Droga do pracy bez sensu,
Bezsensownym tramwajem
O bezsensownej godzinie.
Znów – gigantyczny wysiłek,
By szczelnie odgrodzić się tamą
Od rzeki cudzych emocji.
Nie wyśmiać na głos pozerów.
Szczerze się od-uśmiechnąć
Na miłe, nieszczere słowa.
Zupełnie się nie przejmować
Wiekuistym bałaganem,
Nienaruszalnym absurdem.
Zrobić coś, by już nie musieć...
... A może to wszystko nieważne?
Nieważne, że nieważne...!
Na tle szarości za szybą
Nagły odblask błękitu: –
To tylko anioł z nieba
Na maminych kolanach.
Ma płaszczyk, warkoczyki,
Wpatrzone we mnie badawczo
Wielkie niebieskie oczy
Prześwietlają mą duszę
W poszukiwaniu prawdy.
Niespodziewanie – pytanie:
– Mamusiu!
Czemu ten pan jest taki smutny?
Mamusia jest zaskoczona !
Sytuacja – niezręczna:
„Czasami – kochana córeczko...
Czasami tak bywa; no cóż...
O! choćby ty: – pamiętasz
Jak zdechł ci chomik Gryzuś?
Też byłaś bardzo smutna...”
– Ach, tak... ?
Myśl o kochanym zwierzątku
Jak chmura burzowa zasnuwa
Błękitne niebiańskie okna.
Lecz zjawia się w nich za chwilę
Iskierka współczucia i troski
– Mamusiu! Czy temu panu też coś zdechło? ... ?
Czy mi coś zdechło? ... Mój Boże!
Na szczęście nie pamiętam...
No, chyba że... nadzieja.
Ale to niemożliwe:
Przecież to byłoby sprzeczne
Z wszelkimi prawami gramatyki!
A skoro tak, to – istotnie:
Nie ma żadnego powodu,
Żeby choć chwilę dłużej
Aż tak było mi smutno...
... Dziękuje, już to rozumiem.
W milczeniu przyznam ci rację,
Moja mała Agnieszko
Której nigdy nie było
Nie ma i nigdy nie będzie.
I – bez gestu – pogłaszczę
Twój różowy policzek,
I ucałuję – bez ruchu –
Twoje czoło i oczy
Ojcowskim pocałunkiem.
Patrząc z obojętnością
Na domy i sklepy za oknem,
Z twarzą skamieniałą
Nieuleczalnym nawykiem –
Podzielę twą radość i ulgę.
Z radością i ulgą wysłucham
Szeptu tryumfującej dobroci:
– Mamusiu!
Ten pan już się trochę uśmiecha!
Paweł Antoni Baranowski 2005
Paweł Antoni Baranowski 2005