MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

sobota, 1 października 2016

Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie...

Przyjaźń...; 
Sądzę, że określenia tego typu zjawisk nie biorą się „z niczego” ani nie są tylko „zwyczajowe”. Zazwyczaj są niejako wręcz zakotwiczone w rzeczywistym sensie pojęcia. W tym przypadku najwyraźniej chodzi o coś „przy jaźni”, albo nawet konkretnie - co bardziej prawdopodobne - „jaźń przy jaźni”. Świadczyłoby to o wielkim znaczeniu tego pojęcia, gdyż jaźń to pojęcie dotyczące podstaw egzystencji, bardzo pojemne i częściowo tylko empiryczne.

Jak podaje „Wikipedia”:
„Jaźń obejmuje sobą całe istnienie psychiczne człowieka i tym samym jest z definicji czymś dużo bardziej obszernym od świadomej osobowości związanej z "ego". Zawiera bowiem obok niej również cień jednostki oraz nieświadomy aspekt kolektywny. Jest to jednak jakiś szczególny rodzaj zawierania, bo jak czytamy we fragmencie pracy Jolande Jacobi: "Jaźń stanowi centrum systemu psychicznego, obejmuje go i przenika siłą swego promieniowania, to nasz prawdziwy "punkt środkowy", [który] jest ośrodkiem napięcia między dwoma światami i ich siłami", tymi światami jest świat wewnętrzny i zewnętrzny, które zresztą w sensie ostatecznym i tak ona sama powołuje".
To pojęcie w dużym stopniu filozoficzne, będące niegdyś w centrum zainteresowana takich badaczy jak Arystoteles czy Jung.
Przyjmijmy, że przyjaźń to „bliskość jaźni”, czyli jakaś szczególna łączność dwóch osób, jakieś „wielokanałowe” porozumienie czy zrozumienie, „wspólność” - na poziomie emocjonalnym, uczuciowym, duchowym i praktycznym (życiowym). Oczywiście - dotyczyłoby to definicji pojęcia, czyli sytuacji w praktyce życia raczej idealnej. W rzeczywistości przyjaźń bywa dużo bardziej przyziemna, bo jest rozumiana głównie jako antonim nieprzyjaźni, bardziej na zasadzie podziału na „swój” i „obcy”, w rozumieniu „bezpieczny” lub „niebezpieczny”. Często też w praktyce przyjaźń bywa ograniczona do sympatii, do umiejętności porozumienia się "tak w ogóle", jest potrzebna człowiekowi do kształtowania własnej pozytywnej samooceny; jeśli mam przyjaciół, jeśli mnie lubią i akceptują – to oznacza dla mnie, że widocznie nie jestem taki zły, głupi, egoistyczny – jak sam to czasami podejrzewam. Nie zapominajmy iż funkcjonuje w obiegu znane przysłowie: „Pokaż mi swoich przyjaciół a powiem ci – kim jesteś”. Chcemy być „kimś” często dość konkretnym, więc i chcemy mieć jakichś przyjaciół, odpowiednio do swoich wyobrażeń i swojej osobowości. Przeważnie jednak jest to w praktyce określenie "na wyrost".



Stare i funkcjonujące powszechnie przysłowie mówi, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
Nie jest trudno o ludzi ogłaszających się naszymi przyjaciółmi – gdy jesteśmy „na fali” czy jako kto woli - „na wozie” i można coś na tym skorzystać - dla siebie. Można na przykład poczuć się lepszym, dowartościować się, skorzystać z czyjegoś towarzystwa gdy tego wymaga obyczaj, uzyskać poradę w jakichś problemach, czy choćby - mieć zaufanego słuchacza, przed którym można przynajmniej nazwać swoje problemy, pozbywając się frustracji a zyskując jasność myślenia i obiektywizm. Człowiek w sposób naturalny potrzebuje drugiego człowieka, jego obecności i jest to cecha bardzo chyba atawistyczna, ale całkowicie zrozumiała, biorąc pod uwagę historię pojawienia się i rozwoju człowieka na Ziemi.


Przyjaciel „prawdziwy” - to właśnie przyjaciel zyskany lub sprawdzony przez naszą „biedę”, czyli przez jakieś trudne, czasem nawet dramatyczne okoliczności nas dotyczące, w których - on właśnie pozostał z nami, zamiast odsunąć się od nas dla ratowania własnego komfortu lub bezpieczeństwa. Nasza „bieda”, czyli czas w którym znajdziemy się „na dnie”, czy jak kto woli - „pod wozem” - jest niejako testem dla naszych przyjaciół, czynnikiem ich weryfikującym. Jest tak, gdyż pozostanie przy drugim człowieku w jego trudnych chwilach – ma najczęściej jakiś swój koszt, swoją czasem dość wysoką cenę - którą trzeba zapłacić w imię przyjaźni. Kto jest gotów go ponieść, dać coś „z ciebie”, poświęcić swój czas, narazić swój spokój i równowagę, odłożyć jakieś własne plany, zrezygnować tymczasowo z czegoś - na rzecz "bycia przy potrzebującym przyjacielu", choćby tylko towarzyszenia mu, choćby tylko wysłuchania go – przyjmując na siebie część jego ciężaru, jego problemu – ten zasługuje na miano „prawdziwego przyjaciela” a przez to na naszą miłość i szacunek.

