MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

niedziela, 3 listopada 2013

Barbarzyński kult Maryjny.

Barbarzyński w tym znaczeniu, w jakim judaizm traktuje nie-Żydów. Barbarzyński czyli w pewnym sensie – bałwochwalczy. Wyjaśnia to scena ewangeliczna spotkania Jezusa przez Samarytankę przy studni Jakuba, w pobliżu miasta Sychar, gdy Jezus w rozmowie z nią stwierdził jednoznacznie, że „zbawienie pochodzi od Żydów”.

Cyt.: (…) Kobieta powiedziała: Panie, widzę, że jesteś prorokiem. Nasi ojcowie na tej górze oddawali cześć [Bogu]; wy zaś mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie Bogu należy oddawać cześć. Jezus na to: Kobieto, wierz mi, że nadchodzi godzina, gdy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie oddawali Ojcu czci. Wy czcicie to, czego nie znacie, my czcimy to, co znamy, bo zbawienie jest od Żydów. Lecz nadchodzi godzina i teraz [już] jest, gdy prawdziwi czciciele będą oddawali Ojcu cześć w duchu i w prawdzie; Ojciec bowiem takich [właśnie] czcicieli sobie szuka. Bóg jest duchem, a ci, którzy Go czczą, winni to czynić w duchu i w prawdzie. (…)”

Jeśli wiec tak, to trzeba tu zauważyć kilka ważnych przesłanek: nie ma mowy o czczeniu „na sposób boski” kogokolwiek innego, niż jedyny Bóg.
Cześć ta z założenia nie ma mieć charakteru fizycznego, zewnętrznego, obrządkowego, społecznego, publicznego – a wręcz odwrotnie; ma się objawiać w osobistej, wewnętrznej relacji indywidualnej jednostki z Bogiem. Relacji sługi z Panem i Nauczycielem opartej na szacunku, miłości i rozeznaniu własnej pozycji (roli). Przede wszystkim – nie na bojaźni a na miłości, bo w niej zawiera się wszystko inne. Cóż tu może być więcej ponad przykład samego Jezusa, który sam postępował dokładnie według swoich pouczeń czy rad dawanych uczniom; w tym przypadku nawet gdy brał ze sobą kilku wybranych uczniów by się modlić do Ojca, zostawiał ich kilka kroków za sobą po czym sam modlił się, zwracając się bezpośrednio i osobiście do Boga, nazywając Go słusznie Ojcem. Chodzi tu wyraźnie o relację osobistą, uczuciową, niepotrzebującą wizerunków, posągów, rzeźb, znaków ani nawet miejsc uznawanych przez tradycję za te „właściwe” dla kontaktów z Bogiem; mimo iż Jezus uznał Jeruzalem za miejsce najbardziej właściwe, jednocześnie mówi o sposobie kontaktu indywidualnego niezależnego od miejsca ani żadnych innych okoliczności zewnętrznych. „W duchu i w prawdzie” to znaczy poprzez bezpośredni kontakt „poza-fizyczny”, emocjonalny i umysłowy (jak choćby ten opisany przez ewangelistę Jana jako „zachwycenie” a zwłaszcza – opisany przez Saula (Szawła) z Tarsu w Cylicji – jako okoliczności „powołania go na Apostoła” – na drodze do Damaszku wreszcie jako prawdziwa modlitwa. Natomiast „w prawdzie” to znaczy – z wystrzeganiem się wszelkiego fałszu, zakłamania, dwulicowości oraz z wiernością nauce przekazanej przez Jezusa jako „fizyczne medium” – poprzez które działał przecież sam Bóg.

Dlatego można stwierdzić, iż każda próba czynienia sobie pośrednika w kontaktach z Bogiem – z jakiegokolwiek przedmiotu, wizerunku, miejsca itp. – w Biblii uznana byłaby za „barbarzyńską” czyli bałwochwalczą na wzór wiary ludów nie znających pism proroków „Narodu Wybranego”, prawa Mojżeszowego itp. Sam Jezus tę zasadę rozszerzył nawet na… Jeruzalem, co już musiało być dość szokujące dla znawców wielowiekowej tradycji dotyczącej zapowiedzi, przygotowania i oczekiwania na przybycie Mesjasza oraz zasadniczej w tym roli Jeruzalem.

