MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

niedziela, 16 grudnia 2012

Wunderwaffe: aksamitna agresja pod pozorem „Unii Europejskiej” – zamiast czołgów i bomb?

Prezes partii „Prawo I Sprawiedliwość” Jarosław Kaczyński wygłosił dziś na otwarcie sesji Rady Politycznej tej partii istotne przemówienie.
Oryginalna informacja „z pierwszej ręki” – patrz: http://www.pis.org.pl/article.php?id=21290

Pisząc „istotne” nie wartościuję tego wystąpienia a jedynie podkreślam jego znaczenie dla zrozumienia istoty tego co dzieje się teraz w Polsce, na polskiej „scenie politycznej”. Przemówienie jest istotne, bo jednoznacznie wyjaśnia zamiary i punkt widzenia, niezależnie jakie by one nie były powinny być jasno określone, zrozumiałe i jawne. I to – po każdej ze stron uczestniczących w życiu publicznym.
Pan Prezes stwierdził jednoznacznie, że najważniejszym obecnie i pierwszoplanowym zamiarem narodu jest odsunięcie tego rządu od władzy. Nie „przejęcie władzy” a właśnie odsunięcie od władzy tego rządu. Czyli – rządu Tuska. Oczywiście w PiS jako największej partii opozycyjnej Jarosław Kaczyński widzi głównego realizatora tego narodowego zadania. No bo „ktoś przecież musi”…

Warto tu zauważyć istotną różnicę: jeszcze niedawno Prezes Kaczyński wypowiadał się bezpośrednio w formie oświadczeń, apeli a nawet wręcz próśb do wyborców, uwzględniających tylko jedną możliwość: władzę PiS. Zastąpienie władzy PO – władzą PiS. Głosujcie na nas – prosił – bo [jak tak dalej pójdzie] – wkrótce [z Polski] nie będzie już co zbierać. Nawiązywał w ten sposób do istotnych i od dawna formułowanych zarzutów „szkodzenia Polsce” przez rząd PO, postępującego procesu niszczenia, demontażu, Miało to podkreślać pozycję PiS jako jedynej alternatywy, oczekiwanie że tylko przejęcie władzy przez PiS zatrzyma tę destrukcję.

Ciekawe jest; czy Jarosław Kaczyński zmienił tu jedynie retorykę, czy też może zrozumiał już, że PiS – jako PiS do władzy już nigdy nie powróci i to z własnej winy, stąd postulat taki bardziej „szkodzi Polsce” niż pozostawanie przy władzy ludzi działających pod szyldem PO.

Dziś Prezes PiS w swoim przemówieniu inaugurującym obrady Rady Politycznej stwierdził, że choć zadanie odsunięcia gabinetu Tuska od władzy obciąża PiS, to uważa to nie za zadanie partii a raczej za zadanie narodu; polskie „być albo nie być”.
Prezes Kaczyński skrytykował politykę finansową rządu, ministra Rostowskiego, nazywając ją „nieodpowiedzialną” i w niej upatrując przyczyn wielu innych kryzysów w różnych dziedzinach gospodarki i życia społecznego. Oskarżał rząd o nieodpowiedzialne działania w sferze gospodarki, naznaczone – jak to określił – „obsesją prywatyzacyjną”, to znaczy obsesyjnym dążeniem do sprywatyzowania wszystkiego co tylko się da, niezależnie od kosztów, skutków długofalowych dla interesu Polski. Następnie dodał jeszcze, że „… ta obsesja po części tylko wynika z histerycznego poszukiwania środków dla budżetu”.
Jeśli jednak tylko „po części” – to nasuwa się automatycznie pytanie: co jest jeszcze powodem tej „obsesyjnej prywatyzacji”? Co jest powodem głównym?
Dalej mamy stwierdzenie już bardziej precyzyjne: „Mamy do czynienia z licznymi decyzjami, które wprost realizują interesy zewnętrznych podmiotów ekonomicznych”.
Przykładem na to ma być sprawa Poczty Polskiej, którą uznał za „klasyczny przykład” działania obecnej władzy.
Prezes stwierdził też, że mamy w Polsce do czynienia z efektem „zwijania państwa” w jego różnych funkcjach, prawdopodobnie widząc w tym dowód na niekompetencję, złą wolę, szkodliwe pomysły, nieodpowiedzialność rządu Premiera Tuska. Jak rozumiem, jest to – może nie wprost, ale w warstwie znaczeniowej – zarzut zdrady stanu?

Inny polityk PiS nazwał ten sam efekt „rozpuszczaniem państwa” – co jeszcze dobitniej nasuwa nas na trop myśli, jaka przebija się gdzieś w podobnych wypowiedziach od lat.
Jaka to myśl?

