MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

poniedziałek, 6 lutego 2012

Jak się uchronić od narastającego w nas oburzenia, gniewu…

Sytuacja staje się bardzo trudna. Z jednej strony coraz bardziej jak się wydaje uwidacznia się, że prawdopodobnie rzeczywisty stan spraw państwa nie był dotychczas w pełni ujawniany. Ma to oczywiście co prawda swoje poważne uzasadnienie – w dbałości o nastroje inwestorów, nie tylko tak zwane „rynki finansowe” ale także i nastroje przedsiębiorców. Wszystko jest w płynnej, chwiejnej równowadze opartej wbrew pozorom na zupełnie nieracjonalnych podstawach, takich jak obawy, leki, nastroje, wróżby, przepowiednie, noga którą przedsiębiorca dziś wstał... Po prostu jest tu istotny czynnik pozarozumowy i trzeba to przyjąć do wiadomości.
Któż jednak wie; czy gorzej jest znać nie najweselszą prawdę, czy pogrążać się w nieufności – widząc że optymizm jest udawany a oficjalny obraz coraz bardziej się różni od tego widocznego. Czy lepiej wiedzieć jak jest, czy wiedzieć, że z pewnością nie jest tak jak się wydaje (czyli w domyśle – gorzej?). Ukrywanie prawdy z czasem staje się widoczne i budzi nieufność, co może prowadzić do reakcji jeszcze groźniejszej, niż gdyby prawda była znana.

Nie bawi mnie politykierskie „gdybactwo” a interesuje mnie raczej praktyczny skutek społeczny.  W odniesieniu do ludzi pozbawionych zatrudnienia, ale też i ogólnie do wszystkich i wszystkiego - śmiało można przyjąć założenie dokładnie odwrotne niż to mają w zwyczaju ideologicznie zaślepieni; nie jest ważne KTO rządzi a raczej – JAK, to znaczy z jakim skutkiem społecznym. Co więcej – dokładnie właśnie nie jest ważny skutek „w ogóle” a jedynie skutek społeczny.
Jedni mogą mówić: trudno, zdechnę z głodu ale najważniejsze żeby za wszelką cenę Kaczyński nie był przy władzy.
Inny powie: nie interesują mnie ludzie zdychający z głodu, ale ci co na mnie głosują, bo najważniejsze aby za wszelką cenę odsunąć Tuska od władzy.
Ta „wszelka cena” i w jednym i w drugim przypadku – to tacy jak ja, jakieś 500.000 osób pozbawionych jakiejkolwiek możliwości zatrudnienia a nawet i całe dwa miliony bezrobotnych w tym kraju.
Tak łatwo jest płacić, sięgając do cudzego portfela…

Wydaje się oczywiste, zrozumiałe dla każdego normalnego człowieka, że w systemie przyjętym przez cywilizację ludzką i dość powszechnie obowiązującym, nie mającym istotnej alternatywy, polegającym na używaniu pieniądza jako powszechnego ekwiwalentu pracy – człowiek musi mieć dostęp do tego podstawowego systemu, jeśli oczywiście chce. A trudno sobie wyobrazić by nie chciał, biorąc pod uwagę absolutną podstawowość  i powszechność oraz jednocześnie występującą wymienialność pracy i potrzeb, za pośrednictwem umownego ekwiwalentu jakim jest pieniądz.  Jakim trzeba być człowiekiem, i czy zasługuje na to miano ktoś, kto odmawia części społeczeństwa prawa do udziału w systemie wymiany praca-ekwiwalent pracy. Kto świadomie wyłącza masę swoich współobywateli ze społeczeństwa, traktując ich jak zbędnych, jak śmieci które się spycha w kąt, wymiata za próg, by samemu poczuć się lepiej w tak „wysprzątanym” domu. Przecież wiadomo, że człowiek musi zdobywać pieniądze, bo tylko to pozwala mu zaspokoić własne podstawowe potrzeby życiowe i daje mu w ten sposób namiastkę wolności, a najlepiej by było dla wszystkich – by te pieniądze zdobywał poprzez pracę, której wynik jest społecznie użyteczny, służy także innym.
Czy to mózg dziurawy jak ser szwajcarski od „trawki” popalanej po kątach w młodości powoduje, że się tworzy gospodarkę dla elity, jakiś KRYPTO-FASZYSTOWSKI ustrój,  jak na ironię, drwinę z ludzkiego cierpienia nazwany „obywatelskim” w którym jest elita władzy, uprzywilejowanych, „klasa Panów” – zapewniająca sobie wszystko co najlepsze i ustalająca przepisy prawa gwarantujące im i ich rodzinom WSZYSTKO, jest masa zastraszonych, uganiających się za jakimkolwiek zarobkiem „niewolników” których nauczono się bać, zabiegać o przychylność „panów”  wychodząc usłużnie naprzeciw ich wszelkim kaprysom i zachciankom, umizgiwać się do „chlebodawców” sztuką pisania „listów motywacyjnych” i sztuką kłamstw, rezygnacji z własnych potrzeb, odpoczynku, godziwej zapłaty za pracę, rezygnujących z wywalczonych i wypracowanych przez pokolenia praw. No i gdzieś tam na marginesie są „śmieci”, ci co się nie nadają do rączej służby dla Panów, albo co gorsza – nie chcą, trwając przy swoich humanistycznych przyzwyczajeniach myślowych. Ci dla tej władzy nie istnieją, są zbędni, pomijalni, ale skoro już są – to można jeszcze na nich zarobić, uszczknąć coś z udawanej „pomocy”, pozwalającej transferować pieniądze z funduszy publicznych do prywatnych bez poczucia bycia złodziejem, oszustem czy zabójcą. Zresztą – jak wymyślili prekursorzy tego systemu – przecież „zwycięzcy nikt nie sądzi”; przed kim miałby on odpowiadać za skutki swojego działania. A skutki zresztą i tak są nieodwracalne…

