MOTTO:


PAWEŁ ANTONI BARANOWSKI - BLOGWitam Cię mój szanowny czytelniku i szanowna czytelniczko. Dziękuję Ci za zainteresowanie. Na wstępie jednak wyjaśnijmy to sobie: celem pisania mojego blogu jest - wyrazić to, co ja chcę przekazać i to wyłącznie w taki sposób - w jaki ja chcę to zrobić. To nadaje sens publikowaniu indywidualnych blogów. Mój blog jest dla odwiedzających jak biblioteka publiczna: czytać książki można, jeśli ktoś lubi i chce, ale pisać w tych książkach - nie należy. Nie jestem informatorem moich czytelników a mój blog nie jest czasopismem.

sobota, 26 lipca 2014

Jarosław Kaczyński.
„Założenia czysto moralne” a bogactwo.

Świat jest z natury niejako miejscem niezliczonych, codziennych wyborów moralnych. Są one jak powietrze; tak samo powszechne i tak samo niezbędne a także - z innego punktu widzenia – podobnie na co dzień niezauważalne. Tak jak nie myślimy o powietrzu – oddychając nim, tak i nie zastanawiamy się nad względnością wszystkiego, co dotyczy człowieka i jego relacji z innymi. Gdybyśmy się zastanowili nad sprawą rozpowszechnienia dóbr, praw, zdolności, możliwości – nie sposób nie zauważyć, że wszystko to jest w bardzo różnym stopniu dostępne w różnych miejscach ziemi, w rożnych kulturach, religiach, strefach gospodarczych itp. Natomiast nie mamy zazwyczaj wątpliwości, że pewne prawa powinny być, muszą wręcz być – powszechne, bo wynikają z podstaw człowieczeństwa. Tu jednak dostępność praw podstawowych uzależniona jest od tak wielu okoliczności, na które sam uprawniony nie ma wpływu, przynajmniej nie w każdym czasie i nie w pełnym zakresie. My z kolei tłumaczymy sobie, że nie mamy wpływu na tę sytuację nierówności. Na przykład – dziecko. Mały człowiek – ale posiadający pełnię praw podstawowych z racji przynależności do gatunku ludzkiego. Owszem; pewne prawa cywilizacja uzależnia np. od wieku, lub innego „atrybutu dorosłości”, ale są prawa podstawowe, jak prawo do pożywienia, wody, opieki, schronienia, bezpieczeństwa, prawo do pełnej podmiotowości, godności, do rozwoju… prawo do życia… które nie powinny być od niczego uzależniane, co najwyżej od „praw natury” i naturalnych zdarzeń nieprzewidywalnych lub nieuchronnych.

Przeróżne „dobra” rozmieszczone są na Ziemi w sposób radykalnie nierównomierny, ale prawa podstawowe dotyczą w równym stopniu wszystkich ludzi. Prowadzi to do ogromnego konfliktu i do drastycznego niezaspokajania podstawowych praw części ludzkości, drastycznej nierówności – z punktu widzenia konkretnej, pojedynczej istoty ludzkiej – niczym nie usprawiedliwionej.
Nierówność, jako nierówność dostępu do dóbr, surowców naturalnych – ma też swoje geograficzne rozmieszczenie; w uproszczeniu mówi się o „bogatej północy” i „biednym południu”. Przykładem może być susza i głód w Afryce. Oczywiście na kontynencie występują różne warunki środowiskowe, polityczne, ekonomiczne itp. a to - ma związek z dostępem do podstawowych praw. Często nierówności te nakładają się na warunki fizyczne, klimatyczne, środowiskowe, prowadząc do głodu; braku wody i pożywienia. Zazwyczaj jest to zjawisko co do przyczyn bardzo skomplikowane, niewątpliwie ludzie tam żyjący i ich postawy też mają na to wpływ. Jaki to jednak miałoby mieć związek z prawem dziecka, noworodka, oseska – do życia, do wody i pożywienia, do ciepła, bezpieczeństwa, ochrony, opieki. Czy ktokolwiek odważyłby się powiedzieć dziecku umierającemu z głodu wyłącznie z tego powodu, że urodziło się w takim a nie innym kraju, na takim a nie innym kontynencie – trudno, taki twój los, sam jesteś sobie winien… ?

