Wiele razy czytałem Ewangelię, stale powracając chyba najczęściej do Łukasza i Mateusza. Czytałem z przyjemnością a więc i bez wysiłku – dla ich
ogromnego uroku który mnie urzekł już w dzieciństwie.
Ewangelia jest szczególnym przekazem, do którego się chętnie powraca
bez cienia znudzenia czy przesytu, za każdym razem odnawiając z
przyjemnością swoje własne wyobrażenia miejsc, zdarzeń i osób tam
przedstawianych.
Uczniowie Jezusa ledwie zdawali sobie sprawę z
wyjątkowości tego w czym uczestniczą, aż Nauczyciel musiał zwrócić ich
uwagę na ten fakt, mówiąc im na osobności: „Błogosławione oczy które
widzą, co wy widzicie. Powiadam wam; wielu proroków i królów pragnęło
zobaczyć to na co wy patrzycie a nie ujrzeli, i słyszeć co wy słyszycie a
nie usłyszeli”.
Postać Jezusa, jego słowa i czyny są oczywiście najważniejsze, bo
jest on Panem i Nauczycielem. Ale też – jak to określił sam Jezus –
każda, nawet niewymieniona tam z imienia postać występująca w Ewangelii
oznacza kogoś szczególnie szczęśliwego, wyróżnionego, wybranego,
wyniesionego nawet ponad wielu królów i proroków – poprzez sam fakt
obecności tam, możliwość widzenia i słuchania Jezusa. Prócz zawartości merytorycznej.
Ewangelia jest piękna i polski przekład
przekazuje ten urok.
I właśnie wersje tłumaczeń z czasów mojego dzieciństwa pozostały dla
mnie najwartościowsze pod względem tego jakiegoś niesamowitego piękna
języka, tajemniczego, nieuchwytnego poprzez analizę – uroku słów,
określeń czy opisów; choćby słynne ptaki niebieskie; pewnie zwykłe szare wróbelki, ale jednocześnie całkiem niezwykłe, bo są „spod nieba” – czyli niebieskie… albo te dziecięta,
które Jezus przygarnął kiedyś do siebie z miłością i wręcz postawił za
najlepszy wzór swoim uczniom, doświadczonym mężczyznom i usługującym mu
swoim majątkiem kobietom, starcom niejednokrotnie uznawanym za mędrców;
wzór gotowości na wejście do Królestwa Bożego.
Każdy kto tego doświadczył, ma zapewne jakieś swoje wyobrażenia,
inspirowane też często obrazami o tematyce ewangelicznej malowanymi „od
zawsze” przez genialnych malarzy, inspirowane jakimiś współczesnymi,
kolorowymi ilustracjami do Biblii z których słyną np. wydawnictwa
tak zwanych Świadków Jehowy a nawet i doskonałymi niejednokrotnie przedstawieniami
scen z Ewangelii funkcjonującymi w postaci tzw. drogi krzyżowej, której
„stacje” (wybrane charakterystyczne sceny) przedstawione na freskach,
płótnie lub w postaci reliefów (płaskorzeźb) rozmieszczane są na
ścianach nawy głównej kościoła, w części przeznaczonej dla
przychodzących tu ludzi (czyli – dla ludu).
Piękno epizodów i scen Ewangelii oraz języka je opisującego – to
jedno; ważna jest jednak przede wszystkim treść a więc i jakość
merytoryczna przekładu.
Język przekładów musi być uwspółcześniany co jakiś czas, gdyż inaczej
Ewangelia szybko przestałaby być nawet jako tekst zrozumiała,
szczególnie dla najmłodszych jej czytelników. Cały ogromny problem
polega przy tym na piętrzących się przed tłumaczem trudnościach w sferze
językoznawczej dotyczącej starożytnej greki i języka aramejskiego,
przepastnych różnic kulturowych, historycznych, geograficznych, sporych
wbrew pozorom luk w naszej wiedzy o starożytności, wywołujących też
spory naukowców – promujących zawsze własne teorie.
Włączając w to zasoby biblioteczne, dostępnych jest bardzo wiele
wersji tłumaczeń opartych na rzymskokatolickiej tradycji tłumaczeniowej,
ale i wiele wersji katolickich nie związanych z Rzymską Stolicą
Biskupią, wersji poza-katolickich itp. Różnice treści dotyczą więc nie
tylko jakości przekładu ale i założeń teologicznych (doktryny) danego
środowiska religijnego kształtujących proces tłumaczenia a więc w
rezultacie i treść. To ważne spostrzeżenie, bo bardzo by się mylił ktoś,
kto by mniemał, że każde (profesjonalne, rzetelne naukowo) tłumaczenie
tekstu powinno dać taki sam efekt, tak jak różne metody poprawnych
działań matematycznych zmierzających do rozwiązania określonego zadania
muszą dać ten sam wynik.
