MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Nie przeskoczymy etapu właściwej i konsekwentnej resocjalizacji społeczeństwa.

W moim felietonie pt. „Prawdziwe państwo, fałszywe państwo” zajmowałem się czynnikami jakie kształtowały stan społeczeństwa niemieckiego i polskiego w powojennej historii. Prócz wniosków jakie z tego wynikają i na które zwróciłem uwagę wówczas, nasunęła mi się i inna myśl z tego wynikająca.

Wydaje się niestety truizmem stwierdzenie, że społeczeństwo polskie jest po prostu skrajnie zdemoralizowane, nawet dużo bardziej niż tuż po wojnie, bo po wojnie istniały jeszcze bardzo silne tradycje przedwojenne i ludzie ukształtowani przed wojną.
Niemcy podjęły twardą walkę o odpowiednie ukształtowanie swojego społeczeństwa natychmiast po wojnie. Miało to i ma oczywiście i negatywne skutki, ale jeśli można uogólniać stwierdzenia, mówiąc o społeczeństwie jako całości – walka ta się powiodła (coś za coś), efekt jest zdecydowanie pozytywny. W Polsce do całej nędzy moralnej wynikającej z wojny, traumy jaka pozostała w tych ocalałych (a przecież nie ocalały jednostki najcenniejsze, najwrażliwsze, najzdolniejsze, najuczciwsze – tylko najsilniejsze i o najwyższej zdolności przystosowawczej, co czasem stało w konflikcie z moralnością), dołączyła demoralizująca rola radzieckiego okupanta, potem własne szeregi partyjnych kacyków wymyślających i realizujących już nasz polski patent na „władzę ludu pracującego miast i wsi”.
Po 1989 roku i pierwszych pół-wolnych wyborach parlamentarnych – to nowa polska „elita” – jak się dziś okazuje składająca się wówczas w dużej części z agentów dawnych struktur, agentów wpływu politycznego kościoła oraz naiwnych, głupich „idealistów” – wierzących w „solidarność” zaczęła narzucać styl – kontynuując dalsze wypaczenie, demoralizację i degradację moralną społeczeństwa w przeróżnych aferach, dzikich prywatyzacjach i pospolitych przekrętach pod osłoną resztek zaufania do władzy, tej władzy która przecież miała być już nasza, polska, wolna, niezależna, samorządna, uczciwa…
Nie tylko sami brnęliśmy w demoralizację ale i wywieraliśmy negatywny wpływ na sąsiadów, np. w krajach skandynawskich, poprzez kontakty zawodowe i prywatne. Pamiętam, że jeszcze pod koniec lat 60-tych przeciętny, normalny Szwed widzący działania dajmy na to polskiego marynarza floty handlowej przemycającego przez odprawę celną w porcie papierosy czy alkohol (nawet całymi kartonami) - nie mógł się pogodzić ani wyobrazić sobie, jak tak w ogóle można – niosąc papierosy poutykane wszędzie w ubraniu i bagażu – patrzeć spokojnie w oczy celnikowi szwedzkiemu jakby nigdy nic… To się zwykłym, porządnym ludziom nie mieściło w głowie.