Trudno nam sobie jeszcze wyobrazić, bo „system Tuska” zbyt krótko jeszcze działa, ale niewątpliwie jak tak dalej pójdzie może stać się kiedyś naszym udziałem – i takie ludzkie doświadczenie, w którym całe długie życie człowieka upływa mu na borykaniu się z biedą, z niepewnością jutra, na walce o przeżycie do jutra, do rana, do wiosny, do żniw… To wszystko decyduje o możliwości skorzystania z teoretycznie przysługujących praw. Skrajna bieda odbiera wolność. Nadmierna bieda i bezwzględne zasady życia odbierają człowiekowi część jego podstawowych praw. Życie człowieka to przecież nie tylko podstawowa wegetacja. Trudno powiedzieć, ilu geniuszy, ilu Chopinów czy Einsteinów nigdy nie wymknie się przez całe swoje życie ze swoistej pułapki, w jakiej się bez swojej woli i winy znaleźli; „pułapki” walki o swoją egzystencję, o miskę zupy i dach nad głową – zaprzepaszczając w tych okolicznościach swoje genialne talenty z tak banalnego powodu. Karmi się głupich ludzi „amerykańskim mitem” – pucybuta, który stał się milionerem, mitem konieczności twardej konkurencji, ale w życiu tak po prostu się nie dzieje, jakieś „cudowne” przypadki tylko potwierdzają niszczycielską zasadę.
Ktoś powie – przeznaczenie? los?… W krajach skandynawskich wystarczy, że czterech znudzonych chłopaków z bogatych rodzin bąknie, że chcą założyć zespół muzyczny, natychmiast gmina czy parafia kupuje im sprzęt, instrumenty, zapewnia salę i nauczyciela… bo liczy się rozwój kultury, wspieranie zainteresowań i talentu młodego człowieka, indywidualny niedostatek materialny nie jest tu dostatecznym powodem zahamowania rozwoju czy odebrania możliwości.

Problem bezrobocia w swojej istocie polega na braku zapotrzebowania na pracę pewnej liczby ludzi, ale z drugiej strony praca sprzedawana jako „towar” jest podstawowym sposobem zdobywania pieniędzy niezbędnych do życia tam, gdzie wszystko jest związane z kosztami właśnie finansowymi, z płaceniem rachunków. Pewna część populacji, w Polsce obecnie około dwa miliony osób (nie licząc 2 mln. emigrantów) nie ma możliwości sprzedania swojej pracy i zarobienia w ten sposób na zaspokojenie swoich potrzeb właśnie takich jak jedzenie czy mieszkanie. Dużo większa jednak część – pracuje, otrzymuje często środki finansowe w ilości dużo wyższej niż niezbędna. Dla człowieka świadomego może i powinno stanowić to źródło pewnego dylematu moralnego, który wyciszają oni przeważnie „dorabianiem ideologii” do tej jaskrawej niesprawiedliwości; że są bardziej wartościowi, że zasłużyli sobie na swój status materialny, że ci biedni bezrobotni – to jakiś "margines społeczny", pijacy, lenie itp. Bezpośrednia obserwacja wydaje się często potwierdzać takie egoistyczne teorie, dające alibi nieuzasadnionej nierówności, bo bezrobocie faktycznie szybko spycha na margines społeczny, staje się powodem "ucieczki" w alkoholizm. Jest to jednak skutek a nie przyczyna bezrobocia.
Życie zmusza nas, ludzi świadomych tego do paktowania na cod dzień z własnym sumieniem, z własnym poczuciem sprawiedliwości, moralności…

Trudno dziś powiedzieć, czy nie mniej ludzi umiera dziś śmiercią głodową – niż na skutek obżarstwa, nadmiaru wszystkiego, otyłości, nieopanowania, nieumiarkowania w dostępie do różnych dóbr w innych miejscach niedostępnych nawet w skali minimalnej.

Jestem pewien, że śmierć malutkiego, niczemu nie winnego dziecka z powodu głodu i suszy – nie jest i nigdy nie będzie niczym usprawiedliwiona, aż do końca świata, i to nie tylko z jego punktu widzenia – co oczywiste, ale i z naszego punktu widzenia. W szczególności - gdy sami żyjemy w dostatku. Dla małego człowieka skala barbarzyństwa i bezduszności związana z jego głodową śmiercią nie jest zrozumiała; być może jego los nie dziwi go tak bardzo z powodu braku możliwości porównania; bieda, głód i susza – działa ogólnie w jakimś rejonie bywając po prostu codziennością.