Ograniczając jednak to rozważanie do katolicyzmu i protestantyzmu –
różne wydania Biblii (głównie interesują mnie tu Ewangelie) potrafią
bardzo się różnić i to nie tylko w drugorzędnych szczegółach ale i we
fragmentach mających zasadnicze znaczenie. Wystarczy tu wspomnieć, że
np. nie wszystkie księgi starotestamentowe kanonu rzymskiego są uznane w
kanonie protestanckim, a protestanckie tłumaczenia stanowią uznawany
standard.
Wspominam o tym wszystkim – tytułem wstępu – zupełnie nieprzypadkowo.
Piszę to wszystko w związku z zaskakującym mnie aktualnie
spostrzeżeniem; pomimo wielokrotnego czytania Ewangelii ciągle można w
niej znaleźć fragmenty trudne do zrozumienia, zaskakujące czytającego
wyraźnym i uderzającym w chwili czytania „brakiem logiki”, zdaniami
których w pierwszym odruchu nigdy byśmy nie przypisali Jezusowi a wręcz
uznali taki pomysł za obelgę. To oczywiście nie jest żadna „magia”; po
prostu to my się zmieniamy, dojrzewamy, ogarniamy coraz więcej naszym
rozumem i uczuciem, poszerza się horyzont naszego pojmowania - jeśli tego
pragniemy. Zapewne; między innymi także i na skutek poprzednich chwil
poświęconych lekturze Ewangelii czy medytacji o jakimś jej fragmencie.
Jest to możliwe, bo działa tu ciekawa a nie zawsze dostrzegana własność
rozumu ludzkiego: jeśli jakiś problem nas autentycznie zainteresuje,
zaangażuje, zajmuje naszą uwagę poprzez aktywne myślenie o tym, porusza
nasze emocje – to proces analizowania nie kończy się wraz z zajęciem się
inną sprawą, przeniesieniem naszej uwagi na coś innego, a jest on
kontynuowany jako nieświadomy (podświadomy) dużo dłużej, także i w
czasie snu, aż do osiągnięcia jakiegoś rozwiązania, które uznamy za
zadowalające. Trwa to nawet miesiącami. To zjawisko znane psychologii, wyjaśniające przypadki tzw.
nagłego „olśnienia” zrozumieniem, często właśnie we śnie. Nagle uderza
nas jasne zrozumienie czegoś, albo odwrotnie; dostrzeżenie dotychczas
niezauważonego fragmentu kompletnie niezrozumiałego; nagle uderza nas nasze niezrozumienie.
Uważamy więc często, że znamy dość dobrze Ewangelię, nagle jednak
mimo to mówimy: to niemożliwe! Jezus nie mógł tak powiedzieć! Jest tu
jakaś pomyłka! Tu musi być jakiś błąd – jeśli nie współczesnego tłumacza
to pisarza ewangelisty – często także będącego tłumaczem – jak Łukasz,
spisujący na bieżąco opowiadania Apostoła Pawła z jednoczesnym ich tłumaczeniem na
grekę koine.
Takie też i bywają komentarze do trudno zrozumiałych fragmentów
publikowane nawet przez księży katolickich; tego nie da się zrozumieć,
bo ewangeliści jako pisarze i tłumacze też nie byli ideałami, nie
sprawdzali dokładnie spójności całego tekstu prawdopodobnie redagując (kompilując) go z wielu
bardzo różnych fragmentów innych autorów, nie byli dość drobiazgowi w
korekcie, po prostu mogli się pomylić… Cóż;… trudno poważnie traktować
takie stanowisko, podobnie jak i słynną wersję pewnej piosenkarki –
celebrytki, wspominającej kiedyś publicznie o „napruciu się winem” i
„najaraniu jakimiś ziołami” – jako genezie Ewangelii.
Po takim wstępie chciałbym w kilku oddzielnych felietonach
przeanalizować niektóre przypowieści Jezusa zawarte w Ewangelii a
stanowiące treść jego nauczania, nigdy nic nie tracącego z aktualności i
mądrości.