To wszystko budzi sprzeciw. Sprzeciw wewnętrzny, jeszcze mało wyrażany publicznie.

Ludzie mają o wiele za dużo tolerancji, cierpliwości i być może sami sobie tym szkodzą, doprowadzając do narastania problemu podczas gdy odpowiednio wczesne i jasne wyrażenie swojej reakcji mogłoby zapobiec wielu problemom obu stron. Społeczeństwo od ponad dwudziestu lat ponoć "wolne" - musi zacząć być asertywne; asertywne na skalę społeczną. Tymczasem wydaje się być bezrefleksyjną "szarą masą", sprytnie kształtowaną naciskami i zabiegami władzy, "elity", poddającą się im bezwolnie...
Człowiek źle znosi stawianie go w takiej sytuacji, to budzi sprzeciw, bunt. Im sytuacja staje się gorsza, trudniejsza – tym sprzeciw jest bardziej radykalny, na dodatek staje się równie co poczynania władzy ideologiczny, zamknięty, zaciekły i oporny na dialog. Zasada adekwatności akcji i reakcji ma tu swój szczególny wyraz.

Prawdziwy problem zjawia się człowiekowi w konflikcie z własnymi przekonaniami. Pomijając już skalę czy platformę społeczną tego, powstaje konflikt wewnętrzny, problem sumienia. Oczywiście własnego sumienia, tego które jest indywidualnym „rejestratorem” postaw i czynów człowieka i przed którym nie ma się gdzie skryć. Człowiek który zna i przyjmuje zasady, pouczenia zawarte w Ewangelii, chce im sprostać bo jest przekonany o ich prawdziwej wartości, ale jednocześnie widzi – obserwując samego siebie tym „okiem wewnętrznym” które nigdy nie zasypia, które widzi w ciemności i we mgle – że dramatyzm sytuacji w której został postawiony, poczucie własnej niemożności – nasila w nim agresję, postawę radykalną pewnie na skalę ludzką całkowicie zrozumiałą ale diametralnie sprzeczną z wyznawanymi wartościami, na przykład wskazanymi w Ewangelii.
Jezus pouczał, by nie przykładać zbyt dużego znaczenia, zbyt dużej wartości do swojego życia, nie przyzwyczajać się zbytnio do niego a troszczyć się raczej o to – co ma być zwieńczeniem wszystkiego; o to co ostateczne. To jednak jest bardzo trudne dla człowieka, tak bardzo osadzonego w materializmie świata, przez siebie postrzeganego jak jedynie realny.