Oczywiście brak podobnej gotowości – weryfikuje przyjaźń negatywnie.

Załóżmy, że jestem gotów dostosowywać swoje plany na każdy dzień do zapotrzebowania zaprzyjaźnionej osoby na moje towarzystwo, gdy oboje mamy podobny problem który nas zbliża. Jestem gotów - choć czasami z wielką chwilową przykrością - znosić i natychmiast wybaczać stawiane mi przez nią oczekiwania, najczęściej ograniczenia, jej zły nastrój, „burmuszenie się” - bo wiem, że to tylko reakcja na jakieś wydarzenia lub doświadczenia. Jestem gotów wybaczać wszelkie niefortunne wypowiedzi, dotykające mnie określenia, nietrafne zarzuty sprawiające chwilową przykrość, ale natychmiast zapominane w imię przyszłości przyjaźni. Jestem gotów poświęcić wiele czasu na przypomnienie sobie jakichś od dawna nie używanych umiejętności i wiedzy gdy jest to potrzebne dla służenia osobie zaprzyjaźnionej, spełnienia jakiegoś jej marzenia, planu lub zamiaru – mimo że to nie było moje marzenie, plan ani zamiar; mimo że to nieodwracalnie pochłonie część mojego, danego mi w nieznanej, ale z pewnością ograniczonej i zamkniętej ilości – czasu. Czy to przyjaźń? To bardziej "otwarcie na przyjaźń" która w rzeczywistości jest czymś ograniczona. 

Przyjaźń objawia się w pełni i w tym, że jesteśmy jakby "otwarci" na kogoś innego; jest on dla nas "kimś" czyli nie jest "nikim". Nie tylko dostrzegamy jego trudności bo to wynika z poziomu znajomości nie związanego z przyjaźnią, ale zgodnie z naszym pozytywnym stosunkiem do osoby przyjaciela jesteśmy gotowi w sposób naturalny pomóc mu w jego trudnościach życia codziennego, dla przykładu - zwrócić uwagę na jego niedbały czy "przypadkowy" sposób ubierania się, zaproponować mu odmianę mając na względzie jego dobro, podpowiedzieć mu coś konstruktywnego w sprawie organizacji życia codziennego gdy to może jemu pomóc np. wykorzystać czas... po prostu pozytywna choć pełna szacunku dla indywidualności relacja z inną osobą opiera się na tym, że nie jest to osoba nam całkowicie obojętna, a jeśli jest - o przyjaźni nie ma mowy...
 
Gdy pojawia się ze strony zaprzyjaźnionej osoby płci odmiennej niespodziewany zarzut „seksizmu”, wręcz jakiegoś braku opanowania reakcji czy popędów seksualnych, "obleśnego" czy nieobyczajnego zachowania, braku kultury (zarzut niespodziewany bo absolutnie bezpodstawny)– jest to już trudniejsze do wybaczenia i zapomnienia, bo to nieznośnie dotyka samej istoty „męskości” a nawet istoty i podstaw kultury osobistej - wyrażającej się w rozumieniu „prawdziwego” mężczyzny - w opanowaniu, w „panowaniu nad sobą”. To dużo więcej niż zarzut „braku kultury” tak w ogóle. Może tu także istnieć kwestia niezrozumianej odmienności nastawienia, gdyż uczucia w sposób naturalny w jakiejś mierze towarzyszą przyjaźni, w tym także i te z dziedziny uczuciowości erotyki. Towarzyszą lub nie, w każdym razie – mogą towarzyszyć, w czym trudno by się było dopatrywać czegoś niezwykłego, nienaturalnego i dziwnego, obcego człowiekowi. Ostatecznie przecież seksualność oraz potrzeba związku uczuciowego także jest naturalna, atawistyczna, niezwykle silna u człowieka jako gatunku i to ona warunkowała tak szybki jak na skalę czasową istnienia Ziemi jako planety – rozwój. Bo przyjaźń, pomijając wyżej opisane funkcje, także jest niewątpliwie rodzajem związku uczuciowego; być może nawet bardziej niż miłość, choć miłość ma najczęściej zdecydowanie więcej zwyczajowo wspólnego z seksualnością człowieka.
Mówi się wręcz, że przyjaźń jest ponad miłością, jest jej najwyższym wyrazem właśnie przez wspomniany na wstępie „związek jaźni” dwóch odrębnych osób, którego w miłości być nie musi i najczęściej niestety nie ma. Przyjaźń jest traktowana jak najwyższe stadium pozytywnie rozwijającej się miłości.

