Odejdę.
Wybacz, że tak...
Wezmę tylko szalik
Bo będzie coraz zimniej.
Pójdę tam, gdzie obłoki kryją się przed zachodem
Skazane na przegraną.
Rozżarzone pożarem purpurowego blasku
Tam szukają ratunku
Lecz coraz ciemniej... ciemniej...
Płonąca linia przygasa, stygnie, szarzeje
Coraz szybciej, gwałtowniej
I nie ma tam już miejsca
Na odwrót lub kompromis.
Już.
Nadciągają.
Ponure, ciemne chmury, skłębione i groźne
Zwabione klęską światła.
Przyzywają mnie.
Lecz czemu tak wcześnie za wcześnie
Ostatnie promienie
Nie dają już ciepła, ni nadziei.
Mrok zapada
I coraz zimniej... zimniej...
Odejdę tak bardzo samotny
Lecz z daleka ominę ludzi
Dlaczego tak...!
Paweł Antoni Baranowski 2005