Co naprawdę myślą ludzie biedni, walczący o przetrwanie?
Co myśli ten, kto ma wszystkiego pod dostatkiem. Musi przecież wiedzieć, że w innym miejscu w tym samym czasie ludzie cierpią głód i pragnienie, cierpią z braku bezpieczeństwa, braku pomocy lekarskiej itp. Jak ktoś taki usprawiedliwia sam przed sobą swój stan posiadania. Zapracowałem sobie? Bo miałem pracę, bo miałem dobry zawód, dostęp do szkół, często bezpłatnych, bo miałem właściwą opiekę i zagwarantowano mi właściwe odżywianie w niemowlęctwie i dzieciństwie, dzięki czemu jestem zdolny, sprawny, zdrowy, wykształcony, samodzielny… Jak uzasadnia sam przed sobą to, że inni nie mieli nawet takiej szansy bez żadnej swojej winy, dlatego cierpią dziś głód i tak będą wegetowali do końca swoich dni.
Jak się usprawiedliwia, gdy jest wychowany w tradycji chrześcijańskiej.
Ludzie wierzący, szczególnie na przykład norwescy, niemieccy ewangelicy lub anglikanie – to generalnie ludzie zamożni. Wierzą w Jezusa i w Ewangelię, ale w tejże Ewangelii Jezus nakazuje: sprzedaj wszystko co masz i rozdaj ubogim a będziesz miał skarb w niebie a potem przyjdź i chodź za mną (słuchaj i naśladuj mnie)… Miłuj bliźniego swego jak siebie samego. Czyńcie innym tak, jak chcielibyście aby wam czyniono. Do tego jednak raczej mało jest chętnych. Czasem – tradycyjna publiczna dobroczynność, bardziej dla własnego pożytku, samozadowolenia niż z bezinteresownej potrzeby moralnej.
Czy możemy jednak my sami komuś z tego czynić zarzut? Mając możliwości zdobycia pieniędzy, można służyć nimi, nie tylko sobie i swoim zachciankom ale i tym, co nie mają takich możliwości ani szans. Jezus przecież doskonale to rozumiał, dlatego namawiał w przypowieściach, by ludzie tę „mamonę nieprawości” wykorzystywali w dobrych celach a nie – by nie chcieli z nią mieć do czynienia, bo jest niemoralna. Uratuj swoimi pieniędzmi choć jedno dziecko umierające z głodu a usprawiedliwisz tym swoje pieniądze, którymi zaspokajasz też swoje własne potrzeby, oraz zdobędziesz w tym uratowanym dziecku „przyjaciela” – który zaświadczy za tobą w dniu sądu.

Niewielu ludzi zastanawia się nad tym na co dzień. Swój stan posiadania uważają za naturalny a często wręcz – za „zasłużony”. Równie łatwo przechodzą do porządku nad niedostatkiem u innych, także utwierdzając się w przekonaniu, że jest on „zasłużony”. Każdy jest kowalem własnego losu; – czyżby…? Przed dylematem moralnym związanym z biedą – chronią się w niewiedzę, w brak refleksji, albo wręcz przeciwnie; w dorabianie ideologii do czyjejś nędzy, cierpienia, śmierci głodowej, lub dorabianiem ideologii do swojego bogactwa.

Jednak spróbuję tu zadać następujące pytanie: jak w jednym zdaniu moglibyśmy nazwać zarysowany powyżej problem? Jak opisać przedstawione tu okoliczności zasadniczego wyboru etycznego. Jak to ująć syntetycznie?
Proponuję następujące zdanie:

… Ostatecznie, gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne, to nic nigdy byśmy nie mieli…”.

Gdyby przyjąć założenia czysto moralne, to musielibyśmy postąpić tak, jak polecił Jezus.
Gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne, to tak jak dyktuje nam sumienie powinniśmy oddać swoje pieniądze na ratowanie życia dzieci w Afryce, umierających w wielkim cierpieniu z głodu i pragnienia w Nepalu i innych miejscach. A w konsekwencji – oddając je – „nic byśmy nie mieli”, w każdym razie nic ponad to, co nam niezbędne, ponad minimum.
Kto tak robi?
Tak przecież ma obowiązek postąpić każdy chrześcijanin!

To jednak rodzaj odwagi przyznać się, że się widzi i rozumie ten problem. W pewnym stanie świadomości – posiadanie wielu dóbr wymaga usprawiedliwienia, usprawiedliwienia moralnego, choćby przed sobą. Byli jednak i są ludzie bardzo zamożni, wykorzystujący tę swoją pozycję dla dobra wielu innych. Powtórzę jednak, iż nie jest zasługą „nic nie mieć”, czyli być w takim samym opłakanym stanie, jak ludzie potrzebujący pomocy; by pomagać, trzeba „mieć” i dobrze to wykorzystywać. Jest to sprawa pewnego indywidualnego wyboru, przyjęcia osobistej postawy moralnej a co za tym idzie i pewnej osobistej odpowiedzialności moralnej.