Powracając do wspomnianego bardzo trafnego w swej życiowej mądrości przysłowia, prawdziwego przyjaciela rzeczywiście poznaje się w biedzie. Rodzajem „biedy” są niewątpliwie przeżycia towarzyszące śmierci najbliższych, na przykład matki. Asystowanie matce w jej „procesie umierania”, który trwa często kilkadziesiąt godzin i jest przecież nieunikniony – jest niewątpliwie skrajnym doświadczeniem, jest ludzkim obowiązkiem opartym na miłości ale przez to wcale nie łatwym. Dorosły człowiek zdaje sobie już wówczas najczęściej sprawę z nieuchronności śmierci, ale i tak wzbudza to skrajne emocje, porusza do głębi, wybija z równowagi, zasmuca, całkowicie zmienia sposób widzenia otaczającej rzeczywistości, perspektywę jej postrzegania w zależności od stopnia rozwoju duchowego, religijnego. Słowem to ogromne przeżycie, szok, ”bieda” nawiązując do wspomnianego przysłowia; bieda po której przejściu, w powrocie do codzienności ogromną rolę może spełnić obecność kogoś bliskiego, przyjaciela, choćby tylko jako towarzystwa, jako słuchacza – który choćby tylko wysłucha, lub powie kilka słów pocieszenia, będzie świadkiem emocjonalnej reakcji na takie skrajne przeżycie, pomoże przez nie przejść, pogodzić się z nim i powrócić do życia, do zajęć, obowiązków. Oczywiście – to owego przyjaciela także bardzo obciąża, bo pomoc oznacza tu chwilowe przyjęcie na siebie części cudzego „ciężaru”, który trudno unieść samemu.

Takie wspólne przeżycie - zapewne pogłębia samą przyjaźń, bo pogłębia "związek jaźni".
Reakcja odrzucenia ze strony kogoś uważanego za przyjaciela, jego brak zgody na przyjęcie części ciężaru czy choćby na pełnienie roli słuchacza, pocieszyciela – także weryfikuje domniemaną przyjaźń negatywnie. Odtrącenie kogoś „w biedzie” na zasadzie - „... będzie mnie tu teraz „zatruwał” swoimi problemami i swoim bólem, smutkiem, żalem, wątpliwościami” – wydaje się bardzo egoistyczne, ale przede wszystkim - zaprzecza istnieniu rzeczywistej przyjaźni, dowodząc iż była ona jedynie pozorna, domniemana, fikcyjna, być może nieco interesowna. 
W ten sposób właśnie w pełni potwierdza się prawdziwość wspomnianego, starego i mądrego przysłowia. Jedynym ale możliwym przecież wyjaśnieniem ratującym tę sytuację mogłoby być, gdyby nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności przyjaciel na którego liczymy w tym czasie sam był w podobnych lub jeszcze większych tarapatach psychicznych i autentycznie nie był zdolny unieść choć cząstki naszego "ciężaru". To jednak byłoby do wyjaśnienia w formie słownej i byłoby zapewne uznane za zrozumiałe a może nawet spowodowało wzajemną pomoc w formie natychmiastowego odwrócenia ról pomiędzy przyjaciółmi. Przecież podobieństwo odczuć, stanów psychicznych, problemów - zbliża a nie oddala. Bezwzględne odtrącenie – jest skrajnym egoizmem obnażającym fikcyjność dotychczasowej „przyjaźni”.

Nie pozostaje nic innego, jak pogodzić się z tym, choć jest to bardzo trudne. Szczególnie, gdy zachowanie naszego "przyjaciela" jest dla nas niezrozumiałe, gdy prawdopodobnie nigdy nie poznamy jego powodów o ile one w ogóle istnieją. Prawda, także o rzeczywistej wartości przyjaźni - jednak jest zawsze lepsza niż fałsz czy złudzenie, wiedza - lepsza niż wyobrażenia oparte na marzeniu, potrzebie czy projekcji własnego uczucia. Dziękujmy więc za tę "biedę" która przeciera nam oczy i ukazuje prawdę o ludziach których uważaliśmy niesłusznie za przyjaciół a którzy w rzeczywistości prawdopodobnie jedynie żerowali na tym naszym emocjonalnym złudzeniu...