Maria (Miriam) była córką bardzo zamożnej rodziny z Jerozolimy i Nazaretu, zabiegającej o jej małżeństwo ze starszym od niej bezpośrednim potomkiem Króla Dawida – Józefem. Małżeństwa wówczas były aranżowane przez rodziny, jednak bez ostatecznego przymusu. Ewangelia opisuje, że już po oficjalnych zaręczynach lecz jeszcze przed wspólnym zamieszkaniem małżonków, do Marii przybył Boży Wysłannik, zapowiadając dotyczący jej Boży plan, by miała będąc dziewicą w cudowny sposób z woli Bożej i „mocą Bożą” począć i narodzić pierwszego syna i nazwać go Jezusem; syna który był od dawna zapowiedzianym i oczekiwanym Mesjaszem, z powodu cudownego poczęcia nazwanym Synem Bożym. Jezus był w ten sposób jednocześnie i prawdziwym człowiekiem, istotą która uzyskała ciało „fizyczne” poprzez naturalne ukształtowanie i rozwój w łonie matki oraz narodzenie się „siłami natury”, ale był też jednocześnie jakby „fizycznym ciałem” samego Najwyższego; Boga, poprzez które – jak wyjaśniał sam Jezus – „Ojciec który jest we mnie wykonuje dzieła swoje”.

Trzeba przyznać, że sytuacja gdy narzeczona, panna młoda jeszcze przed zamieszkaniem z mężem nagle i niespodziewanie okazuje się być w ciąży – musiała być bardzo trudna i wręcz niebezpieczna dla ówczesnej kobiety; zasługą Marii jest więc to, że pomimo świadomości owego zagrożenia bez zastrzeżeń uwierzyła w usłyszaną zapowiedź i przyjęła przygotowaną dla niej rolę matki Jezusa – Syna Bożego, ufając iż to co przygotował dla niej Bóg nie może mieć złych konsekwencji ani dla niej, ani dla nikogo innego. Zaręczyny były wówczas sytuacją bardzo poważną, mającą konsekwencje takie jak małżeństwo; niewierność zaręczonych kobiet karana była śmiercią a zerwanie zaręczyn możliwe było jedynie przez rozwód, który wymagał listu rozwodowego no i przede wszystkim – ujawnienia powodu.
Określenie „Matka Boża” czy dawne: „Bogurodzica” – jest więc tyleż prawdziwe co logicznie ryzykowne; należy je po prostu właściwie rozumieć.

Bóg jest uznawany za duchową (poza-fizyczną, niematerialną) istotę wiecznie istniejącą, nie mającą początku ani końca, stwarzającą i utrzymującą wszystko co istnieje zarówno duchowo jak i fizycznie, nie może więc mieć matki ani tym bardziej ojca w sensie potocznym. Z drugiej jednak strony – gdy Bóg postanowił utworzyć ciało fizyczne by „słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami”, by Jego posłaniec, Chrystus mógł zwrócić się do ludzi jako jeden z nich, wychowany pośród nich, poznać cierpienia i rozterki ludzkie, wypełnić misję Chrystusa – Odkupiciela, dokonać ofiary z siebie samego jako drastycznego, nieprzemijającego i ostatecznego znaku nie dającego się nigdy zlekceważyć, zapomnieć ani pominąć, ofiary za „odkupienie” ludzi którzy zaprzedali się złu personifikowanemu przez Szatana – musiał się w tym celu w „ludzki” sposób narodzić a więc musiał posiadać matkę, przeżyć narodziny, niemowlęctwo i dzieciństwo itd. Jest to przedmiotem opisu w Ewangelii, czyli „Radosnej Nowinie o Przyjściu Pana”. Jednocześnie jednak – czego się zazwyczaj nie zauważa, Jezus był prawdziwym synem Marii, jej dzieckiem; noworodkiem, potem niemowlęciem, jeszcze później – oseskiem, rozkosznym maluchem, młodzikiem w którym pojawiały się objawy samodzielności i świadomość misji, ale który potrafił też wypełnić do końca swoją rolę dziecka Marii… itd. – dając jej tę całą możliwą i dostępną kobiecie – matce radość płynącą z macierzyństwa. Bycie matką Jezusa – to przecież w oczach ludzi niewyobrażalny zaszczyt i wyróżnienie, niezaprzeczalny dowód na nieskazitelność i wysoką ocenę w oczach Pana a to z kolei – uzasadnia należny Marii szacunek, podziw i miłość dla niej ze strony innych ludzi, bynajmniej nie tylko kobiet.
Jezus nie jest jednak w pełni tożsamy jedynie z Bogiem, ani też odwrotnie; Bóg nie jest ograniczony jedynie ciałem i osobą Jezusa, stad pojęcie „Matka Boża” nie jest pojęciem możliwym do bezpośredniego rozumienia wprost; trzeba je rozumieć odpowiednio do wspomnianych okoliczności. Mówi ono o Matce Jezusa, poprzez którego bezpośrednio działał Bóg a nie o matce Boga, Najwyższego, Ojca – zwanego przez Żydów Adonai, czyli JHWH.
Zasługą Marii było wiec przyjęcie misji bycia matką dla dzieciątka cudownie samą wolą Bożą poczętego, Syna Bożego istniejącego w formie duchowej „od założenia Świata”; jej wiara bez zastrzeżeń, postawa służenia i podporządkowania, zawierzenia bez reszty. Wielu ludzi wierzących i dziś przyjmuje taką właśnie postawę, podporządkowania się Jezusowi, który stał się dla nas „bramą” („Nikt nie przychodzi do Ojca – jak tylko przeze mnie”) i przez to – widzenia we wszystkim co ich spotyka – czegoś dobrego, potrzebnego, mającego istotne znaczenie dla nich jak i dla innych.

