MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

sobota, 14 października 2017

Miłość i przebaczenie

Jest w Ewangelii słynna opowieść Apostoła Łukasza o wizycie Jezusa w domu pewnego faryzeusza, który zaprosił Go wraz z uczniami na wieczerzę, chcąc Go poznać.
Przytoczmy ten fragment dla jasności, w standardowym tłumaczeniu protestanckim.

"... Pewnego razu któryś z faryzeuszów zaprosił Jezusa na wspólny posiłek. Jezus zatem wstąpił do jego domu i zajął miejsce przy stole. Była zaś w tym mieście pewna kobieta. Prowadziła ona grzeszne życie. Wiedząc, że Jezus siedzi przy stole w domu faryzeusza, przyniosła alabastrowy flakonik pachnącego olejku, stanęła z tyłu u stóp Jezusa, rozpłakała się i swoimi włosami zaczęła ocierać łzy padające na Jego stopy. Całowała je przy tym z czułością i namaszczała olejkiem. Na ten widok faryzeusz, który Go zaprosił, pomyślał: Gdyby ten człowiek był prorokiem, zdawałby sobie sprawę, kim i jakiego rodzaju jest ta kobieta, która Go dotyka, że to grzesznica. Wówczas Jezus odezwał się do niego: Szymonie, mam ci coś do powiedzenia. Ten zaś: Słucham, Nauczycielu. Pewien pożyczkodawca miał dwóch dłużników. Jeden był mu winien pięćset denarów (tyle, za ile robotnik mógł żyć przez dwa lata), a drugi tylko pięćdziesiąt. Ponieważ nie mieli z czego spłacić długu, obydwóm go umorzył. Który więc z nich będzie kochał go bardziej? Szymon powiedział: Przypuszczam, że ten, któremu więcej umorzył. Trafnie oceniłeś — odpowiedział Jezus. Następnie zwrócił się w stronę kobiety i powiedział do Szymona: Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twojego domu, a ty nie podałeś mi wody do nóg; ona za to łzami oblała moje stopy i otarła swoimi włosami. Nie powitałeś Mnie pocałunkiem; a ona od chwili mego przyjścia nie przestaje całować moich stóp. Najzwyklejszą oliwą nie namaściłeś mi głowy; ona zaś pachnącym olejkiem namaściła mi stopy. Dlatego posłuchaj: Mocno Mnie pokochała, bo przebaczono jej wiele grzechów. A komu mało się przebacza, słabo kocha. Do niej zaś powiedział: Twoje grzechy zostały ci przebaczone. Wtedy ci, którzy wraz z Nim byli przy stole, zaczęli się zastanawiać: Kim On jest, że nawet grzechy przebacza? On tymczasem powiedział do kobiety: Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju."

Jest w tej na pozór jasnej i oczywistej, choć dla nas tak bardzo "żydowskiej" przypowieści pewien element zaskakujący, niepokojący. Nie chodzi mi o to, że owa kobieta jest nazwana grzesznicą a jej "klienci" - nie, choć przecież ów "grzech" obciąża ich także, co najmniej w połowie. Mam na myśli raczej relację między winą a przebaczeniem. W naszej europejskiej mentalności utrwalony jest bardzo silnie pewien konkretny ale jednak inny schemat myślowy, odnoszący się do winy i przebaczenia; w tym opisanym przez ewangelistę zdarzeniu powiedzielibyśmy raczej, że najpierw człowiek prosi Jezusa o wybaczenie, stara się winy naprawić a potem, jakby w wyniku tego - jego winy są mu wybaczane. Katolicyzm ustalił taki schemat; najpierw wyznanie winy (także i przed samym sobą), potem skrucha i zadośćuczynienie, następnie szczere postanowienie zmiany, poprawy - a w wyniku tego dopiero - wybaczenie winy przez Boga.
W tej przypowieści jest jednak inaczej; grzesznica (prostytutka) dowiaduje się, że Jezus zgodził się przyjść do faryzeusza i zjeść z nim wieczerzę. Faryzeusze nie byli raczej przyjaciółmi Jezusa z powodów tzw. oczywistych i Jezus bezwzględnie ich publicznie napiętnował. Już to musiało być dla niej szokujące. Skoro nie odtrącił faryzeusza, to może nie odtrąci i jej, także publicznie napiętnowanej; więc przybiegła do Niego z nadzieją w sercu, by okazać mu swój żal, swój wstyd, swoją miłość i oddanie. Skąd taka miłość u grzesznicy. Ze zrozumienia swojej winy. To zrozumienie - jest faktycznym darem Bożym, nie wybaczenie - które jest dla Boga czymś naturalnym...
Nie dziwilibyśmy się gdyby wydarzenia potoczyły się w innej kolejności; najpierw Jezus - widząc ją przychodzącą do Niego - wybacza jej winy według jej wiary a potem ona okazuje mu tak wielką miłość i wdzięczność - całując z płaczem jego stopy i namaszczając je drogim olejkiem. To dużo lepiej mieściłoby się we wspomnianym kanonie katolickim, opartym na schemacie "coś za coś".

