MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

środa, 24 września 2014

Filozofia władzy ciotek-klotek, gospodyń domowych i pani premier Ewy Kopacz.


Premier Kopacz a dokładniej pani Kopacz „obsadzona w roli” premiera – jest wielką zagadką, szczególnie dla polityków i komentatorów politycznych. Cóż jednak dziwnego, że ludzie tak bardzo interesują się jej poglądami, skoro mają one w najbliższym czasie decydować o działaniach Polski na arenie wewnętrznej i zagranicznej. Jest to tym bardziej ważne, gdy wziąć pod uwagę istotny spadek poparcia dla partii rządzącej, której „twarzą” obecnie stała się właśnie pani Kopacz. Stąd także i pewna niecierpliwość dziennikarzy, korzystających z każdej okazji by zadać jej jakieś merytoryczne pytania – spodziewając się merytorycznej odpowiedzi.
Jak dotychczas wiadomo było, że jest ona raczej bezrefleksyjną zwolenniczką Platformy Obywatelskiej całkowicie podporządkowaną Donaldowi Tuskowi, że „ma charakterek” pozwalający jej zapanować nad posłami w Sejmie, że równocześnie – nie są znane jej poglądy właściwie w żadnym z zasadniczych polskich aktualnych problemów, ani także w sprawach międzynarodowych i w tym sensie w ogóle nie jest ona aktywnym politykiem, oraz znana jest z bezwzględnej manipulacji inicjatywami legislacyjnymi i projektami ustaw zgłaszanymi przez opozycję lub będącymi z jakiegoś innego powodu „nie po myśli” władzy, czyli słynną „zamrażarką”. Cieniem na jej osobie kładzie się też jej niejednoznaczna rola w pierwszym okresie po katastrofie samolotu rządowego z Prezydentem RP i jego delegacją, na lotnisku pod Smoleńskiem.
Jak na aktualnego premiera Polski, szczególnie w takiej sytuacji międzynarodowej – to raczej kiepskie rekomendacje.
Dziennikarze chcą więc udostępnić opinii publicznej jakiś obraz tej osoby jako polityka i do tego przecież są; to właśnie jest ich zadaniem… Jaki to obraz - zależy od tego - jaki dziennikarz...

Korzystając z nadarzającej się okazji, zadano pani Kopacz proste pytanie: czy Polska powinna wysyłać (czytaj: – eksportować, sprzedawać) broń na Ukrainę.

Odpowiedź zadziwiła wszystkich i do dziś trwają próby zrozumienia, co też tak na prawdę powiedziała pani premier: (cytuję ze stenogramu)
„Jeśli chodzi o to, czy powinniśmy wysyłać broń na Ukrainę: Wie Pan – ja jestem kobietą; ja sobie wyobrażam, co ja bym zrobiła, gdyby na ulicy nagle pokazał się człowiek, który nagle wymachuje jakimś ostrym narzędziem, albo trzymał w ręku pistolet. Pierwsza moja myśl: tam za moimi plecami jest mój dom i tam są moje dzieci, więc wpadam do domu, zamykam drzwi i opiekuję się własnymi dziećmi. Co w takiej sytuacji zrobiłby mężczyzna? Pewnie pomyślałby; – nie mam nawet porządnego kija w ręku, ale jak to: ja nie stanę? Nie będę się tu z nim tłukł – tylko dlatego, że on tu się odważył przyjść i grozić mojej rodzinie?
Więc odpowiem jedno: Polska powinna zachowywać się jak polska rozsądna kobieta: nasze bezpieczeństwo, nasz kraj, nasz dom, nasze dzieci są najważniejsze. Co nie znaczy wcale, że powinniśmy dzisiaj mówić głosem odrębnym od Unii; wręcz przeciwnie. Ja uważam, że nie powinniśmy dzisiaj „na wyścigi” być czynnym uczestnikiem tego konfliktu zbrojnego, ale powinniśmy – jeśli tylko zdecyduje ta duża „rodzina europejska”, że chcemy pomagać Ukrainie – bezwzględnie w tej pomocy, ale razem z innymi krajami europejskimi – uczestniczyć”.
Trzeba przyznać, że wymowa tej wypowiedzi jest rzeczywiście dość przerażająca. Jednocześnie jest tu jakaś żenująca nieporadność… któryś z komentatorów nazwał tę wypowiedź wręcz „infantylną”.
To rzeczywiście jakaś promocja filozofii „mądrych życiowo” ciotek lub gospodyń domowych. Stąd moje pytanie retoryczne w tytule.