Czasem wiele można się dowiedzieć, słuchając „co ludzie gadają”, co mówi „ulica” a na ulicy, szczególnie ulicy miast zachodniego rejonu Polski (tak zwanych „ziem odzyskanych”) modne jest ostatnio powiedzenie: „po co mam jechać do pracy do Niemiec; wystarczy ze tu trochę poczekam…” Gdzieś „pomiędzy wierszami” przebija się pogląd, którego nikt nie ma odwagi wypowiedzieć głośno i jednoznacznie, prawdopodobnie w obawie przed „mową nienawiści” PO-wskich oszołomów (agentów, często nawet płatnych a nie tylko „ideowych”, moderujących dyskusję publiczną, szczególnie w Internecie), albo przed poczuciem śmieszności wynikającym z braku dowodów i pozornie zbytniej fantastyczności nasuwającego się tu wniosku.
A wniosek jest niepokojący: mamy do czynienia z „aksamitną agresja” pod pozorem Unii Europejskiej i przy współpracy tych, dla których „polskość to zawsze była jakaś narzucona nienormalność”. Powrócę do tego wątku nieco dalej.
Pierwsze spostrzeżenie to zadziwiające niezrozumienie politycznych podstaw działania PO i uformowanego przez nią rządu. Oczywiście można tylko domniemywać, czy mamy tu do czynienia z niezrozumieniem faktycznym czy udawanym przez Prezesa Kaczyńskiego, a jeśli udawanym – to po co?
Jarosław Kaczyński zdaje się uważać, że jest tylko jedna rzeczywistość polityczna (tzn. ta jego rzeczywistość), którą można realizować „dobrze” lub „błędnie” i o tę właśnie błędną realizację oskarża rząd Tuska (PO). Tymczasem są różne rzeczywistości polityczne, którym odpowiadają różne działania realizacyjne i wszystkie one mogą być „dobre” choć zmierzają w dokładnie odwrotnych kierunkach. Inaczej; działania zależą od celu jaki się chce osiągnąć, a cele mogą być bardzo różne.
Można tę myśl wyrazić i jeszcze prościej: na przykładzie dwóch osobników wyruszających w podróż z Warszawy. Jeden wyrusza z Warszawy do Gdańska (czyli na północ). Drugi wyrusza z Warszawy do Katowic, czyli na południe, i ten – zanim się jeszcze rozejdą – krzyczy do tego pierwszego: gdzie leziesz głupcze, pomyliłeś drogę, przecież do Katowic – to tędy…
Po prostu: działania rządu są wyrazem realizacji ideologii politycznej partii która ten rząd powołała. To ideologia PO nakazuje minimalizację państwa a maksymalizację aktywności obywateli. Ideologia PO stawia sobie cel „rozpuścić” Polskę w Europie by w ten sposób wejść do Unii Europejskiej. Za wszystkie pomysły „liberalne” typu totalnej deregulacji, ograniczenia wpływu Kościoła Katolickiego jako „instytucji”, ograniczenia uprawnień administracji ze zniesieniem obowiązku meldunkowego włącznie itp. – podpowiada ideologia polityczna realizowana przez rząd PO. Ograniczanie interwencji państwa w gospodarkę i próby uczynienia gospodarki całkowicie „prywatną”, opartą na nieskrepowanej inicjatywie ludzkiej z wszystkimi tego zyskami i kosztami – także są elementem realizowanej ideologii a nie „błędem” samym w sobie. Jeśli jest tu błąd – to przede wszystkim w ideologii a nie w jej realizacji.

Zadziwiające jest to, że Prezes PiS nie krytykuje ideologii PO, nie polemizuje z założeniami politycznymi czy decyzjami gospodarczymi jako wyrazem realizacji ideologii politycznej, a jedynie widzi ich „błędność” czy „nieodpowiedzialność” – w skutkach. Co ciekawe, wszelkie propozycje PiS a nawet i wszelkie oceny formułowane przez polityków tej partii także maja skrywana podstawę ideologiczną, oparte są na jakichś konkretnych lecz utajnianych założeniach wstępnych, wydaje się iż zupełnie innych niż w przypadku PO.

