MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

wtorek, 31 stycznia 2012

Stare, dobre czasy… czyli coś o uczuciach.

Przemijanie, powiązane z postępującym oddalaniem się od teraźniejszości – to tylko jeden z aspektów czasu.

Myślę, że człowiek jest z natury konserwatystą, w tym znaczeniu, że chciałby przez całe swoje życie widzieć świat takim, jakim go niegdyś poznał dorastając, dojrzewając.
Nigdy nie spotkałem nikogo, kto by poważnie twierdził, że jego życie, albo po prostu w ogóle życie przez niego postrzegane – zmieniło się „na dobre”. Nie piszę tu oczywiście o prymitywach; niektórym wydaje się, że wygrana w „Lotto” jest dla nich szczytem szczęścia, zupełnie ignorując bezsporny fakt, że sam wcześniej widział i słyszał o wielu bogatych, którzy mimo, a może przez to - bardzo cierpieli w swoim życiu i marnie skończyli – bez celu, bez nadziei, w samotności i opuszczeniu, wśród bezwzględnych cwaniaków czyhających na ich pieniądze…

Przeważnie jednak świat przez nas zastany jest tym ideałem, pewnie także w połączeniu z młodością, potencjalnymi perspektywami, nadzieją. A z czasem zmienia się… na gorsze. To z pewnością pozory, wrażenie nieobiektywne, bo narzekania na zmiany idące w złym kierunku słyszymy przecież od starożytności, utyskiwania na upadek moralny, na straszne zachowanie młodzieży, biadanie na upadek tradycji… A jednak świat się kręci, przychodzą kolejne pokolenia które znów chwalą to co zastały a narzekają na następujące po tym zmiany.

Życie nie poddaje się sterowaniu. Kto tak twierdzi jest po prostu zarozumialcem bez wyobraźni i bez refleksji. Układa się ono jak samo chce, z jakąś swoją zadziwiającą, przewrotną logiką, ale to wcale nie oznacza, że układa się przypadkowo. Z czasem można dostrzec, że to co było – było dobre mimo że nie zawsze się takim wydawało. Zachowując postawę pokory, możemy dostrzec że to co przeżyliśmy układa się w logiczny ciąg w którym można dostrzec cel. Nie zawsze go akceptujemy, co nie znaczy, że go nie było i nie ma…

Trzeba więc potraktować za naturalne to, że człowiek „w tarapatach”, w sytuacji trudnej, poddany jakiemuś trudnemu doświadczeniu – ucieka jak gdyby myślą do czasu dobrego, chowa się jak niedźwiedź w mateczniku w tym swoim dobrym świecie, czasie gdy wszystko było takie jak trzeba, akceptowane, rozumiane.
Ale nie tylko to. Myślę że można to rozpatrywać także na płaszczyźnie uczuciowej.

Kiedyś, poddany takiemu właśnie bardzo trudnemu doświadczeniu, także uciekłem do czasów dzieciństwa. Wpadły mi w ręce dwie płyty; Luisa Armstronga – z cudownym „Thats Lucky Old Sun” napisanym chyba jeszcze w 1949 roku, oraz „Sugar” śpiewanym wspólnie z Bing’iem Crosby. Druga - jeszcze lepsza; – płyta Raya Charlesa nagrana w maju 1963 roku w UK, opatrzona tytułem najlepszego przeboju: „Baby It’s Cold Outside” – śpiewanym z cudowną, genialną w tym utworze Betty Carter.




Całe szczęście, że kiedyś przekopiowałem te płyty (jako kopie zapasowe, wiadomo że czarne płyty były z natury "awaryjne") na dobre kasety kompaktowe Ferro Extra I 90 firmy BASF, dzięki czemu mogłem – będąc „w potrzebie” słuchać ich za pomocą walkmena; - typu pozbawionego już wówczas funkcji nagrywania, w tamtym czasie już anachronicznej.
Tak szczerze, to gdy po jakimś czasie „stanąłem na nogi” i przestałem już odczuwać potrzebę ciągłego słuchania tych nagrań – ów walkmen po prostu rozpadł mi się w rękach ze zużycia… ale kaseta została.

Tytułowy utwór „Baby, It’s Cold Outside” Franka Lëssera napisany w 1948 roku, to jakby dialog pomiędzy głosem damskim (Betty) – określonym przez kompozytora mianem „The Mouse” a głosem męskim (Ray) – który kompozytor nazwał w nutach „The Wolf”. Już to powinno nasuwać przypuszczenie co do zamysłu, tekstu.
Obawiam się, że trudno by było opowiedzieć, przekazać ten utwór słownie, prozą – bo wtedy wszystko tonie w banale, staje się jakieś niezręczne.

