MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

środa, 3 kwietnia 2013

Jezus a poczucie sprawiedliwości.

Poczucie sprawiedliwości to w omawianym tu aspekcie tendencja do formułowania i ewentualnie wypowiadanie ocen dotyczących danej sytuacji, zdarzenia, czyichś wypowiedzi, postaw i czynów. Jest ono niewątpliwie pochodną stopnia rozwoju osobistego, ale i czynników ogólniejszych; tradycji, religii, pisanego lub niepisanego obyczaju, mentalności ludzkiej – z tego co zostało wymienione – się wywodzącej. Czynniki te miały niezwykłe znaczenie dla Żydów słuchających nauki Jezusa i to uważam za absolutnie nieprzypadkowe w odniesieniu do tak zwanego biblijnego „narodu wybranego”.
Są jednak w nauczaniu Jezusa elementy ogólnie sprzeczne z intuicyjnym poczuciem ludzkiej sprawiedliwości czy wręcz moralności, przynajmniej tak się je odbiera spontanicznie, przy pierwszym zetknięciu się z takim tematem. Co ciekawe – Jezus znał, rozumiał i opisywał w swoich przypowieściach reakcje ludzkie powszechnie spotykane i dziś; widocznie są one – mimo że błędne – bardzo charakterystyczne, przynależne niejako człowiekowi z natury i powszechnie spotykane. Nauki Jezusa – powiązane z potrzebami czy standardami przyszłego Królestwa Bożego jako świata pozbawionego dzisiejszych wad – były wtedy, gdy je wygłaszał wędrując wraz z uczniami – dość ekstrawaganckie dla Żydów, niezwykle mocno tkwiących w tradycji, w przepisach prawa mojżeszowego, ale i dla tych przez niego wybranych na uczniów i to wybranych z pewnością nie losowo, nie przypadkowo – jeśli wiemy iż Jezus znał myśli ludzkie, wiedział co tkwi w człowieku i nie potrzebował o nikim ludzkiego świadectwa.
Otóż jest w Ewangelii niejeden fragment wzbudzający do dziś także i w nas – barbarzyńcach do których początkowo słowa Jezusa nie były kierowane – odruchowy sprzeciw a przynajmniej świadomość pewnej kolizji z tkwiącym w nas głęboko, ugruntowanym systemem wartości czy poczuciem elementarnej sprawiedliwości do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni.
Świadczy to o tym, jak bardzo musi się zmienić człowiek by umożliwić zaistnienie Królestwa Bożego, ukrytego wśród ludzi i w nich; jak wiele musi się nauczyć i jak wiele swoich przyzwyczajeń przełamać na drodze świadomego rozważania nauk Jezusa. Może i tu jest miejsce właśnie dla słynnej sceny postawienia dziecka za wzór uczniom Jezusa i jego związane z tym pouczenie, że by wejść do Królestwa Bożego – muszą się stać „jak dzieci”; może właśnie tak jak one pozbawieni skostniałych nawyków, przyzwyczajeń, przekonań opartych jedynie na tradycji, za to bardziej niż rozumem – „patrzących sercem”, z ufnością i wiarą przyjmujących dobro i umiejących intuicyjnie odróżnić dobro od zła, dlatego też bez zastrzeżeń lgnących do Jezusa – Boga i jego Posłańca.

Przykładem, który mnie ostatnio zastanowił, jest przypowieść o bogatym człowieku – gospodarzu mającym dwóch synów, występująca w tekście spisanym przez Łukasza oraz korespondująca także i z innym podobieństwem o zagubionej owcy – wspólnym po części dla Ewangelii Łukasza i wersji Mateuszowej.
Dla ilustracji tego o czym piszę – przypomnijmy więc ten ciekawy fragment Ewangelii:



[Jezus] Powiedział też: Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich powiedział ojcu: Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada. On podzielił więc między nich dorobek swego życia. A po niewielu dniach młodszy syn zabrał wszystko i odjechał w dalekie strony, i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozwiąźle. A gdy wydał wszystko, nastał w tym kraju wielki głód i jemu też zaczęło brakować. Poszedł więc i przylepił się do jednego z obywateli miast tego kraju, a [ten] wysłał go do swoich wiejskich majątków, aby pasł świnie. I pragnął nasycić się strąkami, które jadły świnie, lecz nikt mu [nawet tego] nie dawał. Wtedy przyszedł do siebie i powiedział: Ilu to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Wstanę i pójdę do mojego ojca i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw niebu oraz względem ciebie, nie jestem już godzien być nazwany twoim synem, uczyń mnie jednym z twoich najemników. Wstał więc i poszedł do swojego ojca. Gdy jeszcze był daleko, zobaczył go jego ojciec, zlitował się, wybiegł [mu naprzeciw], rzucił mu się na szyję, i ucałował go. Syn zaś powiedział do niego: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw niebu oraz względem ciebie, już nie jestem godzien być nazywany twoim synem. Ojciec zaś powiedział do swoich sług: Przynieście szybko najlepszą szatę i odziejcie go; dajcie też pierścień na jego rękę i sandały na nogi, przyprowadźcie też tuczne cielę, zabijcie je, zjedzmy i pocieszmy się, dlatego, że ten mój syn był martwy, lecz znów ożył, był zgubiony, lecz odnalazł się. I zaczęli się cieszyć.
Jego starszy syn był tymczasem w polu. Gdy wracał i zbliżył się do domu, usłyszał muzykę i tańce. Przywołał więc jednego ze służących chłopców i zaczął wypytywać, co to ma znaczyć. Ten zaś powiedział: Przybył twój brat i twój ojciec zabił tuczne cielę, ponieważ odzyskał go zdrowego. Rozgniewał się więc i nie chciał wejść. Wówczas jego ojciec wyszedł i zaczął go uspokajać. On jednak odpowiedział swemu ojcu: Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przestąpiłem twojego rozkazu, a nigdy nie dałeś mi [nawet] koźlątka, abym się zabawił z moimi przyjaciółmi. Gdy natomiast przyszedł ten twój syn, który z dziwkami przeżarł dorobek twego życia, zabiłeś mu tuczne cielę. Wtedy [ojciec] powiedział do niego: Dziecko, ty zawsze jesteś ze mną i wszystko moje jest twoje. Słusznie jednak było pobawić się i pocieszyć, dlatego że ten twój brat był martwy, a znów ożył, był zgubiony, a odnalazł się.
(Ewangelia Łukasza 15,11 – 32)

Jest w tym właśnie coś, co wzbudza nasz naturalny, instynktowny sprzeciw. Reagujemy dokładnie jak wspomniany przez Jezusa starszy z tych braci.
Uważamy postępowanie ich ojca za niesprawiedliwe a jego wytłumaczenie – za niewystarczające. W pierwszym odruchu reakcji większości ludzi mówi: to promocja zła a przynajmniej wyrachowania. Złego postępowania. Jak widać – może bardziej niż być dobrym, wiernym i obowiązkowym, opłaca się postępowanie samowolne i egoistyczne, nacechowane hedonizmem – pod warunkiem, iż w porę się z niego wycofamy, wyrażając rzeczywistą bądź udawaną skruchę. Myślimy jak starszy syn: ten młodszy sprzeniewierzył się obowiązkom syna wobec ojca, zażądał części majątku po czym opuścił ojca, opuścił dom, swoje synowskie obowiązki i przehulał otrzymane pieniądze w zabawie, rozpuście i folgowaniu swoim zachciankom. Kiedy stracił wszystko i zaznał głodu, zrozumiał swój błąd i postanowił powrócić jednak do ojca, spodziewając się po nim przynajmniej łaski, chcąc prosić o przyjęcie w charakterze sługi, by mógł zapracować na swoje utrzymanie, zadośćuczynić – pracując też właśnie dla tego, komu się sprzeniewierzył. Nie myślał o odczuciach ojca i brata, szukał dla siebie szansy na przeżycie i nadal myślał tylko o sobie i swoich potrzebach, wiedząc że pracownicy najemni ojca nie cierpią głodu tak jak on a jemu obcy pracodawca nawet paszy przeznaczonej dla świń nie chce udzielić. Postanowił powrócić, okazać skruchę i prosić ojca o przyjęcie do pracy, na służbę, jak jego najemnicy. Tak też uczynił a widząc radość i serdeczność ojca gotowego przyjąć go znów jak syna, o swojej służbie… natychmiast zapomniał, nie prosił już o nią gdy zorientował się że prawdopodobnie nie będzie to konieczne; ojciec przyjął go jak syna, ucałował, ubrał go i urządził wielką i radosną ucztę z powodu jego opamiętania i powrotu. Starszy syn, późnym wieczorem powracający ciężkiej pracy na polu, nie mógł się z tym pogodzić, widząc w tym rażącą niesprawiedliwość wobec siebie. On przecież pozostał przy ojcu, prowadząc pracowite i oszczędne życie, wykonując polecenia ojca z chęcią ale i pewnym poświęceniem a nigdy nie otrzymał za to żadnej nagrody, choćby szansy na dużo skromniejszy dzień odpoczynku i zabawy z przyjaciółmi.

