. Trzeba zaprowadzić porządek, podstawową dyscyplinę obywatelską, praworządność wewnętrzną – bo to jest warunek rozwoju. Krótko: „Ordnung muss sein!”
Czy zasada taka ma gdziekolwiek poważną alternatywę? Z pewnością powrót do niej tuż po wojnie alternatywy nie miał a poza tym w tradycji „porządku” jest coś z gruntu niemieckiego. Poniekąd odwrotnie niż w Polsce, poza oczywiście Kaszubami, w których „polskość zawsze kojarzyła się z jakąś narzuconą nienormalnością”. Zajęto się tym zdecydowanie ale i skutecznie. Skutecznie może dlatego, że zdecydowanie. Znalazły się pieniądze na odbudowę, poprawę warunków życia, usuwanie skutków wojny w sposób zorganizowany i planowy; zarówno fizycznych jak i tych w psychice – co dawało dla wszystkich pozytywny efekt, czyli stanowiło niezaprzeczalną przysłowiową „marchewkę”. Ale był i musiał być także i „kij” w postaci jasnych, zrozumiałych, logicznych zasad oraz bezwzględnego wymagania przestrzegania ich.
Policja niemiecka stała się wręcz synonimem nieubłaganych konsekwencji, bezwzględności w stosowaniu prawa. Musiała w tym posiadać realne wsparcie władzy a z czasem także i rosnące poparcie społeczeństwa dostrzegającego, że to się po prostu najbardziej opłaca. Że wolność jednostki jest wypadkową wolności innych jednostek, jest ograniczona wolnością innych, jak w znanym polskim wierszyku o „Pawle i Gawle” co „w jednym stali domu…”.
Myślę, że władza potrafiła po prostu zasłużyć na zaufanie społeczne, wiarę w to że jeśli coś jest nakazane lub zabronione – to nie jest to bez powodu, ktoś mądry nad tym myślał i mimo, że często to ludziom „jakoś nie pasuje” – to najbardziej jednak opłaca się podporządkować zasadom; nawet nie przez strach o konsekwencje, nie przez żal pieniędzy na bezwzględnie egzekwowane mandaty karne wymuszające zastosowanie się obywatela do obowiązujących zasad a właśnie przez zaufanie do władzy, wiarę że lepiej odstąpić nieco ze swojej indywidualnej wolności by wszystkim łatwiej było żyć.
Z czasem nawet społeczeństwo na tyle utożsamiło się z władzą, że włączyło się do jej działań poprzez presję „od wewnątrz” na „własnych opornych”, presję na współobywateli by podporządkowali się zasadom współżycia.

Przypuszczam, że tylko dzięki temu operacja na taką skalę powiodła się w dużym stopniu. W wystarczająco dużym by to zaczęło decydować o całości. Mam na myśli oczywiście jakby „główny nurt” przemian, bo przecież patologia, margines społeczny, przestępstwa kryminalne czy finansowe zawsze tam istniały i istnieją i pewnie będą istnieć nadal. Ale jednocześnie bez wątpienia dzięki temu powodzeniu - jest to teraz potęga gospodarcza, dobrze zorganizowane społeczeństwo posiadające wewnętrzne mechanizmy wypracowywania optymalnych, mądrych decyzji i ich wspólnej realizacji. Państwo posiada ogromny kapitał zaufania, a jeśli nie – to przynajmniej respektu, ale zawsze jest „nasze” a nie obce, przez kogoś narzucone czy za takie odbierane. Państwo niemieckie dla Niemca jest zawsze wartością, bo i obywatel, Niemiec - dla państwa jest zawsze kimś "lepszym", wartym starań, zasługujący bardziej na wsparcie czy pomoc niż każdy inny mieszkaniec. Niektórzy dopatrują się w tym echa nacjonalizmu czy nawet rasizmu, ale bez przesady; obywatel państwa musi być dla państwa wartością, ma prawo być gdzieś szanowany - o ile sam spełnia obowiązki obywatelskie w stosunku do państwa i to niezależnie od swojej rasy, pochodzenia, zamożności, płci, wyznania, wiary i innych cech.
Co więcej – uważam, że tylko tak można wdrożyć do praktyki, do życia – właściwą rolę państwa, które jest tworem z samej swojej zasady powstającym „dla dobra” , organizującym relacje pomiędzy jednostkami w taki sposób by wszyscy mieli z tego w ostatecznym rozrachunku więcej pożytku niż straty. Bo państwo ma zarządzać naturalnymi różnicami interesów w taki sposób, by zamiast nieuniknionych kolizji na bazie indywidualizmu czy egoizmu powstawał rozumiany i akceptowany przez wszystkich kompromis. Jest to też w interesie wszystkich, także i wszelkich „elit”.