Zdanie powyższe, zacytowane i wyróżnione kolorem czerwonym, jest wyrwane z kontekstu długiej wypowiedzi. Wypowiedział je kiedyś prezes PIS Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla „Rzeczypospolitej”. Było to raczej stwierdzenie marginalne, bo nie dotyczyło zasadniczego tematu rozmowy. Zdanie jest logiczne i słuszne. Jak już stwierdziłem – jest w pewnym sensie odważne.
Opisuje obiektywną rzeczywistość, oczywistość. Jest to stwierdzenie oczywistości...


Mądrość, uczciwość, inteligencja – jest także niestety jak się okazało dobrem rozłożonym dość nierównomiernie w naszym świecie. Natychmiast po tym wywiadzie rzuciła się na to internetowa hołota, robiąc z tego jakąś „ikonę antykaczyzmu”, traktując jako szydercze motto wielu wypowiedzi krytycznych. Dlaczego? Zrozumieli to „jakoś inaczej”? Nie potrafię tych napaści zrozumieć, ani tym bardziej wyjaśnić – czymkolwiek innym, niż szajba, oszołomstwo, zwyrodnienie społeczne, „mowa nienawiści” albo po prostu czysta nienawiść wyrażająca się także i w mowie, mania prześladowcza, nerwica lękowa, podłość, złośliwość, zawziętość, agresywność, zaślepienie ideologiczne… Jak fala z przepełnionego szamba – rozlały się w różnych mediach i kontekstach idiotyczne cytaty tego zdania, choćby w blogu Renaty Rudeckiej Kalinowskiej z miejsca zwanego w Internecie żartobliwie „Salonem”, cytaty traktujące je – nie wiem doprawdy: jako nieprawdziwe, czy może niesłuszne? Cytat ten – widocznie kompletnie przez ludzi prymitywnych niezrozumiany – stał się mottem jadowitych wypowiedzi osób najwyraźniej cierpiących na jakiś poważny uraz psychiczny, wywołujący osobistą i nieuzasadnioną nienawiść do jej autora – Jarosława Kaczyńskiego.
A może odwrotnie; cytat doskonale rozumiany jest dowodem jego „przestępstwa” polegającego na publicznym nazwaniu tego, co było dotychczas publicznie skrywane, objęte zmową milczenia tych wszystkich co „mają”…?

Może „wina” Kaczyńskiego polega tu ich zdaniem na „zdradzeniu tajemnicy” egoizmu ludzkiego – będącej jednak przecież banalną „tajemnicą poliszynela”… Skoro polska rzeczywistość podzielona została na dwa światy; elitę wierną Tuskowi-zawsze zwycięzcy, lojalną wobec niego za przywileje i korzystającą z tego bez żadnych skrupułów, oraz dużo większą „resztę” która ma „jakoś sama sobie poradzić” – elita nie życzy sobie podnoszenia tak dla niej niewygodnej kwestii moralnej?
Nie ma to przecież tym bardziej charakteru własnej deklaracji ideologiczne lub „życiowej” autora a – zwykłego stwierdzenia faktu, marginalnej uwagi o czymś oczywistym…

Pan Jarosław Kaczyński nazwał tu jednak uczciwie i trafnie problem po imieniu; posiadanie wielu dóbr wymaga rozwikłania konkretnego konfliktu moralnego; często ludzie po prostu oszukują sami siebie by nie odczuwać dyskomfortu. Jak to czuje Donald Tusk lub jego ministrowie paląc najdroższe cygara sprowadzane dla niego przez ambasadę z Kuby za pieniądze podatników, albo pijąc wino, którego jedna butelka kosztuje tyle, co miesięczna pensja polskiego robotnika – tego nie wiem. Generalnie nie uważam, by w gronie osób prywatnych ktokolwiek miał prawo oceniać czy napiętnować kogokolwiek innego niż siebie pod tym względem, bo chodzi właśnie o dylemat moralny; dylemat każdego, kto posiada cokolwiek i jest świadomy moralnie.
Wiara z wszystkimi jej dylematami rozgrywa się przecież także w ciszy, indywidualnie pomiędzy człowiekiem a Panem i Nauczycielem.