Jeśli więc tak, to wydaje się słuszne, że niemiecki model resocjalizacji całego społeczeństwa jest po prostu niezastąpiony i nieodzowny; jego negacja, oddalanie czasu jego wdrożenia jest zwykłą stratą czasu, który powinien być przeznaczony na rozwój. Czyli, nie powinniśmy unikać ani odwlekać pójścia „niemiecką drogą” pod tym względem. Tylko czy dziś jeszcze jest to możliwe…? We wspomnianym wyżej tekście określałem jeden niezbędny a w Polsce niemożliwy dziś warunek; stabilną i silną władzę polityczną na której można by oprzeć działanie resocjalizacyjne; -autorytet policji i sądów oraz władz gminy na co najmniej dziesięć lat.
Dziś przyszły mi na myśl jeszcze inne aspekty tej sprawy.
Po pierwsze: niemiecki dobry patent opierał się na REGULACJI, na opracowaniu i wdrożeniu mądrych zasad i praw a następnie bezwzględnym ich egzekwowaniu wraz z przekonywaniem wszystkich, promocją, argumentacją że to się wszystkim opłaci, że nie da się żyć bez wzajemnych drobnych ludzkich kompromisów (stąd wzmianki o wierszu Fredry o Pawle i Gawle), że musi być porządek domowy (hausordnung) itp. U nas nigdy takiej mądrej regulacji nie było, idiotyczne przepisy albo służyły wyłącznie władzy albo przekonywały Polaków, że władzy nie wolno wierzyć i ufać jej w żadnej sprawie. Polak kojarzy się zawsze i wszędzie właśnie z „mistrzem improwizacji” czyli tak zwaną "szturmowszczyzną" i z agresywną samowolą - a nie z zaufaniem do organizacji, planu i porządku. Stąd właśnie chyba wywodzi się zadziwiająca cały cywilizowany świat polska niechęć do jakichkolwiek przepisów ruchu drogowego, zwłaszcza tych które czegoś zabraniają lub nam coś narzucają, bo z tymi które nam dają jakiś przywilej jeszcze jako-tako potrafimy się pogodzić. Na to, że przywilej dla jednego jest automatycznie równoznaczny z ograniczeniem dla kogoś innego już nikt nie zważa…
Jestem więc pełen obaw co do przyszłości, bo uważam, że gdy coś było bardzo dobrze zorganizowane i dobrze funkcjonowało, na tyle że ludzie wyrobili sobie pewne nawyki np. uwzględniania zawsze i bezwzględnie ograniczenia prędkości bez zastanawiania się czy rzeczywiście jest "słuszny" – jak Niemcy – to wówczas można sobie pozwolić na stopniową „deregulację” czyli usuwanie zbędnych przepisów. Po co restrykcyjne przepisy i szczegółowe regulacje skoro ludzie nauczyli się sami działać dobrze, prawidłowo i odpowiedzialnie. Inaczej: jeśli poprzez regulacje nauczymy społeczeństwo właściwej społecznie postawy – to wówczas owe regulacje stają się po prostu zbędne i wtedy można je usunąć, przeprowadzając deregulację bez dużego niebezpieczeństwa powszechnego powrotu do bałaganu, samowoli i postaw anty-społecznych czy nieodpowiedzialnych. Jak z dzieckiem; jeśli metodą nakazów i kontrolowania nauczymy je myć ręce przed jedzeniem i myć ząbki po jedzeniu, jeszcze uda nam się udowodnić mu że to jest dla niego dobre, że przyjemniej jest właśnie jemu, że dużo mniej cierpienia zazna dzięki brakowi próchnicy - to bardzo szybko będzie można zapomnieć o wszelkich nakazach i argumentacji w tej sprawie; "regulacja" stanie się zbędna.

Natomiast w Polsce nie nastąpił jeszcze nigdy taki efekt uporządkowania, uregulowania, wdrożenia właściwych nawyków, przekonania do pewnych zasad. U nas nadal trwa proces biernego oporu, walki obywateli z własną demokratycznie już dziś wybraną władzą i jakimikolwiek próbami zdyscyplinowania ich przez nieudolną, bezradną i nieskuteczną, pozbawioną oparcia we władzy - policję.

Wydaje się więc – że obecny zainicjowany i realizowany przez ministra Gowina proces „deregulacji” – jest w rzeczywistości kapitulacją władzy, powrotem do zgody na powszechne anarchizujące postawy antyspołeczne a więc idzie jeszcze dalej w kierunku przeciwnym niż niegdyś poszli Niemcy. Idzie w kierunku anarchii. Mam na myśli oczywiście punkt widzenia kogoś odpowiedzialnego widzącego w samym społeczeństwie suwerena, podmiot i przedmiot wszelkich działań. Działania deregulacyjne i w ogóle – „luzowanie śruby” - ministra Gowina mogą się bardzo podobać wielu ludziom i przysparzać poklasku, punktów w sondażach i poparcia wyborczego Premierowi czy Platformie Obywatelskiej, samemu panu Gowinowi albo i Opus Dei, co nie znaczy, że nie są ANTYSPOŁECZNE czy SPOŁECZNIE NIEODPOWIEDZIALNE.

W ten sposób dochodzimy do istotnego pytania: czy wszystko co się dzieje w Polsce jest podporządkowane interesowi społeczeństwa, czy tylko interesowi jakiejś grupki ludzi. W warunkach realnej demokracji - oczywiste powinno być to pierwsze.
Ta druga możliwość sugerowałaby raczej coś w rodzaju ukrytego "zamachu stanu" grupki obywateli - maskowanego pozorami demokracji. To zapewne to samo - co niegdyś nazywano "rządami kolesiów" choć dziś nie są to już "kolesie ze styropianu".