Państwo z definicji musi być uniwersalistyczne. Dlatego wobec jednostki państwo musi być obiektywne, niestronnicze ale i konsekwentne. A przede wszystkim – aktywne. Co dziwne – to niejako definicja państwa obywatelskiego, czyli republiki (federalnej)… a przecież pozornie tak obce kulturowo i historycznie narodowi niemieckiemu…

W Polsce sprawy potoczyły się w dokładnie odwrotnym kierunku, dlatego i skutek jest dokładnie odwrotny. Powodem było oczywiście głównie padnięcie ofiarą okupacji przez swoich wyzwolicieli, którzy przepędzili co prawda innego okupanta, ale sami pozostali na jego miejscu – jak się okazało na 47 lat (Jednostki dawnej Armii Czerwonej opuściły Szczecin w 1992 roku, czyli już po upadku ZSRR).
Okoliczności historyczne nałożyły się tu ze specyficznymi cechami narodowymi kształtowanymi przez wieki. Współczesna Polska jest jako państwo skrajnie partykularystyczna. Mamy do czynienie z czymś w rodzaju mirażu państwa w którym równolegle działają i funkcjonują obok siebie dwa odrębne obszary; praworządny i bezprawny. Co najdziwniejsze, nikogo to już tutaj nie dziwi ani nie razi. Partykularyzm innych – czasem denerwuje w sytuacjach konfliktowych, ale nikogo nie skłania do rezygnacji z własnego partykularyzmu. Co ciekawe - tu także mamy do czynienia z efektem skrajnie przeciwnym niż można by oczekiwać po historii, tradycjach narodowych.

Jest tajemnicą poliszynela, że pod oficjalna, poprawną „warstwą” rzeczywistości jest dopiero to prawdziwe życie (w rozumieniu dziejących się spraw), w którym wszystko jest zupełnie inne niż w wersji oficjalnej. Polacy przez wieki poddani niewoli, zaborom, brakowi własnego państwa – nie umieją go stworzyć sami, prócz tego - nauczeni traktować państwo jako obce, stworzone przez obcych (zaborców, najeźdźców) – walczą z nim niejako ”z przyzwyczajenia” jak z ośrodkiem wrogiej władzy ograniczającej czy wręcz odbierającej wolność. Może dlatego nadal występuje tak silna potrzeba posiadania „spersonifikowanego wroga” w postaci mniejszości, ruchu politycznego czy kulturowego, wytworzenia partii wodzowskich personifikowanych przez osobę przywódcy, by było zawsze z kim walczyć wewnątrz państwa. Walczyć – traktując to jak walkę o własną wolność z „obcymi” i nie licząc się z kosztem.
Polska jest z gruntu niepraworządna. Zarówno jako „władza” – jak i rozumiana jako „obywatel”. Odnosi się to tak do Konstytucji, którą władza nałogowo lekceważy tworząc prawo, jak i do każdej najdrobniejszej zasady prawnej, którą Polak z zasady zawsze stara się ominąć, zlekceważyć, obejść, a w ostateczności choćby wypaczyć w interpretacji. Na dodatek każdy czuje się uprawniony do interpretowania wszystkiego na swój ma się rozumieć sposób i dla swojej korzyści. Sądy – w warstwie reklamowej państwa będące niezawisłą władzą, w warstwie rzeczywistej są nieprzewidywalne, niejednolite, aroganckie, samowolne, ich wyroki często prowokują duże obawy o stan niezależności sędziów od nacisków rożnych sił. Polak przeważnie się z wyrokiem nie zgadza, ciągnące się latami procedury odwoływania się, polskie pieniactwo procesowe - rozmywają poczucie sprawiedliwości i praworządności.

