Dochodzi 5:43. Stoję na przystanku tramwajowym na który zaraz
podjedzie „dwójka” którą pokonam połowę trasy do pracy, do odległej,
peryferyjnej dzielnicy miasta. Reszta tej trasy – to już autobus.
Szarawo, wilgotno, chłodno, smutno… „za oknami świta, widać że rozkwita,
rosną domy z prawej, z lewej będą też; przecież to jest nasza Duma
Pospolita, a wy jacyś tacy…” – przychodzą mi nagle na myśl słowa
piosenki kabaretowej śpiewanej niegdyś przez Bogdana Smolenia. Widać… że
rozkwita…?
Podjeżdża dwójka. Siadam zawsze w drugim wagonie na tym samym
miejscu, bo jestem tam „umówiony” ze znajomą, która dosiada się kilka
przystanków dalej. Rezerwuję jej miejsce, ale teraz nie mogę, bo jest
ono zajęte; siedzi tam (a może raczej leży?) człowiek. W grubej,
wyświechtanej kurtce z kapturem nasuniętym na głowę, w porwanych
portkach, rozpadających się butach, z pękiem reklamówek z hipermarketu
wypchanych jakimiś gratami ze śmietników; cały w jakiejś słomie czy
trocinach… nasuwa kaptur na twarz, zakrywając oczy dłonią pokrytą
jakimiś liszajami czy ranami uczuleniowymi i tak trwa, roztaczając wokół
siebie smród wprost nie do opisania. Smród jaki wydaje niemyte
tygodniami ciało, nieprana odzież.
Mój Boże! Czy to aby nie ja? – przechodzi mi nagle na myśl absurdalne podejrzenie.
Nie, to nie ja. Jeszcze nie ja… Nie i jeszcze długo nie!
Siadam nieco dalej, po chwili przesuwam się jeszcze bardziej w drugi
koniec wagonu… na najbliższym przystanku nie wytrzymuję i biegiem
przesiadam się do pierwszego wagonu; tam jest co prawda już spory tłok,
brak miejsc siedzących, ale da się oddychać bez odruchu wymiotnego.
Stare wojskowe powiedzenie z czasów PRL, że „lepszy ciepły smród niż
zimne świeże powietrze” – nie sprawdza się po raz kolejny…
No cóż: nie poradził sobie… jak by powiedział pierwszy lepszy „leming” z
Platformy: Nie poradził sobie więc nich go szlag… w imię liberalizmu…
Jak to się stało, jak do tego doszło; nie wiadomo… podejrzewam, że to
byłaby historia dość typowa i powtarzalna, wręcz banalnie powtarzalna,
gdyby nie tragizm tego, że mamy oto do czynienia ze zjawiskiem, które
przez całe dziesięciolecia w Polsce utożsamiano ze „zgniłym zachodem” i
upadającym imperializmem amerykańskim. Czyli – teraz i my, Polacy też
upadamy? On już w każdym razie – zdaje się – upadł… dorównał
imperialistom…
To oddzielny temat. Bardziej mnie zastanawia – co z tym dalej. Co dalej!
Przecież to JEST CZŁOWIEK! To Polak, obywatel w swojej ojczyźnie.
Swojak. Nie mam do niego żadnej pretensji. Może zrobił jakiś błąd, może
padł ofiarą oszustwa albo pracodawcy nie chcieli go zatrudnić – „bo
nie”.
Teraz, w tym stanie sprawy chodzi jednak nie o to – dlaczego tak, ale – co dalej. „Panie Premierze: – jak żyć!”
Konstytucja, która jest najwyższym prawem Rzeczypospolitej stwierdza jednoznacznie:
„Obywatel pozostający bez pracy nie z własnej woli i nie mający innych
środków utrzymania ma prawo do zabezpieczenia społecznego”
„Obywatel ma prawo do zabezpieczenia społecznego w razie niezdolności
do pracy ze względu na chorobę lub inwalidztwo oraz po osiągnięciu
wieku emerytalnego.”
„Każdy ma prawo do ochrony zdrowia.”
„Obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze
publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej
finansowanej ze środków publicznych.”
„Władze publiczne są obowiązane do zapewnienia szczególnej opieki
zdrowotnej dzieciom, kobietom ciężarnym, osobom niepełnosprawnym i
osobom w podeszłym wieku.”
Trudno mi sobie wyobrazić, jak ten, najprawdopodobniej już bezdomny
człowiek ma skorzystać ze swojego prawa do ochrony zdrowia, skoro nie ma
warunków do utrzymania normalnej, podstawowej higieny. Jakoś nie
wierzę, by mógł mieć swojego lekarza rodzinnego, przychodnię. Leki może
byłyby mu fundowane przez pomoc społeczną, ale ktoś je musi przepisać.
Być może przez brak warunków stracił już nawet poczucie potrzeby tej
higieny, ale to – jako skutek – nie usprawiedliwia przyczyny. Każde ciało tygodniami nie myte i każde ciuchy tygodniami nie prane – śmierdzą tak samo. Nie myśl sobie – czytelniku, że ty byś w takiej sytuacji pachniał perfumami…
Jego podstawowe prawa gwarantowane przez Konstytucję stają się
absolutnie teoretyczne. Na nikim to dziś nie robi już wrażenia; nie
takie zasady obowiązującej Konstytucji pozostają dziś martwe dla tej
władzy…
Dramat człowieka – to jedno; trudno coś poradzić na to, gdy w tym
zdziczałym państwie nikogo nie obchodzi jego sytuacja, brak tu dla niego
miejsca, jedynie może jeszcze na śmietniku… Nie jestem za państwem
skrajnie „opiekuńczym”; chodzi raczej bardziej o to, by człowiek tak nie
upadał a nie – by go później ratować, podtrzymywać, wyciągać z biedy i
bezdomności. W „normalnym” państwie to powinien być rzeczywisty
margines.
Ale, skoro nie z punktu widzenia humanizmu albo miłości chrześcijańskiej do bliźniego – spójrzmy na to z innej strony: od strony interesu tych „normalnych”
obywateli; człowiek ten jeździ komunikacją miejską. Mniejsza o bilet a
raczej z pewnością – jego brak. Korzysta z komunikacji więc… rozsiewa
tam miliony niesamowitych bakterii i wściekłych wirusów, jakieś
nieciekawe egzemy, gronkowce, salmonelle, grzybice… Korzysta z urządzeń
miejskich dostępnych publicznie, np. toalet… Po prostu nie jest w
interesie społeczności, by ten człowiek i jemu podobni byli w takim
stanie. Prócz estetyki są jeszcze względy sanitarne, epidemiologiczne
itp. Po prostu powinien tu zadziałać zdrowy rozsądek reszty mieszkańców
miasta.
W mieście nie ma łaźni miejskiej; zlikwidowano ją w latach
dziewięćdziesiątych i przerobiono na prywatną galerię sztuki
współczesnej. To niejako symptomatyczne. A łaźnia jest potrzebna. Jeśli
już przyjąć, że takie sytuacje będą się powtarzać, stają się „normalnym”
zjawiskiem w tym społeczeństwie – to w interesie lokalnej społeczności
byłoby istnienie czegoś w rodzaju „łaźni z ambulatorium dla bezdomnych”
gdzie ludzie w takim stanie powinni mieć prawo się wykąpać, skorzystać
też z pomocy ambulatoryjnej, opatrzenia ran, dezynfekcji. Powinny tam
także być dostępne pralki przemysłowe w których można by uprać „na
poczekaniu” oraz wysuszyć ubrania, wymienić je na inne – darmowe (z
darów na przykład Caritasu).