Jezus nie podał żadnego zakończenia tej dykteryjki, nie wiemy więc, czy starszy brat da się przekonać, przełamie swoje oburzenie i poczucie niesprawiedliwości, wybaczy młodszemu bratu – jak ojciec. Jezus wspomina tu o serdecznym przyjęciu – bo syn, nawet wiarołomny, lekkomyślny czy wyrachowany – pozostaje synem; gdyby tak nie było ludzkość pewnie by już nie istniała. Najlepsze ubranie, sandały czy pierścień synowski dla dziecka powracającego ze wstydem, w łachmanach – należy potraktować jak prezent wynikający z ojcowskiej radości odzyskania kogoś kogo uznał za bezpowrotnie straconego, w pewnym sensie – umarłego.
Przypowieść ta czyli podobieństwo – jak zwykle ilustruje w fabularyzowanej formie zrozumiałej przez lud i możliwej do rozpoznania – istotę przybycia Jezusa by „odkupić to co zostało utracone”. Zebrać i dołączyć do stada rozproszone jagnięta.

Podobnie jak w tej przypowieści postępował przecież sam Jezus; rozmawiał, bywał w gościnie, jadł z ludźmi powszechnie uznawanymi za najgorszych, za grzeszników przekraczających dopuszczalne normy i drastycznie wykraczających poza prawo mojżeszowe. Tłumaczenia, że – jak lekarz – przyszedł do chorych by ich uleczyć a nie do zdrowych, których leczyć nie ma powodu – niewiele pomagały, bo nie mieściło się w powszechnym poczuciu sprawiedliwości, oczekujących że zaszczyt bycia w towarzystwie proroka, cudotwórcy i nauczyciela, czyniącego cuda nigdy wcześniej nie widziane, zaszczyt rozmawiania z nim i słuchania go – przypadał tym, których uznawano za najgorszych. A oczekiwali tego ci, co się sami mieli za najlepszych, najmądrzejszych, najbardziej prawowiernych.
Drastyczną formę to niezrozumienie przyjęło podczas wizyty Jezusa w Nazarecie w którym się wychował i w którym chciano go zepchnąć w przepaść.

Przed takimi zarzutami bronił się Jezus inną przypowieścią – podobieństwem o zagubionej owcy. Często porównywał swoją misję do pracy dobrego pasterza, posłanego by odszukać owce zagubione, uratować te które się da uratować a które się rozproszyły, odeszły od stada i same naraziły w ten sposób na niebezpieczeństwo. Podobieństwo przekazu, spójność sposobu myślenia jest tu uderzająca.
Przypomnijmy tu więc także i ten fragment Ewangelii:


Zbliżali się do Niego wszyscy celnicy oraz grzesznicy, aby Go słuchać. Faryzeusze natomiast i znawcy Prawa szemrali i mówili: Ten przyjmuje grzeszników i jada wraz z nimi. Opowiedział im więc taką przypowieść: Który człowiek spośród was, mając sto owiec, gdy zgubi jedną z nich, nie pozostawia na pustkowiu dziewięćdziesięciu dziewięciu i nie idzie za zaginioną, aż ją znajdzie? A gdy znajdzie, wkłada ją na swoje ramiona, cieszy się i po przyjściu do domu zwołuje przyjaciół oraz sąsiadów, mówiąc do nich: Cieszcie się wraz ze mną, gdyż znalazłem moją zaginioną owcę! Mówię wam: Podobnie większa będzie radość w niebie z powodu jednego opamiętującego się grzesznika, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie mają potrzeby opamiętania.
Albo która kobieta mając dziesięć drachm, gdy zgubi jedną drachmę, nie zapala lampy, nie wymiata domu i pilnie nie szuka, aż znajdzie? A gdy znajdzie, zwołuje przyjaciółki i sąsiadki, i mówi: Cieszcie się wraz ze mną, gdyż znalazłam drachmę, którą zgubiłam. Tak samo, mówię wam, radość wzbiera wśród aniołów Boga z powodu jednego opamiętującego się grzesznika.
Ewangelia Łukasza 15,1– 10; Ewangelia Mateusza 18,12 – 14

Dalej niestety uderza nas tu nasze poczucie niesprawiedliwości; czy ci co żyli w zgodzie z bożymi nakazami nie powinni być bardziej uszanowani, czy nie powinni wzbudzać większej radości niż grzesznicy, po opamiętaniu się powracający na właściwą drogę?