Premier rządu polskiego ma być po prostu premierem i nic mnie nie obchodzi – czy jest akurat "przypadkowo" kobietą czy mężczyzną. „Równość płci” o którą tak się dziś zabiega w UE ma się objawiać nie w promowaniu kobiet a raczej w tym, by nie zwracano uwagi na płeć, by nie była ona żadnym „wyróżnikiem”. Pani Kopacz nie została Prezesem Rady Ministrów dlatego, że jest kobietą; tu „parytety” jeszcze na szczęście nie obowiązują. Powierzono jej organizację i koordynację władzy wykonawczej w państwie dlatego że była "osobą zaufaną" ustępującego premiera. Od niej zależy bezpieczeństwo państwa, zarówno to zewnętrzne jak i wewnętrzne. Tymczasem ministrem spraw wewnętrznych odpowiadającym za wszystkie sprawy bezpieczeństwa, UOP, Policję itp. – została nikomu nie znana „przyjaciółka” pani Premier; „babcia” – która zdecydowała się właśnie przejść już na emeryturę, gdy nagle trafiła się jej propozycja zostania „ministrą”; ... kto by się oparł takiej pokusie. Wiadomo: wielki świat, salony warszawskie staja otworem, ciekawie może być, częste podróże zagraniczne, „elitarne” towarzystwo, dobre zarobki no i… na horyzoncie dużo wyższa emerytura…
A że los, bezpieczeństwo, zdrowie i życie kilkudziesięciu milionów ludzi od tego zależy? Któż by się w PO tym przejmował… PO to przecież partia „elity”, która ma zapewnione bezpieczeństwo i ochronę zdrowia, nie obawia się o swój los ani życie, tym bardziej o temperaturę wody w kranach...

Wracając do wspomnianej publicznej wypowiedzi; Przede wszystkim należałoby zapytać, co ta odpowiedź pani Kopacz ma wspólnego z zadanym konkretnym pytaniem.
Czy sprzedaż broni broniącej się Ukrainie jest zdaniem pani Kopacz jakimś przestępstwem a nie normalnym handlem?
Czy jest jej zdaniem równoznaczna z „przyłączeniem się Polski do tej ukraińskiej wojny obronnej”?
To zrozumiałe, że Putin i propaganda Rosji tak to może interpretować i przedstawiać, ale w tym przecież wyraża się rosyjskie zacofanie cywilizacyjne. Business is business. Geszeft tym bardziej też jest geszeft. Skoro dostawy broni i sprzętu wojskowego, żywności, paliw itp. dokonywane przez Rosję na rzecz tak zwanych „separatystów” uważamy za rosyjską agresję przeciw Ukrainie, to trzeba też pamiętać, że to Rosja właśnie jest inspiratorem i organizatorem wszelkich działań „separatystycznych” i to nie tylko w Donbasie, tymczasem Ukraina zabiega po prostu o zachowanie swojej integralności terytorialnej i demokratycznego charakteru państwa, walczy o uniezależnienie się od totalnej ingerencji Rosji w swoje sprawy i do tego właśnie potrzebna jest jej pomoc materialna, w tym wypadku pod postacią dostaw broni. Nie ma i nie może być znaku równości pomiędzy dostarczaniem broni agresorowi, awanturnikowi, agresywnemu i bezwzględnemu terroryście - a temu kto się przed tym chce bronić. Powinniśmy to przecież doskonale rozumieć, gdyż prowadziliśmy bardzo długo podobną walkę o wolność i niezależność.

Prezydent Ukrainy Petro Poroszenko z wyraźnym głębokim poruszeniem, z troską a jednocześnie żalem, wręcz z pewnym szyderstwem i przyganą wobec tych, na których pomoc w ratowaniu niepodległej Ukrainy liczył – stwierdził niedawno zupełnie otwarcie, że Ukraina nie ma już czym bronić się przed agresją Rosji; dotychczasowe działania obronne pochłonęły już ponad 70% zasobów jakie Ukraina mogła przeznaczyć na wojnę obronną a ponad 60% ukraińskiego sprzętu bojowego (najczęściej bardzo przestarzałego) zostało zniszczone. Ukraina nie zdołała zapanować nad bałaganem i niejednolitością odziedziczoną po ZSRR, zmarnowano minione dwudziestolecie, gdyż po prostu ówczesna prorosyjska władza widziała niepodległość Ukrainy, jak coś dużo bardziej symbolicznego, niż praktycznego.
Okazało się ponadto, że są drastyczne problemy zarówno z dowodzeniem wojskiem a w szczególności z koordynacją działań armii i naprędce stworzonych batalionów ochotniczych, jak i wręcz z lojalnością niektórych dowódców tych formacji, oddziałów ochrony porządku publicznego i nawet lokalnej władzy terenowej.

