MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

piątek, 9 sierpnia 2013

Wpuścić kogoś na minę…(czyli "im gorzej - tym lepiej")

Gdy sytuacja pogarsza się, władza stara się tę sytuację naprawiać, dążąc przede wszystkim do utrzymania poprzedniego wyniku wyborczego, dającego jej prawo do tworzenia rządu, decydowania o wszystkim co dotyczy państwa poprzez większość parlamentarną w obu izbach parlamentu itp.
Niestety – często władza już od chwili ogłoszenia wyniku wyborów zaczyna tracić kontrolę nad tym co może zrobić. Dzieje się tak z powodu… chęci objęcia władzy, przerastającej poczucie rozsądku a często nawet i przyzwoitości. To jednak nie tylko „zgniłe” od początku koalicje. By zapewnić sobie władzę, często tworzy się koalicje z dużo słabszym partnerem, po to by zyskać wsparcie wyborcze jego zwolenników (głosy) a już po – łatwo „wyłączyć”, zdeprecjonować, zmarginalizować wpływ takiego koalicjanta na własne działania; w ostateczności czasem to „kosztuje” kilka intratnych stanowisk dla kilku „ważnych działaczy” niczym przynęta na haczyk na wygłodniałą rybkę…

To oczywiste; sporym także a mniej znanym zagrożeniem, jakie szczególnie objawiło się w przypadku „Platformy Obywatelskiej” – jest także pewna „pozorność” wsparcia przez niektóre grupy wyborców, grupy reprezentujące określone interesy. Wspierają one partię walczącą o władzę nie dla jej programu, jej zamiarów politycznych, gospodarczych czy społecznych, jej ideologii politycznej. Wystarczy, że partia ta deklaruje zagwarantowanie pewnej „swobody” działania. Działa to na zasadzie: niech oni wygrają, obejmą władzę i w tym im pomożemy, po to jedynie by potem móc robić swoje, zajmować się jedynie własnymi interesami – korzystając z pewnego „długu” jaki władza ma wobec nas za poparcie.
Było to spektakularne w przypadku hierarchów Kościoła Katolickiego, udzielających pomocy w walce z władzami PRL – na zasadzie „inwestycji” w przyszłe korzyści otrzymywane na zasadzie „odpłaty za pomoc, za wsparcie, za ochronę – często bezpośrednią, w formie ukrywania osób poszukiwanych przez PRL-owski aparat „bezpieczeństwa”.
Zresztą po 1989 roku władza zawsze była uwikłana w tego typu zależności, uwikłała się w nie także i PO poprzez głoszoną ideologię „liberalizmu gospodarczego” będącą wówczas jasnym sygnałem zachęty dla wszelkiej maści cwaniactwa, krętactwa i bezwzględności rodzimego „biznesu”, biznesu w cudzysłowie z prawdziwą przedsiębiorczością nie mającego nic wspólnego. Kapitał też był w rękach ludzi najgorszego autoramentu; dawnych cynkciarzy, partyjniaków, ubeków, nowobogackich wzbogaconych na aferach i przewałkach, upadłościach i prywatyzacjach lat dziewięćdziesiątych i początku obecnego wieku.
Pewne zależności powstały pomiędzy władzą a aparatem administracji państwowej i w pewnej mierze – samorządowej. Stanowi ona zasadnicze, naturalne i pewne zaplecze poparcia władzy, na zasadzie wzajemnego interesu: my wam dajemy spokojna i pewną pracę, stabilizację, zarobki i premie, obsługę socjalną o jaką dziś trudno gdziekolwiek indziej – a wy nam za to (także i we własnym interesie utrzymania status quo) – swoje głosy, poparcie, lojalność.
Oczywiście prowadzi to natychmiast po wyborach do częściowego ubezwłasnowolnienia władzy, która staje się zakładnikiem administracji. Pomimo kilkakrotnych publicznie ogłaszanych planów redukcji przerostu administracji – powiększa się ona nadal stosownie do swoich potrzeb, korzystając z zawartego, nieformalnego lecz silnego „kontraktu z władzą”.

Gdy sytuacja się pogarsza, jak obecnie – władza zostaje jak pomiędzy młotem a kowadłem – pomiędzy koniecznościami wynikającymi z zasad ekonomii czy choćby zdrowego rozsądku a ograniczeniami wynikającymi ze wspomnianego uwikłania.
Taką sytuację przewiduje w przyszłym roku prof. Rybiński, obawiający się w najbliższych miesiącach dramatycznego przełomu szczególnie w sferze finansowej państwa . Jest dobrze, dopóki władza wywiązuje się ze swoich zobowiązań wobec swoich „wierzycieli” dzięki którym stała się władzą; cóż jednak – gdy staje się to już niemożliwe? Niemożliwe z powodów obiektywnych, bezwzględnych. Co – gdy nieuchronnie zbliża się konieczność redukcji rozdętej administracji, bo po prostu naprawdę nie ma już na nią pieniędzy i nie ma też komu ich zabrać, by zapewnić administracji zachowanie przywilejów?
Administracja zaczyna się burmuszyć na władzę, gotowa podstawiać władzy nogi a nawet ją wręcz wykoleić. Sługa jest w stanie podnieść rękę na swojego pana, bo w rzeczywistości nigdy nie był sługą, był zakamuflowanym draniem i cynikiem walczącym o „swoje” i umiejącym sprzeda się władzy. Podobnie „biznesmeni” – gdy nie da się już tak łatwo „doić” społeczeństwa, gdy władza stara się desperacko ratować finanse wzrostem podatków albo zaczyna wreszcie rzeczywiście je egzekwować od wszystkich, nie tylko od najbiedniejszych. Współdziała to wszystko – czynnie lub biernie, celowo lub na zasadzie przypadku z działaniami tak zwanej „opozycji”, która w tym kraju nie jest opozycją polityczną a jedynie środowiskiem chętnych do „porządzenia” po swojemu.

