To bardzo trudne doświadczenie; jak zetknięcie głowy z murem – gdy
się stykamy nagle z własną bezradnością. Stajemy się jej świadomi.
Możliwe, że to jest zwyczajne doświadczenie każdego, kto chciał mieć
wpływ na jakieś obserwowane, negatywne zjawisko. Ciekawe więc, czy przez
podobny etap zniechęcenia, załamania, wściekłości – przechodzą zawsze
młodzi dziennikarze zaczynający pracę. Zrozumiałe, że – wyposażeni w
„warsztat”, czyli nie tylko umiejętność formułowania wypowiedzi na
piśmie, ale i dostęp do informacji, prawo do zadawania pytań oraz dostęp
do możliwości publikowania, upubliczniania informacji – czują się
pewnie silni, kompetentni, czują że coś zrobić mogą…
To niestety pozory, mrzonka. Najczęściej okazuje się, że choćby się
zagadali czy zapisali na śmierć, dalej będą się spotykali z tymi samymi
durnymi postawami, tymi samymi stereotypowymi, dogmatycznymi lub
bezmyślnymi argumentami – z którymi walczyli. Może zawodowy dziennikarz
po prostu szybko staje się prawdziwym zawodowcem, który „robi” to co ma
robić zupełnie nie mając ambicji „zrobienia” czegoś tak od początku do
końca. Wie już, że ogromu, bezwładności ludzkiej głupoty nie da się
przezwyciężyć, dlatego pisze co każą, w idealnej sytuacji pisze co sam
myśli, w co wierzy, ale nie oczekuje żadnego skutku prócz zapłaty,
miesięcznej pensji lub stawki za objętość tekstu, za news. Tak jak
doktor, który leczy uczciwie – nie musi zaraz być „Judymem”…
Piszę tak, bo właśnie czuję, że walę głową w ścianę – występując od
ponad pół roku – z tekstami dotyczącymi bezrobocia. Nijak się to ma do
działalności cholernego gamonia, robiącego sobie a muzom wywiady z
ministrem pracy dla „Gazety Prawnej”…
Ważna jest, szczególnie dla mnie – postawa „bycia po właściwej
stronie”, mężnej próby pozostania wiernym sobie czy „swojej” prawdzie
tak jak ją rozumiemy. Ale byłoby przecież skrajną próżnością, gdybyśmy
tylko to mieli za motywację i cel. Motywacją i celem było przekonanie
kogoś, wpłynięcie na bieg spraw albo choć bieg dyskusji, zainicjowanie
zainteresowania danym problemem. A to się nie udało. Świadczą o tym
kolejne wypowiedzi osób ważnych i najważniejszych, powtarzających bzdurę
za bzdurą, w całkowitym oderwaniu od realiów. Świadczą o tym i bzdety
zawodowych dziennikarzy – durniów. Jak aktualny wywiad w D-GP z
ministrem.
Nie jestem na przykład takim Tomaszem Lisem, nie mam żadnych możliwości
finansowych, zawodowych, towarzyskich, organizacyjnych ani
doświadczenia, nikt nie czeka na moje słowa ani po to by się zgodzić,
ani – by się programowo sprzeciwić, dlatego mam poczucie bezradności,
pełnej klęski. PO prostu przegrałem z tamtym gamoniem piszącym bzdury w
D-GP o bezrobociu, przegrałem z wieloma innymi, nawet i tu, na tym
portalu – czytającymi przecież chyba od początku moje teksty a dziś
dalej tkwiącymi w swoich zatęchłych stereotypach o bezrobotnych… Nie
udało mi się nic nikomu wyjaśnić ani przekonać kogokolwiek…
Cóż; jestem prywatną, nikomu nie znaną osobą. Może próżnością z mojej
strony jest już sama chęć wpływu na los wielu podobnych do mnie, tych
poszkodowanych, skazanych na przegraną. Nie jestem też takim „nadawcą”
jak np. pan Jarosław Kaczyński, który napisał kilka postów w swoim blogu
(już chyba porzuconym) a każdy z nich w ciągu kilku godzin po ich
zamieszczeniu przeczytało kilkadziesiąt tysięcy osób. Podobnie i jego
bratanica – pani Marta Kaczyńska, pisząca jakiś czas
pięknie, mądrze, ale.. na jeden, najważniejszy dla niej temat.
Niestety – osoby posiadające takie możliwości, zupełnie z nich nie
korzystają. A jeśli nawet – to w sprawach osobistych (śmierć rodziców w
katastrofie).
Społeczeństwo jest ślepe i głuche, milczy i w milczeniu boryka się z trudnościami.
W najbliższym czasie – społeczeństwu zafundowane będą „wielkie
igrzyska” no i trochę chleba, więc władza odracza co się da do tego
czasu; „społeczeństwo” się zajmie meczami a „władza” w tym czasie
przeprowadzi zaplanowane wcześniej zmiany, bez szczególnego
zainteresowania nimi tych do niedawna pokrzykujących swoje „veto”. Już i
o ACTA nikt nie będzie się denerwował, i emerytury jakby staną się
mniej ważne niż wynik meczu Polska – Czechy… i bezrobocie przestanie
denerwować gdy Polska wygra…
Cóż; stan świadomości społecznej poszczególnych jednostek jest po
prostu różny, wielu specjalistów od „spokoju społecznego” pracuje nad
tym, by społeczeństwo nie przeszkadzało władzy w rządzeniu. W bajeczki o
demokracji nikt przecież już nie wierzy, nie traktuje tego poważnie, a
jeśli już – jest na końcu argument nie do odparcia: dyrektywa unijna nr…
To bardzo trudne.
Jeszcze do niedawna śmieszyło mnie gdy słyszałem mówienie tak
charakterystyczne dla ludzi starych, wspominających dawne czasy; „bo za
moich czasów panie to…”. Wygląda na to, że czasy zmieniają się dużo
szybciej niż ludzie. Wręcz nawet jest tu przeciwieństwo tendencji;
naprzeciw coraz szybciej zmieniającego się świata staje człowiek,
któremu coraz trudniej jest nadążyć z analizą, przyjmowaniem i
rozumieniem zmian, dlatego pewnie coraz częściej odrzuca je jako obce,
niezrozumiałe, nie do przyjęcia. Można śmiało powiedzieć, że „czasy
przestają być jego czasami”, czasami które rozumiał, z którymi się
identyfikował i na które miał jakiś wpływ, albo przynajmniej miał takie
odczucie.
Zresztą, czy można się dziwić, ze człowiek który czuje że traci
jakikolwiek wpływ na otoczenie, odwraca się od „nie swoich” decyzji, od
ich skutków, przestaje się utożsamiać z władzą, potem z państwem a na
końcu z całą otaczającą go rzeczywistością, z „czasami” – głupimi,
obcymi, niemoralnymi…
Sztuką życia wydaje się dziś zachowanie do końca swojej moralnej
tożsamości, zachowanie wpływu choćby na siebie jednego, przeżycie
swojego czasu do końca „po swojemu”, zgodnie ze swoim ideałem wartości
życia, tak, by móc się pod tym „podpisać” - kiedy przyjdzie na to czas.
Gorzej jest, gdy zbyt wcześnie przyjdzie komuś utracić możliwość takiej kontroli…