Jakże trudno jest – gdy zmysły, instynkt samoobronny podpowiadają nam zamiast uległości i niezaangażowania emocjonalnego, działania bardziej kojarzące się z postaciami filmowymi odtwarzanymi np. przez aktora Sylwestra Stallone – trzymać się tych wartości w które się wierzy i które uważa się za wyższe, wyższe pod każdym względem. Zasada ludzkiej, fizycznej i bezpośredniej, proporcjonalnej odpowiedzialności, tak dobitnie wyrażonej szczególnie w prawie mojżeszowym, bliska ludzkiemu naturalnemu sposobowi rozumowania intuicyjnego – jest bardzo odległa od prawa zalecanego przez Nauczyciela, do dziś nawet ludzie uważający się za uczniów Jezusa intuicyjnie i wbrew pouczeniom Pana powracają do zasad reprezentowanych przez Prawo, np. „oko – za oko, ząb – za ząb”. Tyle, że zasada ta stosowana przez obie strony każdego konfliktu, prowadzi do zapętlenia; po czasie już każdy ma swoje autentyczne powody do zemsty, do agresji a każda następna zemsta rodzi kolejną zemstę drugiej strony. To nie jest więc dobra droga, ma rację Nauczyciel, że ktoś musi ustąpić a - by ustąpić – musi mieć mimo wszystko wiarę w sprawiedliwość, tyle że nie "tu i teraz" i przez siebie wymierzaną a scedowana na istotę wyższą, obiektywną, uprawnioną do osądu zawartości każdego sumienia, jak taśma video przechowującego  czyny i słowa.
To jednak jest bardzo trudne, bo życie materialne wydaje się człowiekowi czymś najcenniejszym co ma, słowa o prawdziwym, duchowym Królestwie Bożym, w którym nie ma materialnych trosk a do którego wejdą jedynie ci, co spełnią określony przez Nauczyciela standard – wydają się tak bajeczne, tak abstrakcyjne…

Jezus nauczał:
„… Ale biada wam, bogatym, gdyż w pełni odbieracie swą pociechę. Biada wam, teraz opływającym w dostatki, gdyż spadnie na was głód. Biada wam, zuchwale roześmianym, gdyż będziecie się smucić i płakać. Biada wam, ilekroć wszyscy będą mieli o was dobre zdanie; bo takie o fałszywych prorokach mieli ich ojcowie. Lecz wam, słuchającym, polecam: Kochajcie swoich wrogów, bądźcie dobrzy dla tych, którzy was nienawidzą, dobrze życzcie tym, którzy was przeklinają, módlcie się za tych, którzy wam szkodzą. Temu, kto ci wymierza policzek, nadstaw też drugi, a temu, kto ci odbiera płaszcz, nie broń i koszuli. Każdemu, kto cię prosi, dawaj, a od tego, kto bierze, co twoje, nie żądaj zwrotu. Traktujcie innych tak, jak sami chcecie być traktowani. Jeśli kochacie tych, którzy was kochają, to cóż tu wam wynagradzać? Przecież i grzesznicy kochają tych, którzy ich darzą miłością. Albo jeśli czynicie dobrze tym, którzy dla was są dobrzy, to cóż tu wam wynagradzać? Grzesznicy czynią to samo. I jeśli pożyczacie tym, od których spodziewacie się zwrotu, to cóż tu wam wynagradzać? Grzesznicy również pożyczają grzesznikom, aby odebrać tyle samo. Ale kochajcie waszych wrogów, czyńcie dobrze, pożyczajcie nie oczekując nic w zamian, a otrzymacie hojną zapłatę i będziecie synami Najwyższego; On bowiem jest życzliwy dla niewdzięcznych i złych. Wzorem też swego Ojca bądźcie miłosierni. Przestańcie również sądzić, a na pewno nie zostaniecie osądzeni, i przestańcie potępiać, a nie zostaniecie potępieni; przebaczajcie, a dostąpicie przebaczenia. Dawajcie, a będzie wam dane; wtedy miarę dobrą, napchaną, utrzęsioną i z naddatkiem wsypią także w wasze zanadrze; bo jaką miarą mierzycie, taką i wam będzie odmierzone.”

Człowiek  dziś tak podle pozbawiany dostępu do pracy zarobkowej jako jedynego źródła ekwiwalentu pieniężnego pozwalającego mu nie tylko żyć, ale i mieć poczucie pewnej osobistej wolności, czuje przecież i najczęściej rozumie trafność tych rad. Musi podejmować walkę z samym sobą, by zastąpić naturalne, "prymitywne" odruchy - postępowaniem świadomie sterowanym przyjmowanymi zasadami odróżniającymi go diametralnie od jego krzywdzicieli.

Lecz jak znaleźć w sobie wystarczającą siłę charakteru; jak się mimo to uchronić od narastającego oburzenia, sprzeciwu, gniewu… Jak pozostać człowiekiem...


_________________________________________________________
W tekście zacytowałem fragment Ewangelii św. Łukasza w bliskim mi przekładzie ewangelickim (protestanckim) EIB.