Przy okazji ludzie ci powinni być jakoś identyfikowani, nie powinni być
tak całkiem nieznani, anonimowi, ktoś powinien starać się nawiązać z
nimi kontakt, zaproponować im jakieś wyjście z ich stanu, po zapoznaniu
się z ich historią, przyczyną ich bezdomności czy bezrobocia. Mam na
myśli oczywiście działania doraźne, bo takie podejście powinno wpłynąć
na zmniejszanie się liczby osób w takim stanie (o ile w tym kraju nie
nastąpi jakaś zasadnicza zapaść). Koszty takiego ośrodka nie wydają się
bardzo wysokie, wystarczyłyby tam trzy etaty (dwoje felczerów – kobieta i
mężczyzna oraz ochroniarz-porządkowy), może jeszcze jakiś wolontariusz z
organizacji pomocowej do prowadzenia rozmów, wywiadów, doradztwa;
trochę proszku do prania, mydła, szamponu, trochę chemii medycznej,
opatrunków; telefon służbowy… To niewiele a jednak i pomoc dla tych
ludzi ogromna i jednocześnie – niejako mimochodem, ochrona stanu
sanitarnego publicznych urządzeń miejskich i środków komunikacji w
interesie wszystkich. Ale…
… no tak, zapomniałem: to NIEOPŁACALNE. Kto miałby za to zapłacić! ?
Nie zapominajmy, że mamy do czynienia z państwem zawłaszczonym przez
syndykat biznesowo-polityczny – tylko dla siebie, dla zysku, dla majątku.
To dla nich żaden biznes! Dużo lepiej można wyjść na trumnach dla
bezdomnych i ubraniach dla bezrobotnych nieboszczyków. Poza tym; gdy się
ludzie (mieszkańcy miasta) będą zarażać czymś w tramwajach i
autobusach, to i lekarze zarobią, szpitale i apteki, i producenci leków… bo
przede wszystkim biznes musi się kręcić. Przede wszystkim BIZNES!.
A tu … Jakieś socjalistyczne dyrdymały o człowieczeństwie i „wartościach
humanistycznych”… o szacunku dla życia i dla losu ludzi…
____________________________________________________________
Post Scriptum:
Odnośnie tematu; jeszcze parę uwag dla czytelników. Państwo Tuska nie
spełnia swojej "naturalnej" roli wobec społeczeństwa. Nie jest dobrym
pomysłem by wobec tego "ktoś" wypełniał tę rolę za państwo. Sensem
istnienia państwa jest jego rola społeczna, więc niewypełnianie jej
zaprzecza sensowi istnienia państwa. Takie państwo po prostu PRZESTANIE
ISTNIEĆ prędzej czy później. Jak debilnym pomysłem jest sypnięcie paroma
cytatami z Biblii jako remedium na anty-społeczność państwa, tak i złym
pomysłem jest państwo zastępować, na zasadzie "łatania" dziurawego.
Państwo jest ŚWIECKIE więc nurt działalności oparty o demokrację, prawo
państwowe, zasady konstytucyjne musi z punktu widzenia państwa płynąc
niejako obok nurtu opartego o zasady wiary czy moralności
chrześcijańskiej. Oznacza to rozdział państwa od religii. Z drugiej
strony - państwo nie jest rozdzielne od ludzi czyli jest takie - jak
ludzie. Niepraworządni ludzie tworzą niepraworządne państwo i odwrotnie.
problem w tym, by zasady moralności chrześcijańskiej stawały się
zasadami praktycznymi, żywymi i odzwierciedlały się w życiu a więc i w
każdej dziedzinie funkcjonowania państwa. Nie ma w tym sprzeczności to
znaczy nie zaprzecza to zasadzie rozdziału; religia ma doskonalić
człowieka a człowiek doskonały - budować dobre państwo. Nie zastępować
je. Ulica nie wykarmi bezdomnych i bezrobotnych. Im bardziej będzie się
starała, tym więcej ich będzie przybywało, gdyż państwo zacznie zrzucać z
siebie jakąkolwiek aktywność i odpowiedzialność. Odruchem serca jest
nakarmić głodnego ale to nie może zastąpić pytania - dlaczego on jest
głodny, dlaczego nikt go nie chce zatrudnić, dlaczego brak pracy dla
dwóch milionów obywateli z których część stacza się z tego powodu aż do
bezdomności. Jest wiele patologii w rodzinach, które "pozbywają się"
swoich bliskich nieraz bardzo podłymi i przemyślnymi metodami, np. z
chciwości, walki o majątek (mieszkanie), osobistej nienawiści itp.
