MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

środa, 21 września 2011

„Nowy dzień”

... Szedłem szybko przed siebie, nie bardzo właściwie wiedząc dokąd, dość szeroką piaszczystą ścieżką, rozdzielającą młody zagajnik świerkowy od leśnych plantacji, "szkółek" młodziutkich, nowo posadzonych drzewek – zamyślony, zajęty sobą, targany sprzecznymi uczuciami: a to rozpaczą i poczuciem winy, to znów wolą działania, jakiegoś czynu, ale także poszukiwaniem zadowalającego samousprawiedliwienia, żalem i pretensjami do siebie... do wszystkich... ?
To nie pierwszy raz. Dlaczego tak się dzieje. Czy taki już mój los, mam pecha czy też to ja sam zawsze wszystko psuję, z jakiegoś nieznanego mi, nieuświadomionego do końca powodu niszczę to na czym mi najbardziej zależy... lecz w tym przypadku - to przecież nie ja..., ale nie; to musi tkwić gdzieś we mnie, jakaś wewnętrzna sprzeczność, mądrość czy strach, Boże – a jeśli to moja wina, lęk, dziecięcy lęk, odrzucam innych aby im uniemożliwić porzucenie mnie? – jak niegdyś dawno temu…
 Przystanąłem na skraju drogi. Słońce zaszło już właściwie za horyzont, roztaczało jednak jeszcze swój blask rozproszony w obłokach nadciągających od horyzontu. To taka chwila gdy "dzień się już nachylił", dlatego dość szybko następował zmierzch. "Szara godzina", mój ulubiony czas, dający możliwość naturalnego skupienia się, bez żadnego wysiłku, sfera jakby poza Światem z jego histeryczną kakofonią… Niebo, jeszcze złoto-szare na zachodzie, wyżej – nad moją głową nabierało już tego niesamowitego charakterystycznego odcienia głębi, jakiegoś szczególnego koloru indygo, szafiru, w końcu - granatu, przypominającego o tym, że za stosunkowo cienką warstwą czy powłoczką atmosfery jest tam ogromna, wręcz nieskończona, niewyobrażalna czarna przepaść, pustynia samotności, martwa i zimna... Biblijny Hades. Zimna Kraina Śmierci.
Pod wpływem tego obrazu nagle przypomniały mi się słowa Jezusowej przypowieści o bogaczu i Łazarzu z Ewangelii Łukasza: ”… i poza tym wszystkim pomiędzy nami i wami rozciąga się wielka przepaść, aby ci, którzy chcą stąd do was przejść, nie mogli, ani też stamtąd do nas nie mogli się przeprawić…” 
Wielka przepaść. Zamyślony i zapatrzony w niebo z zachwytem - nagle usłyszałem za plecami czyjeś kroki. Ktoś nadchodził cicho tą drogą którą ja przed chwilą przebyłem, jakby po moich śladach, zbliżał się. Zobaczyłem zarys zbliżającej się postaci, był już bardzo blisko… Jakiś człowiek... taki zwyczajny; chudy, w skromnych sandałach, w długim płaszczu czy może raczej pelerynie i z dziwną chustą narzuconą na głowę - jakby zbyt dużym kapturem... Czyżby jakiś nowy nurt stylu punk...? zdziwiłem się sam swoją myślą... Zszedłem trochę na bok i stanąłem cicho przy skraju drogi. Minął mnie bez słowa, bez spojrzenia, jakby mnie nie zauważył. Wyglądało – jakby nie tylko doskonale wiedział dokąd idzie, ale i nawet bardzo spieszył się tam. Ja także nie zwróciłem na niego większej uwagi; ostatecznie nie stanowił przecież dla mnie zagrożenia, zresztą - nic dziwnego także nie było w jego pośpiechu; zmierzcha się... już się zmierzcha... przypłynął do mnie obraz i dźwięk wspomnienia z dzieciństwa, gdy moje dwie siostry kiedyś siadywały wieczorem i śpiewały wielogłosowe pieśni Wacława z Szamotuł jako wprawkę szkolną... "Już się zmierzcha, nadchodzi noc. Poprośmy Boga o pomoc. By On naszym stróżem był. Od złych czartów nas obronił. Którzy najchętniej w ciemności używają swej chytrości" - zabrzmiało mi w pamięci odległe miłe wspomnienie...  jednak po chwili myśl nieodwołalnie powróciła do realnego świata.
