MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

sobota, 26 stycznia 2013

Nie zabierajcie nam magicznych miejsc…

Są w naszym otoczeniu miejsca szczególne, magiczne. Miejsca – które lubimy chyba tylko za to, że… są. Albo też za to, że mają własną atmosferę nierealną, niesamowitą jakąś magię, że zapraszają nas do refleksji, każą nam zatrzymać się nieraz choć na chwilę, skłaniają do zamyślenia. Takie były z pewnością moje „Magiczne Schodki”.
Były tajemnicze i cudowne, zupełnie nikomu nie przeszkadzały, ale i też i nikomu do niczego nie służyły co nie oznacza, że nie były potrzebne. Może też dzięki temu właśnie – były. Takie dziwne schody kamienne prowadzące… „donikąd”, jakie istniały jeszcze niedawno przy ul. księdza Piotra Skargi. Nawet podejrzliwe władze PRL nie dopatrzyły się w nich aluzji politycznej…
Ich magia wyrażała się w tym, że tworzyły one szczególną „parę” z rosnącą na nich brzozą. Tak, dokładnie tak – jak napisałem: rosnącą    n a    nich brzozą.
To pewnie malutkie ziarenko, nasionko – kilkadziesiąt lat temu, niesione wiatrem, przypadkowo zaklinowało się w załomach kamiennych, granitowych stopni, w warstwie leżącego tam, wcześniej przez wiatr naniesionego piasku i zapuściło korzeń…
Schodki już wtedy pewnie nie były używane, bo inaczej mała roślina zostałaby zadeptana przez chodzących, lub wyrwana przez jakiegoś utrzymującego tam porządek stróża. Nie niepokojona przez nikogo brzózka, mająca to szczęście, że znalazła się w szczególnej enklawie, miniaturowym zaklętym zakamarku przestrzeni i czasu, w którym mogła nikomu nie wadzić swoim istnieniem, zaczęła rozwijać się, rosnąć, wpijając się swymi korzeniami w każdą szczelinkę pomiędzy ciężkimi kamiennymi blokami, aby dosięgnąć odżywczej gleby, odżywczej wilgoci.
Oto sztuka; żyć – ale nie zniszczyć także swego otoczenia, swej kamiennej opoki i ochrony.

Zdumienie i podziw budził widok precyzji działania i olbrzymiego wysiłku nabrzmiałych nadlewów korzeniowych próbujących wykonać swoje zadanie. Wykonały je z powodzeniem, bo drzewo jest duże i zdrowe.
Z takim też podziwem zawsze zatrzymywałem się – mijając to miejsce; z podziwem a jednocześnie z pewnym poczuciem jakiegoś, nie do końca uświadomionego utożsamienia się, czy choćby solidarności… możliwe że jest w podobnym wieku i walczyło o swoje istnienie w podobnych warunkach.
Przyszedł czas modernizacji tego newralgicznego, Niebuszewskiego skrzyżowania, budowa ronda, nazwanego później Rondem Giedroycia, przygotowanie do budowy obwodnicy północnej, mającej rozładować ruch w tym rejonie miasta. Od strony ronda zbudowano „ozdobny” murek kamienny sięgający poza owe schodki. Niestety umknęło mojej uwadze – czy zostały one zniszczone, rozmontowane przez pracowników drogowych, czy też pozostały tam – przykryte jedynie warstwą ziemi. Prawdopodobnie tkwią one nadal pod spodem, teraz już zupełnie zbędne, bo nawet niewidoczne.

Gdyby to ode mnie zależało, z pewnością pozostawiłbym je w spokoju; przecież nie miały one żadnego związku z przebudową, ani jej nie utrudniały. Można było ten murek – skoro i tak urywa się on nagle kilka kroków dalej – zakończyć przed tymi schodami, trzy metry bliżej ronda… Taniej by było, mniej roboty…
Zadecydowało tu pewnie indywidualne poczucie estetyki jakiegoś urzędnika albo nawet inżyniera z firmy wykonującej tę przebudowę, najwyraźniej należącego już do innego pokolenia.

Jest w tym też i coś symptomatycznego; coś co charakteryzuje wszelką działalność człowieka…
Gdyby to ode mnie zależało – uczyniłbym z nich pomnik.
Bo przecież one były pomnikiem; „Pomnikiem Życia”, będącym zarazem pomnikiem mojego pokolenia.
Lecz cóż; stało się… było, przeminęło …



Paweł Baranowski „Schodki” 2007. (grafika komputerowa)