Państwo jest ślepe, niesprawiedliwe, nierządne, skorumpowane. Nie chodzi
o to byśmy przyjmowali bezdomnych pod swój dach i do swojego łóżka w
imię chrześcijańskiego miłosierdzia, a raczej o to, by państwo przestało
"produkować" tylu bezdomnych, bezrobotnych i oszukanych. I tu znowu:
jeśli ktoś coś może i chce zrobić, pomóc indywidualnej osobie - to
(prywatnie) świetnie, ale niech tego nie uważa ani tym bardziej nie
ogłasza za sposób rozwiązania problemu, bo to państwo stwarza ten
problem i państwo ma go systemowo rozwiązać. Indywidualne działania "pomocowe"
tego nie załatwią a wręcz przeciwnie: umacniają przekonanie, ze "nic nie
trzeba robić" - bo nie jest przecież tak źle... Indywidualna pomoc w pewnym sensie szkodzi, bo ukrywa skalę problemu.
Państwo - to jedno, ale znacznie bliżej nam do samorządu lokalnego, bo
to przecież my... władza samorządowa jednak niewiele robi w sprawach
lokalnych z własnej inicjatywy. Dalej jak dawniej - ze wszystkim ogląda
się na Warszawę, na wpływy z budżetu centralnego... Nic jednak moim
zdaniem nie stoi na przeszkodzie, by dużo bardziej zaangażowała się w
rozwiązywanie pewnych problemów lokalnie, u siebie, w powiecie czy
województwie.
Wspomniany przeze mnie ośrodek nazwany roboczo "łaźnią z
ambulatorium dla bezdomnych i bezrobotnych" mógłby powstać właśnie
lokalnym sumptem jako inicjatywa miasta. Dlatego właśnie nie odnosiłem się do górnolotnych ideałów, nie wspominałem o chrześcijańskich postawach ani nie cytowałem Biblii, nie pouczałem nikogo ani też nie apelowałem do sumień katolickich, nie przyjmowałem idiotycznego tonu dydaktycznego z przekonaniem o swojej "jedynie słusznej racji" - a raczej na
zasadzie programu - minimum zwróciłem uwagę na ten aspekt praktyczny,
który do każdego powinien przemówić: że byłoby to w ewidentnym interesie
wszystkich mieszkańców miasta, bo nie byliby narażeni na wspomniane w
artykule nieprzyjemności i zagrożenia a i bezdomni nie byliby dotykani w
swoim poczuciu godności osobistej które jest i tak narażone na ciągłe
"sprawdziany". Oczywiście - nie powinno to pozwolić zapomnieć o problemie systemowym i jego przyczynach wywodzących się z modelu państwa.
I jeszcze ostatnia uwaga dodatkowa do tego tekstu - jako wyjaśnienie moich intencji skierowane do czytelników:
Żaden
obywatel nie może być zmuszany do wykonywania działalności, która mu
się nie opłaca, ale jednocześnie wykonywanie takiej nieopłacalnej
działalności jest w wielu przypadkach KONIECZNE z punktu widzenia
interesu społecznego.
W takiej sytuacji - to państwo ma tę
działalność zorganizować, zapewnić jej wykonywanie poprzez
"interwencję"; pokrycie różnicy pomiędzy faktycznym kosztem a poziomem
akceptowalnym przez przedsiębiorców to wykonujących. Dotowanie pracy jako powszechny sposób "walki z bezrobociem" jest wypaczeniem
tej zasady, ale w sprawach konkretnych potrzeb społeczności wydaje się to oczywiste:
ulice muszą być sprzątane, śmieci muszą być wywożone, miasto musi być
nocą oświetlone, ludzie muszą mieć dostęp do wody zdatnej do picia itp. -
niezależnie od tego, czy to się biznesowi opłaca, czy nie. Opłacalność
wbrew lansowanej ostatnio modzie - nie jest jedynym kryterium oceny.
Podobnie jest i w przypadku przeze mnie tu przedstawionym, osób
bezdomnych (bezrobotnych) w mieści