MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

poniedziałek, 19 września 2011

Niepełnosprawne dobro.

Czasem, – gdy widzimy osoby niepełnosprawne fizycznie, z trudnością poruszające się samodzielnie lub jedynie na wózkach, nawet czasem tylko z pomocą innej osoby ten wózek popychającej, gdy są obok nas z ich trudem, ograniczeniem, z ich cierpliwością, pogodą ducha – zastanawiają nas opisane w Ewangelii uzdrowienia dokonywane przez Jezusa z Nazaretu. Najczęściej, gdy widzimy właśnie takich ludzi z trudnością poruszających się o kulach, ludzi często młodych, poszkodowanych w wypadkach komunikacyjnych lub podczas uprawiania jakiejś dyscypliny sportu albo nawet czasem już podczas porodu – odczuwamy niezdarne współczucie oraz… coś w rodzaju zakłopotania. Kalectwo, długotrwałe ograniczenie fizyczne nie zawsze odbija się negatywnie na wrażeniu, jakie może odnieść postronny obserwator przy takim spotkaniu. Wręcz przeciwnie, to ludzie sprawni często zupełnie nie doceniają swojej sprawności, swoich możliwości, nie korzystają z nich w tym aspekcie.
Często przecież, zależnie od okoliczności – są niepełnosprawne osoby bardzo wykształcone, wartościowe, wybitnie uzdolnione, niezwykle sympatyczne… trudno nam przyjąć do wiadomości i pogodzić się z ich trudnościami fizycznymi, ich cierpieniem. Jednocześnie nie do końca przecież rozumiemy istotę problemu życiowego widzianej osoby, nie wyobrażamy sobie cierpienia fizycznego i psychicznego, przez jakie przeszła, bo to nas nie dotyka osobiście, jest poza zakresem naszego osobistego doświadczenia. Mimo tego jednak wydaje się nam to całkowicie nienaturalne, niesłuszne, niepotrzebne i niczym nie usprawiedliwione. W cierpieniu, w niepełnosprawności jest coś z gruntu nieuzasadnionego, dziwnego, sztucznego; coś, z czym właściwie nie można się wcale pogodzić – patrząc na to z boku, z punktu widzenia osoby zdrowej i sprawnej. To całkowicie nieusprawiedliwiony stan, który chciałoby się natychmiast zmienić, poprawić – jak przypadkową pomyłkę losu, jak przypadkową zmarszczkę czy fałdę na wielkim, barwnym, cudownym kobiercu życia… Tym bardziej trudno nam wyobrazić sobie, że osoba niepełnosprawna m u s i a ł a znaleźć w sobie umiejętność pogodzenia się z tym…

Automatycznie niejako nasuwa to skojarzenia z wydarzeniami opisywanymi w Ewangelii.
Ledwie potrafimy sobie wyobrazić, jaką radość odczuwał Jezus z Nazaretu, gdy przywracał w jakimś przypadku ten stan naturalny; stan zdrowia i szczęścia, gdy spotykał na drodze swych wędrówek ludzi chorych, kalekich i mógł po prostu powiedzieć: wstań, weź łoże swoje i chodź, bądź oczyszczony z trądu, z gorączki, przejrzyj na oczy swoje… Powiedzieć to i widzieć wybuch radości, szczerą wdzięczność – i to zwróconą w intencjach ludzi – nie do niego a do Boga, zwycięstwo dobra i wiary nad złem, zwątpieniem i cierpieniem… Podobnie zapewne odczuwać to musieli i uczniowie - powołani, wyposażeni w umiejętności i moc „stąpania po wężach” i z nią rozesłani we wszystkie strony, by leczyli i uzdrawiali wszystkich potrzebujących.

Przypomnijmy tu niezwykle wzruszający opis jednego z niezliczonej liczby takich zdarzeń, z Łukaszowej Ewangelii w przekładzie św. pamięci profesora Zygmunta Kubiaka:
„Wziąwszy z sobą Dwunastu, powiedział do nich: „Oto idziemy w górę, ku Jeruzalem i spełni się wszystko, co prorocy napisali o Synu Człowieczym. Będzie wydany narodom, wyszydzony, znieważony i opluty, ubiczują go i zabiją, a trzeciego dnia zmartwychwstanie”. Lecz oni nic z tego nie zrozumieli. Rzecz ta była zakryta przed mini i nie pojmowali, o czym mówi. Kiedy szedł i był już niedaleko od Jerycha, jakiś niewidomy siedział przy drodze i żebrał. Ten, gdy usłyszał, że przeciąga tłum, dopytywał się, co to się dzieje. Obwieścili mu, że przechodzi Jezus z Nazaretu. Zawołał: „Jezu, synu Dawida, zmiłuj się nade mną!” Ci, którzy szli na przedzie, domagali się żeby zamilkł. Lecz on coraz głośniej wołał: „Synu Dawidowy, zmiłuj się nade mną!” Jezus przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. Gdy ten był blisko, zapytał:, „Co chcesz, abym ci uczynił?”. Ten zaś: „Panie, żebym przejrzał!”. A Jezus do niego: „Przejrzyj. Wiara twoja cię uzdrowiła. I od razu przejrzał, i szedł za Nim, sławiąc Boga. I cały lud, widząc to, dawał chwałę Bogu.

