MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

środa, 6 czerwca 2012

Bezradność i walka z wiatrakami...

To bardzo trudne doświadczenie; jak zetknięcie głowy z murem – gdy się stykamy nagle z własną bezradnością. Stajemy się jej świadomi.
Możliwe, że to jest zwyczajne doświadczenie każdego, kto chciał mieć wpływ na jakieś obserwowane, negatywne zjawisko. Ciekawe więc, czy przez podobny etap zniechęcenia, załamania, wściekłości – przechodzą zawsze młodzi dziennikarze zaczynający pracę. Zrozumiałe, że – wyposażeni w „warsztat”, czyli nie tylko umiejętność formułowania wypowiedzi na piśmie, ale i dostęp do informacji, prawo do zadawania pytań oraz dostęp do możliwości publikowania, upubliczniania informacji – czują się pewnie silni, kompetentni, czują że coś zrobić mogą…
To niestety pozory, mrzonka. Najczęściej okazuje się, że choćby się zagadali czy zapisali na śmierć, dalej będą się spotykali z tymi samymi durnymi postawami, tymi samymi stereotypowymi, dogmatycznymi lub bezmyślnymi argumentami – z którymi walczyli. Może zawodowy dziennikarz po prostu szybko staje się prawdziwym zawodowcem, który „robi” to co ma robić zupełnie nie mając ambicji „zrobienia” czegoś tak od początku do końca. Wie już, że ogromu, bezwładności ludzkiej głupoty nie da się przezwyciężyć, dlatego pisze co każą, w idealnej sytuacji pisze co sam myśli, w co wierzy, ale nie oczekuje żadnego skutku prócz zapłaty, miesięcznej pensji lub stawki za objętość tekstu, za news. Tak jak doktor, który leczy uczciwie – nie musi zaraz być „Judymem”…
Piszę tak, bo właśnie czuję, że walę głową w ścianę – występując od ponad pół roku – z tekstami dotyczącymi bezrobocia. Nijak się to ma do działalności cholernego gamonia, robiącego sobie a muzom wywiady z ministrem pracy dla „Gazety Prawnej”…
Ważna jest, szczególnie dla mnie – postawa „bycia po właściwej stronie”, mężnej próby pozostania wiernym sobie czy „swojej” prawdzie tak jak ją rozumiemy. Ale byłoby przecież skrajną próżnością, gdybyśmy tylko to mieli za motywację i cel. Motywacją i celem było przekonanie kogoś, wpłynięcie na bieg spraw albo choć bieg dyskusji, zainicjowanie zainteresowania danym problemem. A to się nie udało. Świadczą o tym kolejne wypowiedzi osób ważnych i najważniejszych, powtarzających bzdurę za bzdurą, w całkowitym oderwaniu od realiów. Świadczą o tym i bzdety zawodowych dziennikarzy – durniów. Jak aktualny wywiad w D-GP z ministrem.
Nie jestem na przykład takim Tomaszem Lisem, nie mam żadnych możliwości finansowych, zawodowych, towarzyskich, organizacyjnych ani doświadczenia, nikt nie czeka na moje słowa ani po to by się zgodzić, ani – by się programowo sprzeciwić, dlatego mam poczucie bezradności, pełnej klęski. PO prostu przegrałem z tamtym gamoniem piszącym bzdury w D-GP o bezrobociu, przegrałem z wieloma innymi, nawet i tu, na tym portalu – czytającymi przecież chyba od początku moje teksty a dziś dalej tkwiącymi w swoich zatęchłych stereotypach o bezrobotnych… Nie udało mi się nic nikomu wyjaśnić ani przekonać kogokolwiek…
Cóż; jestem prywatną, nikomu nie znaną osobą. Może próżnością z mojej strony jest już sama chęć wpływu na los wielu podobnych do mnie, tych poszkodowanych, skazanych na przegraną. Nie jestem też takim „nadawcą” jak np. pan Jarosław Kaczyński, który napisał kilka postów w swoim blogu (już chyba porzuconym) a każdy z nich w ciągu kilku godzin po ich zamieszczeniu przeczytało kilkadziesiąt tysięcy osób. Podobnie i jego bratanica – pani Marta Kaczyńska, pisząca jakiś czas pięknie, mądrze, ale.. na jeden, najważniejszy dla niej temat.
Niestety – osoby posiadające takie możliwości, zupełnie z nich nie korzystają. A jeśli nawet – to w sprawach osobistych (śmierć rodziców w katastrofie).
Społeczeństwo jest ślepe i głuche, milczy i w milczeniu boryka się z trudnościami.
W najbliższym czasie – społeczeństwu zafundowane będą „wielkie igrzyska” no i trochę chleba, więc władza odracza co się da do tego czasu; „społeczeństwo” się zajmie meczami a „władza” w tym czasie przeprowadzi zaplanowane wcześniej zmiany, bez szczególnego zainteresowania nimi tych do niedawna pokrzykujących swoje „veto”. Już i o ACTA nikt nie będzie się denerwował, i emerytury jakby staną się mniej ważne niż wynik meczu Polska – Czechy… i bezrobocie przestanie denerwować gdy Polska wygra…
Cóż; stan świadomości społecznej poszczególnych jednostek jest po prostu różny, wielu specjalistów od „spokoju społecznego” pracuje nad tym, by społeczeństwo nie przeszkadzało władzy w rządzeniu. W bajeczki o demokracji nikt przecież już nie wierzy, nie traktuje tego poważnie, a jeśli już – jest na końcu argument nie do odparcia: dyrektywa unijna nr…
To bardzo trudne.
Jeszcze do niedawna śmieszyło mnie gdy słyszałem mówienie tak charakterystyczne dla ludzi starych, wspominających dawne czasy; „bo za moich czasów panie to…”. Wygląda na to, że czasy zmieniają się dużo szybciej niż ludzie. Wręcz nawet jest tu przeciwieństwo tendencji; naprzeciw coraz szybciej zmieniającego się świata staje człowiek, któremu coraz trudniej jest nadążyć z analizą, przyjmowaniem i rozumieniem zmian, dlatego pewnie coraz częściej odrzuca je jako obce, niezrozumiałe, nie do przyjęcia. Można śmiało powiedzieć, że „czasy przestają być jego czasami”, czasami które rozumiał, z którymi się identyfikował i na które miał jakiś wpływ, albo przynajmniej miał takie odczucie.
Zresztą, czy można się dziwić, ze człowiek który czuje że traci jakikolwiek wpływ na otoczenie, odwraca się od „nie swoich” decyzji, od ich skutków, przestaje się utożsamiać z władzą, potem z państwem a na końcu z całą otaczającą go rzeczywistością, z „czasami” – głupimi, obcymi, niemoralnymi…
Sztuką życia wydaje się dziś zachowanie do końca swojej moralnej tożsamości, zachowanie wpływu choćby na siebie jednego, przeżycie swojego czasu do końca „po swojemu”, zgodnie ze swoim ideałem wartości życia, tak, by móc się pod tym „podpisać” - kiedy przyjdzie na to czas.
Gorzej jest, gdy zbyt wcześnie przyjdzie komuś utracić możliwość takiej kontroli…