Odwrotnie też społeczeństwo reaguje na próby wprowadzenia pewnej dyscypliny, społeczeństwo solidaryzuje się nie z władzą, z policją a z chuliganami, złodziejami czy oszustami. Jeśli nawet państwo przybiera pozory Rzeczypospolitej, to jest to tylko maską, ideologiczną osłoną jakiegoś partykularyzmu, jak w okresie PRL. Jeśli już państwo próbuje być opiekuńcze, to prędzej tą swoją opiekuńczością obywatela zabije, niż zapewni optymalny rozwój społeczeństwa jako całości z uszanowaniem jego różnorodności.
Nie ma tu mowy o odpowiedzialnym długoterminowym planowaniu i konsekwentnej realizacji planu, w ramach wspomnianego zarządzania różnicami interesów; jest raczej „szarpanie do siebie”, przysłowiowy „wyścig świń do koryta”, tradycja przysłowiowych „15 minut”; dopaść do koryta i skutecznie się „nachapać” bo za chwilę minie "nasze 15 minut" i odepchnie nas ktoś bardziej bezwzględny, silniej się pchający.
Satyrycznie określa się też często (jak słynny kabaret polityczny TEJ) Polskę bardzo obrazowo, jako grupę osób w łodzi wiosłowej, nie potrafiących się porozumieć i robiących wszystko - zamiast normalnego wiosłowania w jednym rytmie, po obu stronach (burtach) z jednakową siłą i w tym samym kierunku. A wiadomo z doświadczenia udowodnionego niezliczoną ilość razy, że wyłącznie to daje efekt poruszania się łodzi we właściwym kierunku i z maksymalną możliwą prędkością, ograniczając też do minimum niebezpieczeństwa. W Polsce albo wszyscy wiosłują tylko z jednej strony, niszcząc lub bojkotując siedzących po drugiej stronie łodzi (przez co pływają w kółko), albo po każdej ze stron wiosłują "po swojemu" - w innym kierunku, rytmie – z podobnym efektem, albo jedna strona usiłuje drugiej odebrać lub wytrącić wiosła, przez co nikt nie wiosłuje i wszyscy są posiniaczeni, a wszystko to na chybotliwej łódce, na wzburzonej wodzie, w głębokim, niebezpiecznym i bez tego nurcie, który zagraża wszystkim śmiertelnym niebezpieczeństwem.

Polska jest niepraworządna, przeżarta korupcją, z silną tradycją samowoli i sobiepaństwa, z nadal silnym wpływem tradycji carskiego czynownictwa, wypaczonymi wzorcami wartości, brakiem dbałości o następne pokolenia, zawiścią do cudzych osiągnięć połączoną z kompletną niemożnością ich naśladowania. Dziś Polska usiłuje naśladować najbardziej trudne doświadczenie w historii świata, jakim był okres społecznego zdziczenia związany z początkami budowy kapitalizmu i skokowego rozwoju ekonomicznego mającego po stronie kosztów skokowy wzrost wyzysku, niesprawiedliwości, niezadowolenia społecznego – prowadzący do wojennej czy rewolucyjnej zawieruchy. Zamiast edukacji społecznej mamy pogłębianie rozłamów i separatyzmów, zamiast informacji – walkę propagandową z przeciwnikami, zamiast religii strzegącej wartości moralnych i społecznych zawartych w Ewangelii – bezwzględną "czarną" siłę o ambicjach politycznych, despotycznym sposobie działania, walczącą pod płaszczykiem udawanej duchowości, a ostatnio nawet już i bez żadnych pozorów - o majątek i zyski materialne. Zamiast służby zdrowia mamy bezwzględną machinę biurokratyczną do eliminowania tego co nieopłacalne, co kosztuje, wprowadzającą element opłacalności materialnej nawet do ratowania życia ludzkiego. Zamiast szkolnictwa – demoralizujący bezideowy bezład, szarpany nieustannymi eksperymentami i zmianami, bez planu, kontroli, walczący bardziej o utrzymanie własnych miejsc pracy a nie o jakość pokolenia przyszłych polityków, urzędników czy przedsiębiorców.
To nie jest państwo, to raczej początek rozpadu państwa, anarchii - zmierzający do kolejnej katastrofy; protestów, rozruchów, zniszczenia i ofiar.

