Poczułem się jak podróżny
spóźniony nie ze swej winy,
co – na perony wbiegając –
zobaczył w dali światełko
ruszającego pociągu…
spóźniony nie ze swej winy,
co – na perony wbiegając –
zobaczył w dali światełko
ruszającego pociągu…
Gdyby mi się nie spieszyło,
gdyby pociągu nie było –
z łatwością bym się pogodził,
że takim losu zrządzeniem
znowu czas stracę samotnie…
gdyby pociągu nie było –
z łatwością bym się pogodził,
że takim losu zrządzeniem
znowu czas stracę samotnie…
Lecz przecież był tu! widziałem!
właściwie – już prawie wsiadałem!
chwilę się tylko spóźniłem,
teraz w rozpaczy się miotam;
może dogonię…? zatrzymam…!
właściwie – już prawie wsiadałem!
chwilę się tylko spóźniłem,
teraz w rozpaczy się miotam;
może dogonię…? zatrzymam…!
Niestety: już nie dogonisz,
bo czas – jak pociąg – bezwzględny
nigdy nie zwleka ni chwili,
nie ułaskawia spóźnionych,
by dowieźć tych – co zdążyli.
bo czas – jak pociąg – bezwzględny
nigdy nie zwleka ni chwili,
nie ułaskawia spóźnionych,
by dowieźć tych – co zdążyli.
Paweł Antoni Baranowski – 2007