Zwykłym ludziom, mającym dobrą wolę i mocne postanowienie właściwego życia zgodnego z przykazaniami, w porównaniu z obserwowanym życiem innych, tych czerpiących dochody z wyzysku czy nierządu – ich postawa wydaje się jednak rodzajem wyrzeczenia. Mówią; też mógłbym mieć tyle bogactwa, gdybym nie przyjmował takiej postawy, nie sugerował się prawem i moralnością. Patrzymy na sąsiadkę, która dorobiła się majątku pracując za granicą i mimo wszystko zazdrościmy jej trochę tej stabilizacji, spokoju, możności zaspokojenia wszelkich potrzeb materialnych – wiedząc nawet, że zarabiała na to latami trudniąc się prostytucją. Patrzymy na sąsiada mającego wielki i piękny dom, kilka różnych samochodów, basen, piękny ogród i szczęśliwą rodzinę – i zazdrościmy mu nieco dorobku, wiedząc nawet że zdobył go wieloletnim wyzyskiem swoich pracowników przez to „ledwo wiążących koniec z końcem”, że przyjmował łapówki i oszukiwał państwo na niepłaconych podatkach. Nasz wybór drogi życiowej, będący także wyborem wartości – jest stale narażony na zanegowanie, na weryfikację. Oczekujemy więc widocznych objawów prostej i bezpośredniej sprawiedliwości. Jeśli kosztem pewnego – jak nam się wydaje – wyrzeczenia, postępujemy właściwie, oczekujemy za to nagrody; nie tylko poczucia dobrej służby Bogu, bycia po stronie prawdy i światła, nie tylko tej w postaci prawa do wejścia do szczęśliwego Królestwa Bożego, ale i tu, i teraz. Szczęśliwie żyjąca w dostatku „nierządnica” czy pławiący się w majątku „celnik” – ciągle podkopują tym swoim „szczęściem” nasze poczucie sprawiedliwości i nikt nie ma żadnych zastrzeżeń, gdy ową „nierządnicę” dosięgnie nagle nieuleczalna choroba a bogatego wyzyskiwacza – trafi nagły szlag (piorun).
Takie też i zastrzeżenia ciągle słyszał Jezus; uczniowie Jana poszczą a twoi – ciągle jedzą i piją, i to na dodatek siedząc razem z celnikami, faryzeuszami i nierządnicami…

Mijają wieki a my nadal, jak oponenci Jezusa mamy przesuniętą skalę wartości. Widać to w różnych okolicznościach i zbiorowiskach ludzkich, na przykład w zakładach pracy; pracownik ma swój zakres obowiązków i odpowiedzialności oraz zadań zawodowych, za których dobre, rzetelne i terminowe spełnianie otrzymuje umówioną zapłatę. Na tym polega umowa. Tymczasem najczęściej dominuje przekonanie, że za dobrą pracę, zgodną z zawartą umową – należy się prócz zapłaty – szczególna nagroda, premia, dyplom, pochwała, odznaczenie. Zrobiliśmy dobrze to co do nas należało i dlatego chcemy szczególnego wyróżnienia a nie tylko należnej zapłaty.
 Lecz w rzeczywistości dobre wykonanie przypisanych zadań nie jest szczególną zasługą a normą i obowiązkiem za który otrzymuje się przecież uzgodnioną zapłatę; nagroda jeśli już bywa – to za jakiś szczególny wkład – ponad to. Jezus poucza: gdy wykonacie swoje obowiązki, mówcie: nieużytecznymi sługami jesteśmy, bo cośmy mieli zrobić – zrobiliśmy…

Podobnie i starszy syn gospodarza w cytowanej na wstępie przypowieści oczekiwał właściwego uznania za swoją wierność, pracowitość i ustatkowanie, dlatego trudno mu było zaakceptować postawę ojca w stosunku do tego młodszego, który się sprzeniewierzył tym wszystkim wartościom. Ojciec jednak kierując się miłością, cieszył się z odzyskania młodszego syna i z jego właściwych wniosków wyciągniętych z uzyskanego doświadczenia życiowego, a starszemu powiedział: ufam ci i wszystko co moje – jest twoje. Należy to rozumieć jako zapewnienie nietykalności tej części majątku, jak przypadła starszemu i stanowić miała jego słuszną nagrodę. W rzeczywistości – poczucie sprawiedliwości nie ponosi tu uszczerbku.

Całkiem błędny byłby jednak ewentualny czyjś wniosek, że warto, że może się opłacać pofolgowanie swoim zachciankom, swojej naturze – byle potem na czas się opamiętać i pokajać za to, dając się „odnaleźć” i uratować „pasterzowi”. Skoro ma to sprawić dużo większą radość aniołom i wszystkim świętym, niż dobre, właściwe i sprawiedliwe postępowanie od początku – to może sprawmy im tę radość a i sobie przy okazji, bo co się nabawimy, co się nacieszymy swawolnym życiem bez ograniczeń prawnych i moralnych – to nasze – może sobie pomyśleć ktoś lekkomyślny.
W tym sedno, że status takiej osoby, osoby z takimi doświadczeniami – nigdy nie dorówna pozycji tego, kto od początku postępował właściwie i nawet nie musiał walczyć z pokusą zwrócenia się ku złu. Tak jak i młodszy syn gospodarza z Jezusowej przypowieści – choć radośnie i z miłością ojcowską przyjęty do domu, nigdy nie odzyska już lekkomyślnie utraconej swojej części ojcowskiego majątku.