Problem. Zmartwienie. Strata. Wina. Myślałem gorączkowo: Panie mój, kiedyś powierzyłem ją tobie, zdałem się na twoją wolę, zawierzyłem ci. Czy twoją wolą jest to wszystko, czy moim zaniedbaniem. Nie chcę by odeszła, ale i nie chciałbym sprzeciwiać się Tobie. Dlaczego nie potrafię być bierny. Bierny? – czy raczej posłuszny? Zawsze wydaje mi się, że to ja muszę sterować i szybko wpadam na rafę, mieliznę... Jestem ślepy, głuchy i omylny, nie wiem co jest dobrem a co złem. Ty wiesz wszystko bo wszystko stworzyłeś i nadal tworzysz, utrzymujesz i ożywiasz... dlatego właśnie chciałem Tobie powierzyć decyzje. Ty jesteś miłością, nigdy niczego nie pozbawiasz życia a wręcz odwrotnie; dajesz życie... Więc czy to, że umiera we mnie – jest Twoją wolą czy moją winą? A może odwrotnie...?
Nagle dotarło do mojej świadomości, że mijający mnie przed chwilą człowiek... nie odszedł; kiedy przeszedł obok mnie - przestałem zwracać na niego uwagę, ale on - mimo że już mnie minął – zatrzymał się jednak kilkanaście kroków dalej, przystanął i odwrócił w moją stronę, stojąc cicho w takiej odległości, nieruchomy, z twarzą zacienioną kapturem. Nie za blisko ale i nie za daleko – przemknęła mi przez głowę dziwaczna myśl... Stał tak, patrząc – o ile mogłem w zapadającym szybko zmroku stwierdzić – na moje stopy i odnosiło się wrażenie, jakby nasłuchiwał, słuchał. Słuchał... ? Czego mógłby słuchać - w absolutnej ciszy tej polnej drogi, tu - na odludziu, o zmierzchu...? Jedyne słowa w tym miejscu – wypowiadałem przecież tylko w myślach... W myślach; czyżby więc... mógł... słyszał... ?
Podszedł do mnie powoli i stanął przede mną na wyciągnięcie ręki, szybkim ruchem dłoni zsunął kaptur. Spojrzałem zaskoczony w jego twarz. Zobaczyłem opalone wychudzone policzki, krótki wąsik i zgrabnie przystrzyżoną brodę. Na czole poniżej linii włosów - rządek dziwnych śladów niewielkich blizn. Oczy orzechowo-brązowe o niezwykłym blasku, wyrazie szczerości i mądrości; to spojrzenie przenikało mnie, tak że poczułem się nagle jak dziecko... Jednym swoim spojrzeniem odsuwał wszelkie obawy, lęk, niechęć i ostrożność, wydawał się znajomy, znajomy "od zawsze"...
Kiedy nasze spojrzenia spotkały się – zapytał cicho: - Czemu płaczesz i rozpaczasz tak bardzo? Nie umarła twoja miłość, lecz śpi! - Kpisz człowieku, czy o drogę pytasz – pomyślałem... chyba ja sam lepiej wiem, co... - Nie! – powiedział z naciskiem i pewnością, nim zdążyłem wykrztusić z siebie choć słowo. Nie bój się, tylko wierz! Nie umarła... tylko śpi!. Jego głos brzmiał łagodnie i ciepło ale był też pełen pewności i zdecydowania, jakiejś wewnętrznej siły która nie dopuszczała najmniejszych nawet wątpliwości, ... Moje poczucie niezależności, potrzeba zachowywania dystansu, rezerwa - wydała mi się nagle czymś śmiesznie absurdalnym, podobnie jak uczucie zawstydzenia, że dwie ciepłe krople ściekają po moich policzkach… Dotknął dłonią mojej klatki piersiowej, gdzieś tak z lewej strony, ogarnął mnie ogromny spokój i nadzieja... gdy dobiegł mnie jego szept: „Talita kumi” – "Dzieweczko, Tobie mówię: wstań!......." Świtało. Słońce szybko wyłaniało się spoza linii drzew na horyzoncie, z każdą chwilą coraz bardziej napełniając złoto-czerwonym blaskiem niebo, las i drogę z białymi piaszczystymi koleinami - wijącą się przede mną. Zupełnie mnie to nie zdziwiło; przecież zaczynał się nowy dzień.

Fot. Paweł Baranowski. Nowy Dzień. 21.09. 2011