Zupełnie nie potrafię zrozumieć, czemu miałaby służyć ta postawa ukrywania przed społeczeństwem ideologicznego charakteru wszelkiej polityki i co za tym idzie – ideologicznych podstaw wszelkich propozycji gospodarczych, ekonomicznych czy społecznych. Ideologicznego charakteru państwa. Pod tym względem panuje zadziwiająca jedność postawy pomiędzy PO i PiS. Jakaś zmowa oparta na świadomości, że „ludzie boją się ideologii”? A może próba ukrycia, że „to co jest” - ma zawsze jakąś zasadniczą alternatywę? Jednak pomimo sporego i mam wrażenie – celowego zamieszania, ludzie przecież wiedzą, że w polityce jest jakieś „lewo”, jakieś „prawo” no i jakiś hipotetyczny „środek” pomiędzy nimi, czyli centrum. Znakomita większość normalnych ludzi oczekuje właśnie „centrowości” państwa – biorącego co najlepsze i z prawa i z lewa a nie jakiejś zaciekłej, kołtuńskiej, zawziętej postawy ideologicznej na wzór komunistyczny.
Druga refleksja, jaka się nasuwa pod wpływem wypowiedzi Prezesa Kaczyńskiego dotyczy Unii Europejskiej. Nie da się stworzyć unii pomiędzy państwami nacjonalistycznymi, żyjącymi w stanie leku przed sąsiadami, w obsesji „imperialistycznego zagrożenia”, nastawionymi na obronę swoich granic, na obsesyjne rozpamiętywanie złych doświadczeń historycznych między innymi poprzez nauczanie o nich kolejnych pokoleń w szkolnym procesie dydaktycznym.

Niejako „na oczach” jednego pokolenia mieliśmy i walkę o niepodległość z zaborcami, walkę o ustanowienie sprawiedliwych granic, przekroczenie tychże granic przez agresorów ze wschodu i zachodu, walkę z okupacją, kolejną walkę o powojenny kształt granic państwa, okres zimnowojennego „zagrożenia imperialistycznego”. Czy można się dziwić szokowi, gdyby nagle ktoś oznajmił ludziom gotowym jeszcze „wczoraj” oddać życie za obronę nienaruszalności granic Polski, że „te granice stają się tylko pamiątką historyczną”? A co z tymi, którzy rzeczywiście oddali życie za ustanowienie czy utrzymanie tych granic, granic wytyczających obszar „my” z obszaru „oni”; wyznaczających teren o którym się myśli w kategoriach „mój dom” w odróżnieniu od „obcy, cudzy”. Utworzenie rzeczywistej unii, włączenie się do niej Polski – w rzeczywistości musi oznaczać rezygnację z „pamięci historycznej” na rzecz „zaradności gospodarczej” pomagającej dbać o swoje interesy wewnątrz unii.
Czy to nie jest „rozpuszczanie państwa”?
Jest!
Czy tego nie można nazwać „zwijaniem państwa polskiego”?
Można!
Oczywiście że w pewnym sensie jest to i tym i tamtym. Inaczej to oceni ktoś kierujący się ideą wejścia Polski w sposób trwały do Unii Europejskiej a inaczej ktoś trwający na barykadach tradycyjnego obrazu patriotyzmu widzianego poprzez Bogurodzicę, historię, sztandary, Sybir, niemiecką ekspansję na wschód czy radziecką ekspansję na zachód – na drodze których zawsze stała ta nieszczęsna Polska… Ludzie którzy poświęcili większość życia na obronę trwałości granicy zachodniej – maja prawo czuć się dramatycznie oszukani, okradzeni z sensu życia, zrobieni na ckliwych idiotów w chwili gdy ta granica przestała być granicą w ich rozumieniu…
Zasadnicze przemiany zawsze są trudne, bo odbywają się zawsze zbyt szybko…