Prezydent wielokrotnie prosił już właściwie w każdy możliwy sposób, wszystkich i wszędzie o nowoczesną broń w celu skutecznej obrony przed agresją, z jaką spotkał się jego kraj, lecz (przynajmniej oficjalnie) pomocy takiej nie uzyskał. Stąd ogromna zmiana polityki Ukrainy, dążenie do wyjścia naprzeciw żądaniom „separatystów” na ile to możliwe, tolerowanie łamania tak zwanego „zawieszenia broni” przez terrorystów i ich rosyjskich towarzyszy, w ostatnim czasie – ustąpienie pola by dać przykład ugodowości i stworzyć trzydziestokilometrowej szerokości strefę zdemilitaryzowaną oddzielającą wojsko ukraińskie od rosyjskich żołnierzy i prorosyjskich bojówkarzy. To kolejne i coraz poważniejsze ustępstwa Ukrainy wobec agresora, jak najbardziej po myśli Putina, gdyż spowodują one „zamrożenie” tego konfliktu na lata a więc sytuację, o jaką Rosji chodziło i jaka została przetestowana już kilkakrotnie w agresji na inne państwa i rejony. Ukraina nie ma jednak alternatywy wobec pozostawienia jej „sam na sam” z imperialistyczną potęgą Rosji, zamierzającą odtworzyć wielkorosyjskie imperium sprzed upadku ZSRR.

Te wymuszone niejako sytuacją działania, ustępstwa lub wręcz zaniechania – podważają pozycję polityczną demokratycznie wybranego prezydenta. Prawdopodobnie będą one aktywizowały w najbliższym czasie coraz silniejsze nastawienie nacjonalistyczne i generowały coraz większy wpływ skrajnych sił – na sytuację w Ukrainie oraz jej działania na arenie międzynarodowej. To normalna reakcja społeczna, nie do uniknięcia.
Nie jest to korzystne dla Polski, jako bezpośredniego sąsiada Ukrainy. W relacjach społecznych sąsiadujących narodów działa to samo prawo, co pomiędzy indywidualnymi osobami: „przyjaciół poznaje się w biedzie” i takie przyjaźnie są trwałe i rzeczywiste. Działanie w chwili zagrożenia tworzy braterstwo, kształtuje trwałą opinię publiczną, na którą nawet bardzo niechętni politycy o skrajnie odmiennych poglądach niezbyt łatwo mogą wpłynąć w przyszłości. Polska w sposób naturalny powinna chcieć graniczyć z co najmniej neutralnym państwem Ukraińskim z którym można współpracować w każdej dziedzinie z wzajemną korzyścią a nie z imperialistyczną Rosją, dlatego zachowanie przez Ukrainę niepodległości i zachowanie przyjaznych stosunków jest w polskim interesie.
Polska produkuje broń i od dziesięcioleci handluje nią, nie ma więc tu problemu prawnego, konstytucyjnego itp. Produkcja i handel nowoczesną bronią jest ekonomicznie opłacalny, czyni to bardzo wiele państw. Ustalenia dokonane niedawno na forum NATO odnośnie dostarczania broni Ukrainie nie są jasne i nie są przede wszystkim jawne; upubliczniono celowo kilka nawzajem sprzecznych informacji właśnie po to, by ustalenia paktu nie były znane. Jednym z przypuszczeń jest, że NATO dało państwom – członkom sojuszu „wolną rękę” w podejmowaniu decyzji, co do eksportu broni dla Ukrainy (kto chce – to może) a państwa członkowskie nie są zainteresowane publicznym ujawnianiem swojego stanowiska w tej sprawie.

Recepta pani Premier na „opiekowanie się swoimi dziećmi” jest infantylna i nieodpowiedzialna; jest ona dokładnie po myśli agresora – kimkolwiek by nie był. Tak właśnie myśli Putin: „Niech każdy w imię troszczenia się o siebie i tylko o siebie („nasze bezpieczeństwo, nasz kraj, nasz dom, nasze dzieci”) zamknie się „u siebie w domu”, a wtedy ja przyjdę do każdego z nich po kolei i z każdym po kolei zrobię to, co będę chciał. Bo gdyby działali razem - to bym im nie dał rady.

Otóż powinno być dokładnie odwrotnie: bezpieczeństwo budowane może być tylko poprzez współpracę, sojusz, wzajemną pomoc – zwłaszcza „sąsiedzką”. Jedyna realna „opieka nad dziećmi” to bycie silnym współpracą, dobrym sąsiedztwem i wspólną obroną przed agresją. Złu, agresji nie da się zapobiec, nie można także przed nim uciec – chowając się w domu „pod kołdrę” jak proponują ciotki klotki i gosposie.
Prędzej czy później nieuniknione jest przeciwstawienie się mu, stawienie mu czoła i wówczas lepiej nie być samemu; lepiej mieć jak najwięcej przyjaciół.

Si vis pacem, para bellum.