To bardzo plastyczny opis, ułatwiający wyobrażenie sobie tej sceny w sposób plastyczny, „filmowy”. Potrafimy wyobrazić sobie nie tylko radość uzdrowionych, – która jest radością ludzką a więc nam bliższą. Ale co z uczuciami samego Jezusa, dokonującego tych wszystkich czynów opisanych w ewangeliach Marka, Łukasza, Mateusza i Jana, które – jak stwierdził na końcu swojej Ewangelii Jan – nie opisują wszystkiego w sposób kompletny, są jedynie częścią wszystkich czynów Jezusa.
Co wówczas czuł Jezus? Czy jesteśmy w stanie choćby wyobrazić to sobie? Był człowiekiem jak my, więc cieszył się tak jak i my byśmy się cieszyli, jednak pozbawiony był pychy i nie przypisywał niczego sobie, jako człowiekowi gdyż jednocześnie przecież – jak wiemy z Ewangelii Jana – Jezus jest Panem; słowem, które stało się ciałem, to On jest tożsamy z Duchem, Bogiem, Jahwe, – który przyjął również ciało ludzkie za pośrednictwem narodzin właściwych człowiekowi.
Wiemy to z rozdziału 14 Ewangelii Janowej; „… Rzekł Mu Filip: Panie, pokaż nam Ojca, a wystarczy nam. Odpowiedział mu Jezus: Tak dawno jestem z wami i nie poznałeś mnie, Filipie? Kto mnie widział, widział Ojca; jak możesz mówić: pokaż nam Ojca? Czy nie wierzysz, że jestem w Ojcu a Ojciec we mnie? Słowa, które do was mówię, nie od siebie mówię, ale Ojciec, który jest we mnie, wykonuje dzieła swoje. Wierzcie mi, żem ja w Ojcu a Ojciec we mnie; a jeśli by tak nie było, to dla samych uczynków wierzcie…”

Więc jeśli tak, – co czuł? Nie widzimy przecież powodu by sądzić, że to musiało być coś dla nas niepojętego, niewyobrażalnego, tajemniczego. Jeśli płakał przed grobem Łazarza wraz z jego siostrami i opłakującymi go Żydami, czyżby nie miał czuć radości, wdzięczności – wraz ze świadkami uzdrowień, których dokonywał? Tak też i było to przyjmowane przez widzów, świadków, uczniów, oczywiście poza niektórymi Żydami widzącymi w tym jedynie zagrożenie… Ludzie uważali to za coś naturalnego, oczywistego i ”chwalili Boga”… tak po prostu…

Podczas spotkań z osobami niepełnosprawnymi ze wzruszeniem myślimy czasem o tym, jakże radosne musiało być dla Pana móc powiedzieć: bądź uzdrowiony z niemocy swojej, przejrzyj na oczy, bądź oczyszczony z trądu, uwolniony od choroby, wyzwolony z brzemienia swojej winy… Przecież dla Niego to nie był żaden cud, była to po prostu okazja do przywrócenia właściwego, naturalnego i oczywistego stanu, jaki niegdyś stworzył; stanu dobra, szczęścia, radości, miłości do Pana i do bliźnich; powrót do stanu, o którym wiedział - że kiedyś był i kiedyś znów powróci…
Może nawet czasem sami chcielibyśmy móc dokonać takiego uzdrowienia, bez pychy czy samozadowolenia dać komuś tę ogromną radość. Dać ją „dla niego” i wraz z nim cieszyć się jego radością, wiedząc, że jesteśmy tylko narzędziem, pośrednikiem, że sami nic nie moglibyśmy zdziałać, a tylko podarowaną nam siłą i tylko w jej imieniu… Nie jesteśmy jednak i nie możemy być zazdrośni o tę moc; moc miłości i dobra. Godne jest, że to jedynie On (i uczniowie – dzięki udzielonej im Jego mocy – jak opisują Ewangeliści) mógł dokonywać takich czynów, przeciwstawić się swoją wolą cierpieniu i niemocy, gdy tylko chciał, a chciał zawsze, szczególnie wówczas – gdy widział w człowieku wiarę, iskierkę dobra. Mówił: wiara twoja uzdrowiła cię, odpuszczone są grzechy twoje, jakoś uwierzył – niech ci się stanie…
Do pewnego stopnia może lekarze, zwłaszcza starsi, ci dobrze wykształceni, światli, pokorni i otwarci na to, co „na progu przeczucia”, czego nie uczą w akademiach – mogą doświadczyć podobnego uczucia. Niepełnosprawność nie jest karą. Jest raczej cechą materii. Czy materia jest karą…?
Sprawiedliwe jest to, że ta radość uzdrawiania ciała i ducha jedynie wolą, myślą, mocą dobra i miłości – przynależy tylko Jemu, Panu, temu który dwa tysiące dziesięć lat temu narodził się wśród ubogich w niewielkim miasteczku Betlejem w Judei, w mizernej i cichej stajence, narodził się w ubóstwie, bo „nie było dla niego miejsca w gospodzie” – Pan i Nauczyciel.
Każda jednak nasza pomoc osobie niepełnosprawnej z taką myślą, z takim nastawieniem – należy do tego samego dziedzictwa. Jest kontynuacją, jest po tej samej stronie zmagających się aż do końca świata sił. Więc pomagajmy…