I tu - po drugie: Ma to i swoje odniesienie do problemu bezrobocia rozumianego jako problem społeczny. Trzeba to wyraźnie zaznaczać, że w takim rozumieniu pisze się o bezrobociu, bo obawiam się, że obecnie skutki społeczne bezrobocia w procesie jakiejś dehumanizacji są spychane gdzieś w cień. W wielu publikatorach zajmujących się bezrobociem pisze się już tylko o problemie gospodarczym, problemie ekonomicznym, nawet – interesie, zapominając – czy to świadomie czy przez przypadek – że w rzeczywistości jest to problem społeczny a cała ekonomia i gospodarka mają sens wyłącznie jako służące społeczeństwu, czy ogólniej – człowiekowi (homo-sapiens).
Otóż jeśli w tak zdemoralizowanym i zdezorganizowanym społeczeństwie jakim jest i było od co najmniej 67 lat nasze społeczeństwo – rezygnować z regulacji na rzecz dania swobody obywatelom, w tym i swobody kształtowania stosunków gospodarczych, stosunków pracy; jeśli to każdy przykładowy zdemoralizowany choć bardzo „zaradny” Kowalski ma mieć prawo bezpośredniego kształtowania stosunków pracy zatrudniając innych – to oczywiste jest, że będą one kształtowane pod wpływem jego demoralizacji. Czyli będą antyspołeczne.

Kto ma bezpośredni i praktyczny związek ze sprawami pracy (a nie teoretyczny – jak minister pracy) – ten widzi czarno na białym, jak zdemoralizowany, nieposkromiony i anarchizujący typowy polski obywatel, dziś akurat występujący w roli przedsiębiorcy – przelewa na sprawy zatrudnienia, sprawy podatkowe czy ubezpieczeniowe całą tę swoją dotychczasową demoralizację.
Tak jak nie chce i nigdy nie chciał się podporządkować regulaminowi porządku domowego, ciszy nocnej (cham), jak zawsze lekceważył zakazy, nakazy i ograniczenia w ruchu drogowym i to niezależnie od kwot płaconych mandatów (ideowiec) – tak teraz nie ma zamiaru podporządkować się jako pracodawca prawu pracy, przepisom wykonawczym dotyczącym zatrudnienia, wynagradzania czy czasu pracy swoich pracowników a nawet podstawowej przyzwoitości.
Dziś stosunek pracodawcy chama do pracowników przypomina często stosunek "jaśniepani" do "służby" w satyrycznym przerysowaniu przedwojennych filmów lub oper.

Stąd się pewnie biorą dzisiejsze powszechne problemy z nieprzestrzeganiem prawa pracy czy prawa cywilnego w aspekcie pracy; nieprzestrzeganiem natrętnym, konsekwentnym, upartym i zaciekłym. Bo i któż mógłby przypuszczać, że cham, prostak i burak najgorszego gatunku w samochodzie, w życiu czy w interesach – nagle jako pracodawca stanie się praworządnym, odpowiedzialnym i kulturalnym obywatelem… Tak jak nie może być ślepy dobrym przewodnikiem, tak też i ktoś zdemoralizowany nie stworzy właściwych relacji dotyczących zatrudnienia.

Wnioski wydają się narzucać same:
Nie przeskoczymy etapu właściwej i konsekwentnej resocjalizacji społeczeństwa, jeśli chcemy myśleć o przyszłym rozwoju i dobrobycie w kategoriach społecznych a nie w sensie jednostkowym czy elitarnym.

Głosząc wolność, upodmiotowując każdego obywatela w swobodzie działalności gospodarczej - daliśmy mu prawo kształtowania stosunków pracy, prawdopodobnie nie biorąc pod uwagę, że zrobi on to w sposób społecznie szkodliwy - wynikający z jego własnej demoralizacji społecznej.


Bałaganu nie da się „zderegulować” - bo to prowadzi do anarchii. Może najpierw, teraz, należałoby zacząć regulować wszystko właściwie, doprowadzić do normalnego funkcjonowania normalnego państwa a potem dopiero powrócić do stopniowej deregulacji, usuwając te przepisy które funkcjonują jako praktyka społeczna nawet po ich uchyleniu, bo stały się podstawą codziennej oczywistości. Tymczasem jak ja oceniam, władza przystąpiła do deregulacji jako formy rezygnacji ze swojej roli, której wypełnić dotychczas nie potrafiła. Polska deregulacja jest dowodem klęski państwa a nie jego unowocześnienia.