Nie chodzi o krytykę dla samej krytyki ani tym bardziej dla jakiegoś „chorego” interesu politycznego. Skrajna tak zwana „prawica” – cokolwiek by to nie znaczyło i jakkolwiek by nie oceniać trafności tego określenia – rzeczywiście cieszy się z każdego błędu i doszukuje się każdego problemu, widząc w tym jedynie argumentację polityczną do objęcia władzy; nie z autentycznych powodów np. normalnej ludzkiej wrażliwości społecznej.

Problem w tym, że to władza obecna daje przeciwnikom argumenty, zaostrza konflikt społeczny wynikający choćby ze skrajnej polaryzacji materialnej grup społecznych i całkowitego zdziczenia, bezwzględności z jaką do tego podchodzi.
Władza sama daje przeciwnikom pole do populizmu, grania na rzeczywistych problemach, choć gra opozycji także nie idzie o ich usunięcie a o ich przedmiotowe wykorzystanie dla walki o władzę. Ostatecznie to oczywiste, że doprowadzanie do skrajnych problemów jest prowokowaniem aktywności skrajnych sił; opozycyjnych oraz ofiar tychże skrajnych problemów, cynicznie nieraz wykorzystywanych. Nie jest to łatwe, ale przy współczesnych możliwościach, także pochodzących ze wsparcia unijnego – można w Polsce zapanować nad narastającym problemem bezrobocia a szczególnie wynikającego z tego całkowitego braku środków do życia. Kryzys finansowy czy gospodarczy nie musi oznaczać kryzysu humanizmu czy solidaryzmu.
Można autentycznie wdrożyć jakiś natychmiastowy, prosty i skuteczny program oparty na solidaryzmie społecznym, poprawiający byt osób pozbawionych zatrudnienia. Można zdobyć w ten sposób poparcie, zaufanie – oparte jeśli nie na przekonaniach politycznych to na obserwacji skutku, niezaprzeczalnego pozytywnego skutki dania szansy na przetrwanie tym najsłabszym, bez blokowania rozwoju. Mogłoby to wytrącić walczącym o zmianę władzy poważną a demagogiczną argumentację. Tymczasem władza ośmieszyła się nieudolnym i pozostającym na papierze urzędniczych fikcyjnych sprawozdań programem „Solidarność pokoleń dla 50 plus”, straciła zaufanie i oddała broń opozycji.

Jednego jestem pewien: nie wolno pozwolić na stworzenie fikcyjnej rzeczywistości, propagandy sukcesu – co pociąga i pociągało każdą władzę, nie tylko w dekadzie Gierka. Nie wolno dopuścić do tworzenia propagandowego, fałszywego obrazu rzeczywistości, ukrywającego sprawy niezałatwione, dramatyczne problemy które się (świadomie lub przez niedopatrzenie) pomija a zachwycać się sukcesem dotyczącym elity.

Dlatego dziś piszę:
POLSKA NIE JEST "OK." - PANIE TUSK!

JESZCZE NIE!