Pojęcie „Matka Boża” nie oznacza więc bycia „boginią”, pozycji wyższej ani nawet na równi z Bogiem (ani w znaczeniu Ojca ani w znaczeniu Jezusa), a jeśli tak – to godna pochwały jest jedynie jej właściwa postawa służenia a nie ona sama jako osoba, człowiek. Postawa Marii godna jest najwyższego szacunku, ale nie oznacza to uzasadnienia czci boskiej dla niej – bo to już zdaje się jedynie ludzkim wymysłem. Jezus zresztą tłumaczył uczniom, że tylko ten kto wyszedł od Boga – może do Boga powrócić i kimś takim jest jedynie on; Jezus który jest Chrystusem (Mesjaszem). Mówił im: wyszedłem od Boga i przybyłem do was, ale teraz odejdę od was i powrócę do Boga; szukać mnie będziecie, lecz gdzie ja idę, wy teraz pójść nie możecie. Nauczał też uczniów: kto z was chce być największym, niech będzie sługą.
Nie ma też żadnego uzasadnienia na czynienie z Marii jakiejś władczyni, „Królowej nieba i ziemi”, Królowej (np. Polski czy jakiegokolwiek innego państwa lub narodu). Nie ma żadnego uzasadnienia czynienie z Marii rzekomo koniecznej pośredniczki pomiędzy człowiekiem a Bogiem, a tym bardziej pomiędzy człowiekiem a Jezusem, bo takie pośrednictwo jak tłumaczył to Jezus – jest całkowicie zbędne, poza tym w pewnym sensie w planie Bożym jest, by wyłącznie Jezus jako Chrystus pełnił podobną rolę („… Wszystko mi oddał w ręce Ojciec mój…”). Stwierdzenia te dotyczą wręcz nie tylko Marii ale i Jezusa czy nawet samego Boga – czynienie z nich sobie „królów” jest po prostu wielkim bluźnierstwem. Traktowanie Marii uważanej za matkę Boga – za pośredniczkę poprzez której wstawiennictwo u Syna łatwiej człowiekowi będzie uzyskać przebaczenie lub nagrodę z uwagi na wieź łączącą Syna z jego matką – jest niczym więcej jak podłym wyrachowaniem, kalkulacją, cyniczną interesownością czy naiwnym „cwaniactwem” tak podle „zapobiegliwego” człowieczka z „plemienia żmijowego”.

Ewangelia sporadycznie wspomina o Marii i czyni to w taki sposób, który dowodzi iż Jezus nie potwierdzał innej roli swojej matki – Marii niż bycie sługą Boga i wypełnianie jego woli”.

To scena z Ewangelii Jana 8, 19-21: „ Zjawiła się u Niego Matka wraz z Jego braćmi, ale z powodu tłumu nie mogli się z Nim spotkać. Powiadomiono Go zatem: Twoja Matka oraz Twoi bracia stoją na zewnątrz i chcą się z Tobą widzieć. Wtedy im odpowiedział: Moją Matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają Słowa Bożego i wypełniają je.”

Określa to pozycję Marii, jako tej której zasługą jest posłuszeństwo; nie koligacje rodzinne a stosunek do woli Boga jest wykładnikiem relacji z Jezusem. Nic w Ewangelii nie wskazuje na to, żeby Jezus przypisywał Matce, którą nazywał po prostu „niewiastą” jakieś większe znaczenie niż innym ludziom posłusznym słowu Bożemu i wypełniającym je.