Trzecia wreszcie myśl, jaka nasunęła mi się w związku ze wspomnianym przemówieniem Jarosława Kaczyńskiego, to sprawa tego o czym „ludzie gadają na ulicy”.
To o czym pisałem powyżej ma jeszcze inny aspekt.
Czytałem kiedyś wywiady pewnego amerykańskiego socjologa, politologa i jednocześnie pisarza SF – jeśli dobrze pamiętam nazywał się John Gregory Akerman – który analizował pewien pomysł, wówczas (na początku lat 70-tych) kojarzony raczej jednoznacznie z fantastyka naukową. Chodziło o teorię operacji wojennej w zasadzie nie dającej się analizować ani w odniesieniu do pojęcia tradycyjnej strategii militarnej, ani taktyki wojskowej: agresję bez wojny lub może raczej wojnę bez agresji. Stwierdził on, że agresja wojenna wcale nie musi być militarna; że można zawładnąć obcym państwem całkowicie bez armat, czołgów, samolotów a nawet bez wypowiadania wojny ani bez jednego wystrzału (nie licząc ewentualnie mitycznego, szalejącego „seryjnego samobójcy” jako synonimu działań „służb”). Uznał on za kompletnie niewspółczesne i straszliwie kosztowne dotychczasowe metody agresji wojennej. Bo po co armie, fronty, ataki jawne z ziemi i powietrza. Akerman uznał to za rodzaj teatru mającego zadowolić jedynie generałów. Stwierdził, że można uzyskać ten sam cel, którym jest faktyczna aneksja innego państwa bez tych wszystkich „dekoracji” i bez hałasu. Metodą „aneksji gospodarczej”. Wystarczy odpowiednio liczna sieć agenturalna przejmująca funkcje administracyjne na zasadzie mechanizmu „samonapędzającego się” i podejmująca decyzje umożliwiające stopniowe przejmowanie gospodarki oraz wszelkich dziedzin życia przez „funkcjonariuszy” agresora w taki sposób, że wypierają oni niejako w sposób „niewidzialny” władzę lokalną, wszelka opozycję a nawet i wszelkich osobników zdolnych do logicznego myślenia i działania, stopniowo zajmując ich miejsca.
Zaiste – diabelski to pomysł, ale czy rzeczywiście aż tak fantastyczny? Jak się wydaje mieliśmy do pewnego stopnia możność obserwować podobne choć bardzo ograniczone działania USA lub Rosji wobec różnych państw objętych wojną, konfliktami etnicznymi, klęskami – jeśli nie naturalnymi w danym terenie to celowo preparowanymi, bo doskonałym podłożem dla przygotowania takiej operacji byłby właśnie zamęt związany z zasadniczymi przemianami politycznymi, gospodarczymi czy religijnymi. Doskonałym podłożem dla takich działań mogłaby być i globalizacja wraz ze spreparowanym przez „rynki finansowe” kryzysem gospodarczym. Także pomysł utworzenia unii wielu państw stwarza niejako idealne warunki do ukrycia faktycznych motywów działań, szczególnie gdy niektóre z tychże państw są jedynie elementami pozoracji, działają jak przynęta i dają alibi – zachowując de facto swoją odrębność i wycofując się wtedy gdy alibi już nie jest nikomu potrzebne. Akerman zdawał się jednoznacznie sugerować, że jeśli uznać iż celem przywódców Trzeciej Rzeszy było stworzenie „państwa europejskiego” metodami militarnymi, opanowując siłą poszczególne państwa i włączając je do Rzeszy, to można podobny cel osiągnąć metodami zupełnie nie wojskowymi a swoistą „aneksją gospodarczą” podbudowaną bajkową ideologią dobrowolnego zjednoczenia dla współpracy a w rzeczywistości, włączenia zasobów tego państwa do własnej potężnej i dzięki temu jeszcze bardziej potężniejącej gospodarki.
Potworność tego pomysłu polega na niewidzialności wroga; tu w zasadzie nie ma z kim walczyć, nie ma do kogo strzelać, wszystko jest grą pozorów a odosobnione działanie obronne tych którzy zrozumieją prawdziwą istotę działań – łatwo przedstawić właśnie jako agresję, szkodnictwo, malkontenctwo, oszołomstwo. Ta niewidzialność wroga, bezsilność, prowokuje jakieś akty terroryzmu, akty desperacji zabijającej „na oślep”, anarchiczne szaleństwo.
Oczywiście musi istnieć ten „ktoś” kto umożliwi rozpoczęcie całej operacji, potem toczy się już ona jak walec drogowy z górki, pozbawiony hamulców. Jeśli trzeba – zmiecie i owego inicjatora, nie bawiąc się w żadne sentymenty. Potrzebny jest ktoś, dla kogo „polskość to zawsze była jakaś narzucona nienormalność”…
Nie pamiętam, czy wspomniany autor napisał zapowiadaną wówczas powieść SF opartą na tym pomyśle; nie zdziwiłoby mnie jednak gdyby zrezygnował z takiego zamiaru, przerażony perfidią już samego pomysłu takiego działania, bynajmniej nie zastrzeżonego jedynie dla fantastyki. Może – podobnie jak niegdyś naszego kochanego starego Lema – przeraziła go wizja traktowania takich powieści w pewnych kręgach – jak poradnika, czy wręcz podręcznika…
Reasumując: mam nadzieję, że dzisiejsze idiotyczne „manewry” tak zwanych „polityków polskich” powrócą do ram demokratycznego i publicznego sporu politycznego o ideologię, o to – jaka ma być Polska, a co za tym dopiero idzie – kto ma ją taką uczynić.
Tymczasem nieodparcie nasuwa się wspomnienie stwierdzenia Premiera Olszewskiego z jego pamiętnego ostatniego, nocnego, pożegnalnego przemówienia telewizyjnego: Dziś nie chodzi o to – jaka, ale raczej – CZYJA będzie Polska.