Kiedy zaczyna być bardzo źle, władza jeszcze walczy o poprawę sytuacji jak i o utrzymanie dobrych notowań, o zachowanie prawa do rządzenia na przyszłość. Kiedy zaczyna być już zupełnie źle – kiedy sytuacja przekracza pewien trudno uchwytny punkt zwrotny – władza zaczyna działać odwrotnie niż wcześniej. Wiadomo już, że najbliższych wyborów nie da się już wygrać, że wygra je dotychczasowa opozycja. Dlatego okazuje się, że działania do tego momentu podejmowane na rzecz naprawy sytuacji – stają się wbrew woli działaniami na rzecz opozycji, dla dobra jej przyszłego rządu. A na to władza się zgodzić nie chce. Od tego momentu, w sposób niejako naturalny choć prymitywny włącza się tu mechanizm „im gorzej – tym lepiej”. Władza zaczyna szkodzić, a skoro sobie już bardziej zaszkodzić nie może – pogarszając sytuację – szkodzi opozycji w świadomości zbliżającego się momentu objęcia przez nią władzy. Skoro opozycja ma objąć władzę i jest to już w zasadzie nieuniknione, to trzeba jej zgotować jak najgorszą sytuację ekonomiczną, finansową, polityczną i społeczną aby się na tej „minie” szybko wykończyła. Są problemy nie do pokonania bez zasadniczych drastycznych zmian a one nigdy nie podobają się opinii publicznej. I gdy się wszystko szybko zawali, wtedy właśnie my powrócimy – jako ten „mąż opatrznościowy” i wyratujemy naród z opresji, sobie przypisując wszelkie zasługi, powodzenia i zwycięstwa a winę za wszystko co złe zrzucając na opozycję. Potocznie nazywa się to właśnie „wsadzaniem kogoś na minę”.

Czy to już teraz ma miejsce?
Pyta o to wielu dziennikarzy, pyta i np. Hartman: dlaczego Tusk pozwolił na tak wielką degenerację PO, dlaczego miesiącami jest nieobecny publicznie, dlaczego nic w zasadzie nie robi by ratować sytuację, walczyć o wzrost poparcia społecznego, ignoruje głosy krytyczne…
Niestety w systemie dwóch stosunkowo silnych partii politycznych otoczonych małymi ugrupowaniami z których można sobie do woli dobierać koalicjantów – kołowrotek taki może się kręcić w nieskończoność.

Przerwać ten chocholi taniec może jedynie… ingerencja z zewnątrz tego układu. Może nią być samorzutny poważny „protest społeczny” odnoszący się do realiów życia tak zwanego szarego obywatela. Tego typu sytuacje też mogą być niestety inspirowane i stanowić część działań jednej z dużych partii przeciw innym. Ingerencją z zewnątrz w sensie dosłownym może być jakiś stan poważnego zagrożenia pochodzącego spoza granic państwa, wojna rozprzestrzeniająca się także na tereny innych państw wcześniej niezaangażowanych. Wreszcie nie można pominąć i stanu zagrożenia państwa mającego swoje źródło wewnętrzne; zamach stanu sił spoza tych dwu największych partii przerywa niewątpliwie błędne koło walki o władzę pomiędzy nimi. Ale stwarza dyktaturę nie zawsze możliwą do zaakceptowania a też często nie zawsze chętną do oddania władzy gdy wypełni już swoje zadanie…

Tylko – zapyta ktoś: gdzie tu jest ten właśnie zwykły człowiek, „szary” obywatel, jego dzieci, rodzina, plany osobiste, pasje, zamiłowania, prywatne ambicje życiowe… jego indywidualne, niepowtarzalne życie… Gdzie jest państwo, które wykształciło się przecież jako sposób organizacji społeczeństwa w wielowiekowym procesie rozwoju cywilizacji ludzkiej a miało służyć człowiekowi, być dla człowieka, być obywatelskie, służyć każdemu człowiekowi, jego dobru, dobru każdego – właśnie na zasadzie ingerencji w naturalne „oprawo silniejszego”.
Tego tu nie ma.

I to – nie ma świadomie, celowo, programowo.
Władza w ferworze walki o przetrwanie – zapomina o tym, że każde jej działanie lub zaniechanie wpływa na ogromne masy ludzi, wpływa najczęściej negatywnie.
Nikt tego nie bierze pod uwagę, nie zwraca na to uwagi – walcząc o władzę, wielkie pieniądze i zaspokojenie chorobliwych ambicji.