MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

niedziela, 16 grudnia 2012

„Przypowieść” – jako technika obrazowego wyrażania myśli.

Piszę blog dla ludzi, niewątpliwie z myślą o jakichś tam czytelnikach, których to może zainspirować, zaciekawić, gdy wiedzą i rozumieją mniej niż ja, dlatego staram się jak umiem, rzetelnie i poważnie, bo i o poważnych sprawach… można by nawet rzec – śmiertelnie poważnych – jak choćby bezrobocie. Ale pisząc zupełnie się nie przejmuję „zapotrzebowaniem” a nawet i reakcjami.
Blog to rodzaj prywatnego dziennika, ale decyzją autora publicznie dostępnego; kto znajdzie w sieci np. przez Google i zechce – ten czyta…
Może należałoby wspomnieć o podstawach? Może warto najpierw wyjaśnić, co to są „przypowieści” i jakie mają zastosowanie.
Mam na myśli oczywiście to, co możemy przeczytać w Ewangelii.
Pojęcie „przypowieści” kojarzy się właśnie ze sposobem wypowiadania myśli, rad czy pouczeń stosowanym przez Jezusa w jego działalności jako – wędrujący Nauczyciel, wokół którego zbierały się gromady słuchaczy, przeważnie niewykształconych – pasterzy, rolników, robotników najemnych, osób chorych czyli ludzi wobec których należało szczególnie dostosować sposób argumentacji – by do nich dotrzeć.
Bo też i „przypowieść” to nie jest dobre określenie; znacznie trafniejsze wydaje się tłumaczenie tego słowem „podobieństwo” – jak to spotykamy u niektórych translatorów Ewangelii; to określenie dużo lepiej wyjaśnia istotę tego zjawiska.

Chcąc wyjaśnić sprawę złożoną lub abstrakcyjną w sposób możliwie najprostszy, dostępny i dla niewykształconych i dla uczonych – Jezus wygłaszał jakąś opowieść czy „przypowieść” właśnie, która odwołując się do spraw powszechnie znanych, możliwych do rozpoznania przez każdego, spraw dotyczących zagadnień codziennych jak siew, zbiory, sprzęty domowe i ich zastosowanie, niespodziewane odwiedziny itp. – pomagała słuchającemu poprzez wyobrażenie – zrozumieć tę główną myśl jaką Jezus miał do przekazania. Właśnie poprzez pomoc w wyobrażeniu sobie sytuacji podobnej i skojarzeniu tego podobieństwa omawianego problemu do przedstawionego przykładu „prostego”. Dlatego określenie „mówić w podobieństwach” – uważam za dużo trafniejsze niż wspomniane „przypowieści”. Podobieństwo – coś podobne do czegoś innego.
Taka technika wypowiadania się jest zresztą powszechnie znana i powszechnie stosowana, także i współcześnie, wcale nie tylko w sprawach religijnych i nie tylko w środowisku kultury żydowskiej. Jest to bardzo także podobne do zjawiska tzw. „złotych myśli” lub „wielkich cytatów” np. chińskich mędrców a nawet i tzw. przysłów – gdzie w jednym czy dwóch zdaniach zawarta jest jakaś „prawda” dla wszystkich zrozumiała, którąś aby wyjaśnić komuś spoza tego kręgu językowego czy kulturowego – trzeba by bardzo wielu słów i wyjaśnień, najczęściej też odnoszących się do podobieństw pomiędzy wiedzą czy świadomością mówiącego a słuchającego.

Sprawa wydaje się oczywista i w takim właśnie rozumieniu można omawiać „podobieństwa” stosowane w nauczaniu przez Jezusa.
Podam przykład prosty i kompletnie nie kontrowersyjny. To słynne „podobieństwo o dobrym samarytaninie”.
Przede wszystkim – po co ono zostało wypowiedziane; Jezus został zapytany przez pewnego znawcę Pisma – uczonego czyhającego na jakikolwiek pretekst (niezgodność słów Jezusa z prawem) by móc go oskarżyć – co ma zdaniem Jezusa czynić by „dostąpić żywota wiecznego”. Chodziło oczywiście o to, czy Jezus odpowie zgodnie z prawem czy powie coś niezgodnego. Jezus jednak odesłał go do treści zakonu – do Bożych przykazań tam zawartych jako gwarancji oczekiwanego sukcesu. Jednym z tych przykazań jest; „kochaj bliźniego swego – jak siebie samego”. Uczony ów – zawstydzony swoim postępowaniem, chcąc się niejako usprawiedliwić, że będąc uczonym pyta o sprawy tak podstawowe, poprosił o wyjaśnienie – kto jest jego bliźnim.
Co to znaczy: mój bliźni? Jak to wytłumaczyć w prosty sposób, w kilku zdaniach, mając za słuchaczy głównie ludzi prostych, niepiśmiennych… bo odpowiedzi Jezusa były przeznaczone dla wszystkich a nie tylko dla pytającego. By wyjaśnić abstrakt „mój bliźni” – Jezus posłużył się podobieństwem, przypowieścią, która w genialny sposób dawała odpowiedź możliwą do zaakceptowania. Owo zapytanie uczonego stało się dla Jezusa pretekstem dla wyjaśnienia tego wszystkim słuchającym.
Przytoczmy więc ten piękny tekst, bo przytaczania pięknych tekstów nigdy dosyć:

„(…) On jednak, dla usprawiedliwienia samego siebie, zapytał Jezusa: A kto jest moim bliźnim? W nawiązaniu do tego Jezus powiedział:
Pewien człowiek schodził z Jerozolimy do Jerycha i wpadł w ręce zbójców, którzy go odarli, pobili pięściami i odeszli, zostawiając na wpół umarłego. Przypadkiem jakiś kapłan schodził tą drogą. Gdy go zobaczył, przeszedł na drugą stronę i minął. Podobnie i Lewita, gdy przyszedł na to miejsce, zobaczył go, przeszedł na drugą stronę i minął. Natomiast pewien Samarytanin, będąc w podróży, przechodził obok niego i gdy go zobaczył, zlitował się. Podszedł, obandażował jego rany, polał oliwą i winem, potem posadził go na swoje zwierzę, zaprowadził do gospody i zaopiekował się nim. Nazajutrz zaś wyciągnął dwa denary, dał je gospodarzowi i powiedział: Zadbaj o niego, a co ponad to wydasz, ja ci w drodze powrotnej oddam. Który z tych trzech, twoim zdaniem, okazał się bliźnim temu, który wpadł w ręce zbójców? On na to: Ten, który się nad nim zlitował. Wtedy Jezus powiedział: Idź, i ty czyń podobnie. (…)” 

Mamy tu więc wymyśloną naprędce historyjkę, która się nie zdarzyła; to nie jest fakt z policyjnej ani nawet towarzyskiej kroniki kryminalnej, tu nie ma żadnych innych okoliczności. Jezus przedstawił pewne prawdopodobne i przez siebie dobrane okoliczności w których okazało się, co to znaczy „być komuś bliźnim” i w ten sposób odpowiedział na zadane pytanie zrozumiale dla każdego.

Oczywiście: ktoś tu może zacząć dopytywać się; a gdzie była policja, a dlaczego samarytanin nie gonił sprawców a zajął się ofiarą, a czy mu nie zaszkodził zalewając jego rany winem i oliwą, a dlaczego dał dwa denary za opiekę nad pobitym a nie więcej, a w ogóle to wszystko dość podejrzane jest – bo coś „za dobry” był dla innego mężczyzny… itp. Ale przecież nic takiego nie stało się; to jest tylko pewna „figura logiczna” wymyślona dla wyjaśnienia pojęcia „bliźni”. Tego się nie analizuje „życiowo” ani matematycznie, tu nic nie musi się „zgadzać” z jakimiś kodeksami – bo to abstrakcyjny przykład – jedynie jako podtekst do wyjaśnienia głównej myśli dydaktycznej.
Tak też i należy traktować pozostałe „podobieństwa” jakie spotykamy w Ewangelii.

Ale…
Niestety, zawsze musi być jakieś „ale”.
Jest szczególna przypowieść, która ma dodatkowy zaskakujący komentarz samego Jezusa. Mam na myśli równie znaną „Przypowieść o siewcy”.
Tym razem, gdy w „podobieństwie” wyjaśniał, w jaki sposób rozpowszechnia się to co ma do przekazania On a więc – Bóg Ojciec – porównując to z ziarnem, które siewca rzuca na różnie podatną ziemię, jego uczniowie zapytali go wprost o znaczenie tego podobieństwa. Po prostu – nie zrozumieli o czym mówi.
Jezus im odpowiedział:
Wam dane jest poznać tajemnice Królestwa Bożego, pozostałym jednak w przypowieściach, aby patrząc – nie widzieli a słuchając – nie kojarzyli.
W innym tłumaczeniu jest to jeszcze bardziej obrazowo wyjaśnione:
Wam [uczniom] dane jest rozumieć tajemnice Królestwa Bożego. Innym zaś mówi się w przypowieściach, ażeby patrzyli a jednak nie widzieli, żeby słuchali a nie rozumieli.

Po tym podał uczniom dokładne wyjaśnienie, czego dotyczyła wspomniana przypowieść.
Wygląda więc na to, że dokładne zrozumienie nauk Jezusa nie było z założenia przeznaczone dla wszystkich… lecz to jest już inne zagadnienie…
W tym tekście chciałem spróbować wyjaśnić jedynie, co to były „przypowieści” czyli „podobieństwa” i jak co do zasady trzeba je moim zdaniem traktować, czytając dziś Ewangelię.

Na marginesie nasuwa mi się jeszcze jedna, taka bardziej osobista uwaga.
Czytając dziś Ewangelię – odnosi się wrażenie, że ludzie słuchający wówczas Jezusa, nawet i jego uczniowie którzy stanowili chyba pewną „elitę” bo przecież nieprzypadkowo zostali przez niego powołani – byli jakoś szczególnie mało pojętni… Aż dziw bierze, dlaczego tak trudno im było pewne sprawy zrozumieć i przyjąć. Może to sprawa niezwykle silnych przekonań wywodzących się z prawa mojżeszowego, silnej tradycji, ale zadziwia dziś to, jak niewielkie wrażenie robiły na nich niewyobrażalne cuda dokonywane przez Jezusa oraz jak trudno było do nich dotrzeć z jakąś nauką…
Wyjaśnieniem może być chyba jedynie to, że było tak, bo było to zgodne z Bożym planem zapowiedzianym wcześniej przez proroka.