Piszę jednak o tej piosence w kontekście „starych, dobrych czasów” nie tylko w aspekcie jakiejś nostalgii za czasami młodości. Zresztą ja nie pamiętam jej przecież z mojego dzieciństwa. Z mojego punktu widzenia, to piosenka poprzedniego pokolenia, pokolenia lat trzydziestych i na dodatek zupełnie innej kultury, kultury amerykańskiej nie skażonej bezpośrednio wojną, która wręcz zatruła całe dzieciństwo i młodość mojego, europejskiego pokolenia powojennego. Nostalgia za młodością, to tylko jeden, jakby bardziej prozaiczny aspekt tego zjawiska. Kojarzymy sobie jakiś utwór po prostu z sobą w tamtym czasie, z zapamiętanymi okolicznościami, zdarzeniami… zdając sobie sprawę że są czymś utraconym.

Jest jednak i głębszy podtekst, pewnie nie dla wszystkich dostępny. To jakieś niesamowite ciepło bijące od tej piosenki. Niesamowita dobroć, tolerancja, kultura… trudno znaleźć dobre określenia… jakieś takie ogromne człowieczeństwo, swoboda, życzliwość, a może po prostu nieosiągalna dla nas, wychowanych w "komunie" - normalność. Wolność.
Sytuacja jest przecież dość jednoznacznie erotyczna; z łatwością możemy wyobrazić sobie tę scenę, wyobrazić sobie wszelkie sprzeczne myśli targające Myszką a także - co też tam „kombinuje sobie" Wilk, mało tego: z łatwością możemy wyobrazić sobie nawet i to, że Myszka jednak rezygnuje z wyjścia na takie zimno, szczególnie pod wpływem kolejnej „może jeszcze połóweczki” drinka… albo, że tak będą się przekomarzali aż do rana, aż się okaże, że ten „brat czekający pod drzwiami” to był blef, albo to że jednak pójdzie do domu „bo tak trzeba” tym razem - mimo że Wilk już jest na etapie "straszenia" jej natychmiastowym zamarznięciem, pewnym zapaleniem płuc i śmiercią w przypadku dalszego jej upierania się za powrotem do domu - wróci do domu pozostawiając jednak tutaj zakotwiczoną na przyszłość nić swoich własnych pragnień, jak obietnicę... Wszystko jest tu cudowne, sytuacja, sposób użycia głosu, niemalże aktorski tak dobrze dobrany do sytuacji (wokal), delikatny akompaniament w stylu "New Orlean"...
Więc o to właśnie chodzi; o to ciepło, kulturę, dobroć – którego dziś tak bardzo brak. Dziś wszystko się zbanalizowało, stało się trywialne, dosłowne, wulgarne, prostackie. Nie tylko piosenka, ale i sztuki teatralne, film... Powstała moda na szokowanie czym się da, epatowanie dosłownością, przesadą, wyuzdaniem – i im więcej tego, tym lepiej... zdaniem autorów oczywiście, bo publika już się nudzi. Już się nie da zaszokować, choćby autorzy zgromadzili w jednym miejscu wszystkich zboczeńców, zwyrodnialców, prostytutki, całą ludzką nędzę moralną w jej skrajnych objawach, bluzgającą jak przysłowiowy zjazd pijanych szewców... to po prostu nudne, jak ciepłe flaki z olejem lub piąta symfonia Mahlera na trzeźwo...
Żadna dupa już nie będzie przecież bardziej goła niż całkiem, "bycie świnią" także nie da się zrealizować w więcej niż stu procentach... Nie da się świnią być bardziej niż "kompletną"...

Ta właśnie ucieczka od tego wszystkiego - do normalności psychicznej i moralnej, do dawnych dobrych i bezpiecznych czasów - to także może być znak tych „nienaszych" czasów, nie tylko potrzeba wspomnienia czy sentyment do "siebie" w młodości.

***

Człowiek ulega pewnym typowym dość przemianom w czasie, z wiekiem staje się oschły, uważa że pewnych rzeczy już mu nie wypada mówić czy robić, albo nie chce, bo wydają mu się już zbyt naiwne, banalne, ale... jednak ciągle powraca do czasów gdy to było dla niego oczywiste, prawdziwe i najważniejsze. Powraca do tego żaru, uczuciowości, nie do młodości jako takiej - oto właśnie tęsknota do "starych, dobrych czasów". Ale ta żarliwość, uczuciowość, szczerość - nie jest związana z wiekiem. Życzę każdemu umiejętności przenoszenia się bez zastrzeżeń czy skrępowania do swojego dobrego świata, choćby na chwilę wytchnienia, przy okazji słuchania jakichś płyt właśnie, oglądania starych albumów, powrotu do siebie......

Na szczęście także - dzięki Bogu - człowiek nie jest nieśmiertelny...