Boski kult Marii jest wymysłem dość współczesnym, choć pierwsze jego ślady pojawiły się już ok. 400 lat po ukrzyżowaniu Jezusa – w Efezie (gdzie Maria przebywała powierzona przez Jezusa pod opiekę „synowską” swojemu szczególnie umiłowanemu uczniowi – Janowi, który wyjechał tam w celach misyjnych), natomiast kościelny dogmat powstał ostatecznie w XX wieku, ogłoszony przez Papieża Pawła VI (w 1950 roku). Jest on wymysłem ludzi, jednoznacznie sprzecznym z Ewangelią – jak wiele innych wymysłów ludzkich dotyczących wiary.
Swoją skrajną bałwochwalczą formę uzyskał jak się wydaje szczególnie w krajach Ameryki Południowej. Sądzę, że wyraża się w nim po prostu ludzkie niedowiarstwo, przemożna potrzeba posiadania widocznego i fizycznego „przedmiotu” kultu, przedmiotu w sensie materialnym; posągu, obrazu, figury. Wartość i znaczenie tym przedmiotom nadaje także często nawet nie sama osoba tam uwidoczniona a jakieś dodatkowe okoliczności, związane najczęściej z „cudami” dotyczącymi obrazów, tak zwanych „objawień”, wpływu przypisywanego przez ludzi tym obrazom i figurom – na ich zdrowie, sprawy państwa, wyniki bitew czy wojen itp. słowem – z bałwochwalstwem w pełnym znaczeniu tego słowa.
Można to oceniać z różnych punktów widzenia: w sensie wiary i przykładu jaki dał nam Jezus – jest to skrajne wypaczenie, odstępstwo, błąd moralny (grzech). Z punktu widzenia społecznej roli wiary religijnej – można z kolei powiedzieć: jeśli ktoś powstrzyma się od czynów haniebnych, społecznie szkodliwych, jak kradzież, zabójstwo czy rozwiązłość – dzięki wierze w „Najświętszą Panienkę”, choćby i miała owa wiara być napędzana czy podtrzymywana „kultem przedmiotów”, „cudownych” figur i obrazów – to cóż w tym złego: liczy się w tym przypadku dobry skutek społeczny a nie środki ten skutek zapewniające. Dobre jest – co daje dobry skutek.

Maria, matka Jezusa jest niewątpliwie osobą godną najwyższego szacunku, istotą mogącą być wzorem dla każdego człowieka – gdy uznana została za godną by nadać ciało ludzkie osobie przez Boga posłanej do ludzi, nazywanej przez to Synem Najwyższego. Była zapewne istotą czystą moralnie, najbardziej w rozumieniu moralnym wartościową, gdyż inaczej nie zostałaby do tej roli wybrana. Dzięki tym swoim walorom i postawie zapewne zasługuje na odpowiednią „odpłatę” od Pana, który stał się człowiekiem, nie przestając być jednak także i sobą, duchem. Nie jest ona jednak istotą boską i nie jest niezbędną pośredniczką dla ludzi, dlatego kult jej wizerunków, figur, obrazów itp. ma w istocie charakter bałwochwalczy, czyli jawnie sprzeciwiający się woli i nauce Pana i Nauczyciela – Jezusa, poprzez którego przecież Ojciec przemawiał i „wykonywał swoje dzieła”.

Najważniejszy wniosek: czy tego chcą czy nie chcą „wojujący katolicy” i „religijni patrioci” – ich agresywne preferowanie boskiego kultu maryjnego choćby i pod pozorem „kultu świętych”, łączenie tego z „patriotyzmem” – współdziała z wysiłkami wojujących ateistów zmierzającymi do ośmieszenia wiary, wyrugowania jej z życia społecznego a nawet i z indywidualnych przekonań i ludzkich sumień. Drastycznie wypacza ją. Po prostu – każda skrajność, przesada odnosi skutek odwrotny do zamierzonego. Trudno zaprzeczyć, że kult Maryjny mógł mieć jako „spoiwo” pewne znaczenie w zachowaniu kultury i odrębności polskiej w czasach rozbiorów, czasie walki o istnienie Polski w przeciągu wieków. Rozpatrując to jednak na płaszczyźnie wiary, jest on bardzo szkodliwy – jak i wszystko to, co wykracza poza rozumiany i przyjmowany w dobrej wierze tekst Ewangelii.



„Bozia” (Equador). Żródło: http://www.fsspx-sudamerica.org/fraternidad/galeriabuca10.php