Ze sceny umywania nóg uczniom przez Pana i Nauczyciela tuż przed pojmaniem i ukrzyżowaniem - którą analizowałem w tekście "Kto z was chce być wielkim - niech będzie sługą waszym" wiemy, że umywanie komukolwiek nóg było czynnością skrajnie haniebną dla Żyda, tak - że nawet niewolnik mógł (miał prawo) tego odmówić a robiły to jedynie żony nie będące Żydówkami swoim mężom - Żydom lub ich dzieci. W tej perspektywie czyn owej "grzesznicy" jest wyrazem największego samoponiżenia, uzasadnionym jedynie jej miłością i jej skruchą. Była to skrucha szczera, prawdziwa i rzeczywiste zrozumienie skoro jak wiemy kobieta ta pozostała już z uczniami Jezusa, towarzysząc im wraz z grupą innych kobiet przez Niego uzdrowionych - Jak Joanna i Zuzanna -  niejako stając się także jego uczennicą.

Kiedyś Jezus przemawiając do tłumu i do uczniów - powiedział, że nikt nie przychodzi do Niego, jeśli go nie przyciągnie jego Ojciec; że dążenie do osobistej relacji z Jezusem jest konkretnym darem Boga, wynikiem jego działania -  "przyciągania" do Jezusa. Że tu nie wystarczy decyzja samego zainteresowanego.
Można więc tak wyjaśnić tę scenę; Bóg - który zna wszystkich zanim się narodzili, dopatrzył się dobra w tej kobiecie i przebaczył jej wszystkie winy po to, aby to dobro w niej uratować, wyzwolić, uaktywnić, podtrzymać.

Przyjście do Jezusa z miłością i okazanie mu tak wielkiej miłości byłoby więc wynikiem, skutkiem wcześniejszego wybaczenia win przez Boga a nie przyczyną i warunkiem tego wybaczenia.
Jezus powiedział to wprost owemu faryzeuszowi; komu mało przebaczono, ten słabo kocha. Wiele miłuje ten któremu wybaczono wiele win.

Zrozumiałe więc , że Bóg - "pociągając" człowieka do Jezusa - wybacza mu jego winy i uzdrawia jego duszę. Odruch upadnięcia do stóp Jezusa i całowania ich ze łzami, z płaczem - jest tu czymś absolutnie naturalnym.
Jezus powiedział przecież do swoich uczniów: "... szczęśliwe wasze oczy, że widzą i wasze uszy, że słyszą, bo zapewniam was, że wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło zobaczyć to, co wy widzicie, a nie zobaczyli, i usłyszeć
to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli."
Słowa te dotyczą przecież także i owej grzesznicy i jej uczynku, bo wielu przed nią pragnęło i wielu też zawsze aż do końca świata będzie pragnąć móc - jak ona - upaść do stóp Jezusa i całować je z płaczem, miłością i nadzieją.

Przeżywamy to "w duchu" - wypowiadając słowa Mszy; "Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja", mając nadzieję, że będzie nam dana możliwość uczynienia tego gdy Jezus - jak to zapowiedział - powróci w swojej chwale.

Twoja wiara ocaliła Cię; idź w pokoju...