MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

wtorek, 27 września 2011

Ulica mojego dzieciństwa.

Kiedy już prawie zasypiam –
cicho do snu mi szeleszczą
liście ogromnych kasztanów,
a wiatr niesie zapach dymu
ogrodowego ogniska,
i rozmnażają się gwiazdy
odblaskiem mokrych dachówek...

Poświata srebrna Księżyca
jest chyba nazbyt nieśmiała,
aby przeniknąć parawan
zwartej gęstwiny gałęzi,
dlatego – nie oświetlając
wnętrza ciemnego tunelu
w koronach drzew nad ulicą –
układa przyjemne cienie,
smoliste i wibrujące
na dachach starych kamienic,
roziskrzając brzegi liści
tylko na górnych gałązkach.

Gazowe, stare latarnie
też z wytężenia aż szumią,
aby oświetlić choć dziury
w kamiennych płytach chodnika,
lecz ten daremny wysiłek
odstraszyć może jedynie
przechadzające się koty,
nieszczęśliwie zakochane,
z desperacji całkiem czarne,
poszukujące półmroku.

Księżyc – trochę zawstydzony,
że nie jest tu najważniejszy –
tworzy dziwaczne odblaski,
tańczące mroki i światła
na zasłonowej tkaninie,
jak w chińskim teatrze cieni,
a śpiące kamienie bruku
wydają się jakby większe;
widocznie sen je uwalnia
od udręczenia ciężarem.

I dźwięczy cisza wokoło,
przyjaźnie, choć tajemniczo,
na chwilę tylko spłoszona
piskiem spóźnionej taksówki,
lecz zaraz znowu powraca
przynosząc oczekiwany
stukot wysokich obcasów
na brukowanej alejce:
Stuk-puk...
... stuk-puk...
... stuk-puk...
... stuk-puk...

Więc już jest dobrze, bezpiecznie.
i – uprzedziwszy zgrzyt klucza
w nienaoliwionym zamku –
nareszcie można przekroczyć
granicę rzeczywistości;
zatrzasnąć za sobą bramę
tajemniczego świata
miłych snów.